W samo południe, czekając, aż inni gracze skończą swoją turę

Łukasz Wiśniewski
2011/08/03 12:00

Spośród wszelkich odmian gry wieloosobowej, tryb hot-seat jest z pewnością najbardziej towarzyski. Zarówno dlatego, że bawimy się w jednym pomieszczeniu, jak i dlatego, że musimy jakoś zabijać czas w oczekiwaniu na swoje tury...

Spośród wszelkich odmian gry wieloosobowej, tryb hot-seat jest z pewnością najbardziej towarzyski. Zarówno dlatego, że bawimy się w jednym pomieszczeniu, jak i dlatego, że musimy jakoś zabijać czas w oczekiwaniu na swoje tury... Siedzę sobie z notebookiem na kolanach i naprawdę czekam, aż pozostałych dwóch graczy uprzejmie raczy pokończyć swoje tury. Siedzimy u Myszastego i testujemy tryb multiplayer w grze Might and Magic: Heroes VI. Stary, dobry tryb hot-seat (u nas wdzięcznie zwany Gorącym Krzesłem) zawsze wiązał się z pewną drobną niedogodnością: nadmiarem wolnego czasu. Wolnego, w znaczeniu nie spędzanego przed monitorem. Ów nadmiar jest wprost proporcjonalny do ilości osób biorących w zabawie i rośnie nieubłaganie z czasem. Im dalej w grze bowiem człek się znajduje, tym więcej ma do zrobienia w czasie tury. My już całkiem sporo ugraliśmy wczoraj i dziś, więc siedzę i piszę, czasu mam na to dużo...W samo południe, czekając, aż inni gracze skończą swoją turę

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza wiele czasu spędziłem na oczekiwaniu na swoją turę. W najdawniejszych czasach siedziało się przed monochromatycznym monitorem od Commodore 64 i grało w takie strategie ekonomiczne jak Vermeer czy Agricola. Potem nastały czasy prastarych pecetów i trwających po grube kilkanaście godzin posiadówek przy Warlords, Empire, Nobunaga’s Ambition, Genghis Khan II: Clan of the Grey Wolf , Master of Orion II. Wreszcie zaś w moim domu pojawiły się pożeracze czasu, które zdeklasowały wszystko. Pierwsze trzy części Heroes of Might and Magic, Hammer of the Gods, kolejne odsłony Sid Meier’s Civilization i Age of Wonders, czy wreszcie Disciples II i Mechanized Assault & Exploration – kawał mojego życia. Teraz też wciąż pojawiają się kolejne pozycje, w które można pobawić się w trybie hot-seat, a ja ich bynajmniej nie unikam...

Obawiam się, że summa summarum mogły te wszystkie turowe rozgrywki zająć mi nawet i pół roku z mojego życia. Pół roku, ale przecież nie spędziłem tego czasu wyłącznie na graniu. W zasadzie większość zeszła mi na oczekiwaniu na swoją kolej. W tym czasie człowiek albo będzie się nudził i marudził innym, by się raczyli streszczać, albo znajdzie sobie jakieś zajęcie. Najlepiej takie, które pozwoli też i innym oczekującym na swe tury jakoś zabić czas. Przez owe wspomniane ćwierć wieku napatrzyłem się na rozmaite rozwiązania, sam też wpadłem na kilka pomysłów, z których zwłaszcza jeden przeszedł do legendy. Po kolei jednak, zacznijmy od najbardziej oczywistych metod...

Teoretycznie w tym celu można połączyć granie z łagodną wersją imprezy. Zawsze świetnie się to sprawdzało z hirołskami, zwłaszcza z Heroes of Might and Magic III. Tu niestety jest pewna bariera: niektóre gry źle łączą się z alkoholem. W znaczeniu takim, iż wymagają przytomnego myślenia. Na przykład przy M.A.X. (czyli wspomnianym wcześniej Mechanized Assault & Exploration) nawet odrobina alkoholu mogła zadecydować o przegranej. Zresztą akurat tam nie było problemu z zabijaniem czasu. Pomiędzy swoimi turami człek po prostu kombinował, obliczał, modyfikował swoją strategię. Planowanie na kilkadziesiąt tur naprzód to niezła metoda na to, by niemal nie zauważać ile czasu spędzają przy komputerze pozostali gracze.

Odkąd w domach wielu graczy stoją obok siebie pecet i konsola, pojawiła się w sumie nienajgorsza metoda na zabicie czasu w oczekiwaniu na swoją kolej przy piecyku. Wystarczy jakiś Tekken, Mortal Kombat, Soul Calibour czy inny Street Fighter, by dwie osoby znalazły zajęcie, czyli poświęciły się radosnej młócce. Jest to o tyle sympatyczne rozwiązanie, że pojedynki nie trwają długo, fajnie się je ogląda i można się rotacyjnie zmieniać przy padach. Jest wszakże pewien drobny problem: konsolowa jatka może całkiem skutecznie odciągnąć uwagę części graczy od znacznie mniej widowiskowej komputerowej strategii...

Kilka ładnych lat temu w moim domu wypracowaliśmy ideę tak zwanych imprez multimedialnych. Chodziło o to, by uczestnikom rozgrywki hot-seat dać tyle możliwości zabawy, by nikt nawet nie pomyślał o nudzeniu się. Na stole stała rozstawiona figurkowa gra Necromunda, w której potyczki nie trwają długo, więc idealnie nadaje się na czas oczekiwania w nieco bardziej zaawansowanym stadium zabawy. Gdy tury trwały jeszcze krótko, i tak trzeba było całą makietę do gry złożyć i rozmieścić, więc też było co robić. Dodajmy do tego włączony telewizor i miejsce do malowania figurek, a otrzymamy coś w rodzaju klubu, działającego raz w tygodniu i na kilkanaście godzin dającego mnóstwo zabawy szóstce osób. W mieszkaniu mającym raptem 30 metrów kwadratowych...

GramTV przedstawia:

No właśnie. Przestrzeń. Często bywa tak, że komputer stoi w małym pokoju, a reszta mieszkania jest średnio dostępna. Mogą tam być rodzice, albo – to trudniejszy przypadek – małe dzieci. W krytycznych przypadkach może się trafić pakiet złożony z naszej drugiej połówki, jej rodziców i naszych dzieciaków w wieku jeszcze "niegrowym"... Wtedy część możliwych rozrywek odpada i pozostaje siedzieć cicho, w ciasnocie i wymieniać uwagi na temat gry. Tak też bywało, ale ogólnie trudno w tej sytuacji pozwolić sobie na prawdziwe granie przeciwko sobie. Jeśli bowiem inni gracze cały czas widzą, co robimy na ekranie i – z braku innego zajęcia – komentują to półgłosem, to wszelkie podstępy i tajne plany biorą w łeb już w momencie swych narodzin.

No właśnie, skoro już jesteśmy w temacie knucia przeciwko sobie, to nie zawsze na nim opiera się przecież zabawa. W Civilization IV można na przykład – dla samej czystej zabawy – we trzy osoby zawrzeć sojusz przeciwko całemu światu. Wtedy nawet nie ma wielkiego problemu z czekaniem na swoją turę – wszystko w sumie planuje się dla wspólnego dobra, więc nad każdą czynnością czuwa umysł-rój. Takie rozwiązanie to jednakże wyjątek. Najczęściej celem jest dominacja nad innymi graczami i wtedy przydaje się przestawić monitor tak, by obraz na nim widziała jedynie osoba, której akurat jest tura.

Bywa też, że trzeba narzucić sobie jakieś limity czasowe. Dziś chłopaków nie pospieszam, bo w sumie piszę ten felieton. Wczoraj jednakże naciskałem, by nie rozgrywać banalnych bitew, jeśli nie stawia się w Might and Magic: Heroes VI na ścieżkę krwi, by przyspieszyć tempo. W sumie czekacie na nasze wrażenia z tej potyczki wieloosobowej, prawda? Na szczęcie bitwy tu nie są specjalnie długie. Pamiętam, jak wyglądała zabawa w kampaniach z Medieval II: Total War - Królestwa... Bardzo szybko ustaliliśmy, że skoro jest nas trójka, to wszystkie bitwy będą rozgrywane automatycznie (walki między nami i tak musiały być tak toczone w trybie hot-seat). Wyobraźcie sobie bowiem oczekiwanie na koniec tury gracz, który postanowił stoczyć w turze trzy bitwy, z których każda przecież nie jest krótsza niż kwadrans, a może trwać i godzinę.

Cóż, odkąd zacząłem pisać ten felieton, w świecie gry minęły niecałe dwa tygodnie. Powoli dochodzę do wniosku, że chyba zacznę częściej poświęcać przerwy między turami na pisanie. W sumie po kilku takich dłuższych sesjach wieloosobowych, może się okazać, że ukończyłem jakąś książkę... Póki co kończę, bo zaraz kolejna moja tura. Zresztą najwyższa pora opublikować ten tekst. Może teraz wy napiszecie, jak to u was z graniem w trybie hot-seat bywało i jakie metody sobie wypracowaliście na zabicie czasu między turami?

Komentarze
29
MKRaven
Gramowicz
12/08/2011 01:00

Ehhh... Wormsy! Heroes III! To było coś! Siedziało się i grało, gadało, emocjonowało... stary się robię ;) .

MKRaven
Gramowicz
12/08/2011 01:00

Ehhh... Wormsy! Heroes III! To było coś! Siedziało się i grało, gadało, emocjonowało... stary się robię ;) .

Usunięty
Usunięty
08/08/2011 23:35

Jak się dostałem do bety herosów 6 to wyłączyłem po godzinie, zainstalowałem 3 i grałem z 6 godzin.




Trwa Wczytywanie