Outland - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2011/05/16 18:20
0
0

Od czasu upowszechnienia się trzeciego wymiaru w świecie wirtualnej rozrywki tradycyjnym platformówkom wróżono rychły koniec. Ikony gatunku jak Mario, Rayman czy Prince of Persia zostały przeniesione w 3D i zdawało się, że nic już nie powstrzyma tego trendu. Mimo to dwuwymiarowe gry platformowe przetrwały, a dzięki cyfrowej dystrybucji przeżywają obecnie swój renesans. Szczytowym osiągnięciem tej epoki jest Outland.

Od czasu upowszechnienia się trzeciego wymiaru w świecie wirtualnej rozrywki tradycyjnym platformówkom wróżono rychły koniec. Ikony gatunku jak Mario, Rayman czy Prince of Persia zostały przeniesione w 3D i zdawało się, że nic już nie powstrzyma tego trendu. Mimo to dwuwymiarowe gry platformowe przetrwały, a dzięki cyfrowej dystrybucji przeżywają obecnie swój renesans. Szczytowym osiągnięciem tej epoki jest Outland. Outland - recenzja

Nawiązanie do znanego okresu w historii sztuki nie jest przypadkowe. Outland jest w istocie małym arcydziełem, choć początkowe minuty po jego uruchomieniu tego nie zapowiadają. Gra rozpoczyna się krótkim wprowadzeniem, podczas którego lektor zapoznaje nas z historią świata, jaki przyjdzie nam ratować. Jest to podręcznikowy przykład opowiastki o delikatnej równowadze między siłami światła i ciemności, która została zachwiana i tylko wybrany przez przeznaczenie bohater może ją przywrócić. Na szczęście o fabule zapominamy z chwilą, kiedy rozpoczynamy właściwą rozgrywkę.

Pierwszy kontakt z oprawą graficzną tego tytułu robi bowiem piorunujące wrażenie. Efekt opiera się na silnym kontraście kolorów. Zarówno nasz heros, jak i przeciwnicy oraz wszelkiego rodzaju przeszkody zostały przedstawione w bardzo intensywnych, neonowych odcieniach błękitu i czerwieni. Ekran pokrywający się na przemian niebieskimi i czerwonymi pociskami jest wręcz hipnotyzujący, choć sprawia jednocześnie wrażenie najgorszego koszmaru epileptyków. Całość podkreślana jest jeszcze przez pieczołowicie przygotowane, stonowane tła. Podczas gdy na pierwszym planie rozgrywa się prawdziwe szaleństwo barw, w oddali dostrzegamy mroczną, cienistą dżunglę czy też zarysy spowitego mgłą starożytnego miasta. Wbrew pozorom te skrajne przeciwieństwa koncepcji graficznych dają spójną, niespotykaną gdzie indziej całość. Jednak zachwycająca oprawa jest tylko pierwszym z długiej listy atutów Outland.

Równie wielki zachwyt przychodzi w momencie przejęcia kontroli nad bohaterem. Obowiązkiem każdego twórcy gry jest stworzenie takiego sterowania, które jak najdokładniej odda na ekranie ruchy kontrolera. Jednak Housemarque w przypadku swojego najnowszego tytułu posunęli się jeszcze dalej i sprawili, że nawet wykonywanie najprostszych czynności jest prawdziwą przyjemnością. Choć obserwujemy jedynie zarys postaci, jej animacja jest bez zarzutu. W trakcie rozgrywki nieraz przyłapywałem się na tym, że biegam w lewo i prawo tylko dlatego, żeby obserwować jak po skierowaniu analoga w przeciwną stronę heros siłą rozpędu przez moment ślizga się jeszcze po półce skalnej, by za chwilę płynnie obrócić się i zmienić kierunek. Ta sama dbałość o wierne oddanie ruchu tyczy się wślizgów, odbijania od ścian, a także walki. Zamachy mieczem albo podcięcia wyrzucające przeciwników w powietrze są tak dobrze animowane, że niemal czujemy ciężar oręża.

Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Outland jest w takim samym stopniu klasyczną platformówką, jak grą akcji. Obydwa elementy zresztą świetnie się uzupełniają, co odkrywamy wraz z odblokowywaniem kolejnych umiejętności. Potężne tupnięcie sprawia się równie dobrze do niszczenia nadwątlonych podłóg, co oszałamiania wrogów. Wślizg pozwoli wsunąć się w wąskie przesmyki, ale jednocześnie posłuży do podcinania przeciwników. Przykładów takiego podwójnego wykorzystywania ruchów jest oczywiście więcej. Co istotne, otrzymujemy je stopniowo wraz z rozwojem fabuły, dzięki czemu mamy odpowiednio dużo czasu na odkrycie wszystkich zastosowań znanych już umiejętności, zanim zostaniemy wyposażeni w kolejne. Mam jednak wrażenie, że twórcy większa wagę przyłożyli do tych, które odnoszą się do poruszania. O ile nie możemy się doczekać chwili, kiedy będziemy mogli wreszcie przebijać się przez ściany, aby dotrzeć do wcześniej niedostępnych miejsc, o tyle z łatwością zapominamy o tym, że mamy do dyspozycji np. wzmocniony atak mieczem.

Pośród wszystkich umiejętności znajduje się i taka, która kiedy zostanie już odkryta, zmienia nie do poznania całą rozgrywkę. Chodzi o możliwość przybierania przez bohatera barw sił światła lub ciemności, co wymaga jedynie naciśnięcia odpowiedniego przycisku (odpowiednio RB lub R1). Najprostsze zastosowanie tej przemiany odnosi się do walki. Jeżeli na naszej drodze staje czerwony wojownik, to chcąc go pokonać, bohater musi zmienić kolor na niebieski. Natomiast jeśli chcemy uniknąć pocisków wystrzeliwanych przez błękitnego żuka, należy przyjąć ten sam kolor, a staniemy się na niewrażliwi na ten rodzaj ataku. Również eksploracja poziomów zyskuje dzięki tej zdolności zupełnie nowy wymiar. Barwne platformy, ściany i kolce pojawiają lub znikają w zależności od formy, którą aktualnie przybraliśmy.

GramTV przedstawia:

Uniknięcie śmierci w tym niebezpiecznym i ciągle zmieniającym się czerwono-niebieskim świecie stanowi nie lada wyzwanie. Zwłaszcza że poziom trudności wrasta znacząco w każdej z 5 lokacji, które odwiedzimy. Często zdarza się, że pociski zajmują niemal cały ekran, a przeżycie w takich momentach jest uzależnione od perfekcyjnego opanowania sekwencji, na które składają się przemiany, skoki i odbijanie od ścian. To nie jest łatwa gra. I pewnie dlatego udane pokonanie takiej teoretycznie niemożliwej do przebycia ścieżki sprawia, że czasem odkładamy na chwilę pad, bierzemy głęboki oddech i zachwycamy się tym, czego przed chwilą dokonaliśmy. Ginąć mimo wszystko będziemy często, dlatego należy być wdzięcznym za dość gęsto rozmieszczone checkpointy, które mają formę czegoś na kształt rzeźb. Jedynym mankamentem tego rozwiązania jest, że musimy stanąć dokładnie przed nimi, aby dokonał się zapis. Kiedy więc w pośpiechu przeskoczymy nad znacznikiem, po śmierci czekać nas będzie przykra niespodzianka.

Postępów w grze dokonujemy w sposób liniowy. W każdej chwili dostępna jest mapa danego poziomu, a na niej oznaczony nasz najbliższy cel. W Outland mamy jednak większą swobodę niż w przypadku większości dwuwymiarowych platformówek. W dowolnym momencie możemy bowiem powrócić do odwiedzonych już lokacji, aby dostać się do miejsc wcześniej niedostępnych. Choć nie mamy takiego obowiązku, zachęcają nas do tego ukryte przedmioty, dzięki którym wzmocnimy naszego protegowanego. Za złoto zwiększymy liczbę punktów życia i ataków specjalnych, natomiast zebranie odpowiedniej ilości boskich symboli pozwoli herosowi na dłuższe trzymanie się ściany, a nawet odkryje na mapie lokalizację znajdziek. Te dodatki nie zmieniają w zasadniczy sposób rozgrywki, ale przy tak wymagającym tytule każde ułatwienie ma swoją wagę. Szczególnie w przypadku starć na końcu każdej z pięciu lokacji.

Walki z bossami w Outland na długo zapadają w pamięć i to nie tylko dlatego, że każda z nich to wizualna uczta dla oka. Najistotniejsze jest, że oferują one unikalne wyzwania. Nie chcąc psuć zabawy jako przykładem posłużę się olbrzymem, którego pokonać musimy na wczesnym etapie gry. Bestia, która na oko dziesięciokrotnie przewyższa wzrostem bohatera jest niewrażliwa na ataki do czasu, aż opadnie z sił. Wtedy to mamy dosłownie chwilę, żeby wspiąć się po jej ramieniu i zaatakować głowę. A kiedy już wydaje nam się, że opanowaliśmy tę sekwencję, potwór zmienia schemat poruszania się, a my musimy błyskawicznie dostosować się do tej nowej sytuacji. Podobne niespodziewane zagrania czekają nas w przypadku pozostałych walk, stąd pierwsze próby ich przejścia kończą się najczęściej powrotem do ostatniego checkpointu, co z kolei wywołuje silną chęć jak najszybszego odegrania się za zniewagę.

Jeżeli jednak nie czujecie się na siłach, by z takimi przeciwnikami zmierzyć się w pojedynkę, gra oferuje możliwość przejścia całej fabuły w trybie współpracy. Używa do tego oddzielnego zapisu, więc równolegle można poznawać świat Outland samemu i ze znajomym. Oprócz tego jest jeszcze 5 etapów przeznaczonych wyłącznie dla dwóch bohaterów. Wymagają one sprawności, ale też doskonałej komunikacji i współpracy. Tym bardziej szkoda, że współpraca dostępna jest jedynie przez Internet, a nie z kolegą siedzącym obok przed telewizorem. Jeżeli uważacie, że to wciąż za mało, twórcy przygotowali również tryb Arcade, gdzie na zmodyfikowanych planszach walczymy nie tylko z przeciwnikami, ale i z upływającym czasem.

Outland nie jest w żadnym wypadku tytułem odkrywczym, praktycznie wszystkie jego elementy widzieliśmy już w innych, nieraz bardzo leciwych grach. Zmiana koloru bohatera to pomysł zaczerpnięty z ze zręcznościówki Ikaruga na Dreamcasta. Eksplorację korytarzy pełnych pułapek połączoną z walką na miecze znamy doskonale choćby z Prince of Persia, a odbijanie się od ścian w trakcie biegu to patent ze stareńkiego Ninja Gaiden. Omawiana gra jest jednak doskonałym przykładem synergii - elementy znane z innych produkcji zostały tu połączone w taki sposób, ze całość prezentuje zupełnie nową jakość. Do tego jeszcze okraszaną fantastyczną, pełną artyzmu oprawą. Outland kosztuje 800 MSP/35zł. Niewiele jak na małe dzieło sztuki, prawda?

9,0
Najlepszy dowód na to, że platformówki 2D wciąż żyją i mają się doskonale.
Plusy
  • piękna oprawa graficzna
  • doskonałe sterowanie
  • przemyślane walki z bossami
  • tryb współpracy
Minusy
  • współpraca tylko przez Internet
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!