Dziś będzie nieco emocjonalnie, bo o emocjach buzujących pomiędzy zwolennikami platform. Z punktu widzenia osoby niejako upośledzonej, bo pozbawionej fanatycznych preferencji.
Mam ten problem - to znaczy nie z mojego punktu widzenia, ale chyba jednak problem - że moje granie nie jest ograniczone do jednej platformy. Pal sześć kwestie zawodowe, czyli banalną dostępność wersji recenzenckich na tę czy inną maszynkę. Heretyk i bluźnierca ze mnie jest większy, bo grywam prywatnie i na PlayStation 3, i na PC. Taki to już ze mnie dziwak, iż nie zauważam prostego faktu: tylko jedna platforma jest dobra do grania. Pozostałe są "be" i należy tępić je każdego dnia i o każdej godzinie.
Oczywiście widzę różnice w sposobie zabawy, bo ślepy nie jestem. W gry strategiczne wolę pograć na PC. W strzelaniny też, choć tu zdarzają się wyjątki: te bardziej skoczno-zręcznościowe jakoś bardziej mi do konsoli pasują. Z cRPG sprawa ma się dość podobnie. Wszelkie czyste gry akcji to dla mnie zabawa na pada przed telewizorem. W samochodowe pościgi i wirtualne sporty ogólnie nie mam w zwyczaju się bawić, no może za wyjątkiem machania kontrolerem ruchu. Czyli różnice znam, ale nie te arbitralne, mówiące co jest słuszne, a co grzeszne. Po prostu są to preferencje użytkowe bez dyskryminacji.
Być może z tej mało ambitnej postawy utylitarnej wynika kolejna sprawa: nie jestem nożycami na stole, co to po uderzeniu weń się odezwą. Nie analizując metafizyki grania i nie składając hołdów żadnym bóstwom - czy to z trójcy PS3, X360 i PC, czy spośród pomniejszych takich jak GeForce i Radeon - nie miewam poczucia winy ani zbrukania. Gdy w zajawce recenzji zaznaczam, że jest ona "konsolowa", chodzi mi - o zgrozo - o fakt, że robiona jest na bazie wersji z konsoli, w odróżnieniu od wcześniejszej, opierającej się na PC. Informuję o wersji, bo znam różnice w sposobie rozrywki i rozgrywki. Nie o tym, że jest lepsza czy gorsza, bo przymiotnik "konsolowa" całkowicie u mnie odarty jest z takich emocjonalnych konotacji. 
Naprawdę chciałbym spróbować objąć swym prostym, utylitarnym umysłem, czemu tyle osób przymiotnik "konsolowy" postrzega jako wartościujący. Co ciekawe dla jednych oznacza to wartościowanie dodatnie, a dla innych absolutną deprecjację. To jednak dopiero początek układanki, bo obserwując sieciowe dyskusje zauważam, iż wielu posiadaczy konsol również uważa określenie "konsolowe" za poniżające. Psychologicznie można by tu poszukać jakiegoś kompleksu niższości, przez lata indukowanego przez otoczenie, ale jak to możliwe, skoro tylu jest zwolenników wyższości konsol nad PC? A może to poczucie winy, bo jednak piszą w internecie z klawiatury Peceta? Strasznie to wszystko skomplikowane, przynajmniej jak na mój prosty umysł. Aż chciałoby się sprawdzić, czy istnieje getto graczy używających konsol, w którym jeden do drugiego rzuca "konsolowcu", tak jak Afroamerykanie z Harlemu ciskają w siebie określeniem "nigga".
Wszystko się zmienia na tym pięknym świecie. Kiedyś konsole oznaczały najwyższą wydajność i jakość grafiki. Dziś są swoistym hamulcem - ale też i pozostaje pytanie, czy ów hamulec komuś realnie przeszkadza? Dzięki temu nie trzeba co kilka miesięcy dokupywać nowej karty graficznej do blaszaka (kurczę... czy "blaszak" nie brzmi zbyt pejoratywnie"?), a deweloperzy spokojnie robią gry, bez martwienia się o to, że ich silnik za pół roku będzie przestarzały, bo nie wykorzysta nowej generacji sprzętu? Zresztą, gdy powstanie kolejna generacja konsol, to znowu czasowo role się odwrócą. Panta rei, ludkowie drodzy, panta rei.
No dobra, powiedzmy, że mogę zrozumieć kwestie związane z różnicami opierającymi się o pad i klawiaturę z myszką. Techniczne detale, ale w jakiś sposób określające sposób zabawy. Nic, co rodziłoby we mnie uniesienia i fanatyzm, ale OK. Jak jednak pojąć polaryzację wewnątrz posiadaczy konsol? Xbox 360 i PlayStation 3 nie mają na tyle różnej koncepcji padów, by rodzić animozje. Menu w oprogramowaniu to i tak rzecz, do której człek się szybko przyzwyczaja, więc jedyne co mi pozostaje, to uznać sprawę za zagadnienie religijne. Świętą wojnę sixaxisów ze spustowcami. Zażartą, choć na szczęście dalej toczoną głównie w wirtualnym świecie internetu. Przynajmniej ja dotąd nie zauważyłem rozruchów ulicznych, ustawek, krucjat i pochodów.
Zastanawiam się, czy idea pochodu nie byłaby w tym miejscu jak najbardziej sensowna. Można by zorganizować taki swoisty marsz równości, pod roboczym hasłem "wszyscy na czym innym, ale grają". W paradzie jechałyby wielkie platformy w kształcie konsol rozmaitych firm i kontrolerów do nich, ludzie przebieraliby się w identyfikujące ich odmienność stroje, ale wszyscy podążaliby razem. Środki na pochód pewnie by się znalazły, nawet bez sięgania do funduszy europejskich - przecież producenci sprzętu zwęszyliby okazję do promocji swych produktów.
Nie wiem, może najciekawiej byłoby, aby w paradzie brali udział wszelcy "konsolowcy", no może w towarzystwie barwnego tłumu przebranego za jabłuszka i tablety. Dookoła, oddzieleni kordonem sił porządkowych kłębiliby się pecetowcy, ciskający w tłum ciężkim słowem i lekkim żwirem (oby nie odwrotnie)? Przynajmniej byłoby na co popatrzeć, bo strumienie słów w sieci są zdecydowanie mniej widowiskowe. Przynajmniej ja uznałbym to wtedy za znaczące zjawisko kulturowe, a nie margolenie znudzonych trolli.