Warriors: Legends of Troy - recenzja

Rafał Dziduch
2011/03/20 09:00
3
0

Achilles, Parys, Odyseusz czy Hektor – trzeba przyznać, że Warriors: Legends of Troy daje nam możliwość wskoczenia w buty kilku znanych „szych” z greckiej mitologii. Pytanie tylko – czy aby na pewno warto to uczynić?

Achilles, Parys, Odyseusz czy Hektor – trzeba przyznać, że Warriors: Legends of Troy daje nam możliwość wskoczenia w buty kilku znanych „szych” z greckiej mitologii. Pytanie tylko – czy aby na pewno warto to uczynić?

Warriors: Legends of Troy to produkcja poważnie spóźniona, której mankamenty wychodzą już w ciągu pierwszych piętnastu minut zabawy. Może gdyby ukazała się jeszcze na poprzednią generację konsol, miałaby szanse zyskać sympatię graczy. Jednak w obecnej formie wzbudzi zainteresowanie jedynie u tych, którzy cenią sobie powtarzalną, dość chaotyczną „młóckę”. Dodatkowo oprawa graficzna znacznie odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas współczesne gry akcji. Aż dziwne, że Tecmo KOEI zdecydowało się wydać tak niedzisiejszą pozycję. W założeniach chciano zapewne „zeuropeizować” kultową serię Dynasty Warriors, ale ostatnim odsłonom tamtej gry Warriors: Legends of Troy nie dorasta do pięt. Bliżej jej raczej do starutkiego Warriors Orochi i tak też się prezentuje. Ot co!

Zacznijmy od tego, że dość pretensjonalnie i po prostu słabo wypada w grze oparcie się na greckich mitach. Dlaczego pretensjonalnie i słabo? No cóż – mitologię na swój genialny sposób eksploatowała chociażby seria God of War, więc zapewne i kanadyjski oddział Tecmo KOEI pomyślał, że potrafi. Otóż nie potrafi. W ich wydaniu mity greckie są pozbawione jakiejkolwiek głębi. Bohaterowie i herosi są jednowymiarowi, a zostali powołani do wirtualnego życia tylko w jednym celu – żeby skopać zadki zastępom tak samo jak oni płytkich przeciwników. Owszem w grze jest obecna jakaś tam fabuła, która ma uzasadniać w jakim celu np. Achilles przybywa do Troi, ale po pierwsze jest ona opowiadana we wprowadzeniach do misji w dość monotonny sposób (przynudzający głos narratora), a po drugie filmiki, które ją prezentują są po prostu bardzo słabe. Efekt tego zabiegu jest mniej więcej taki, że częściej ziewałem, niż zachwycałem się jakimiś aspektami rzeczonej historii. Warriors: Legends of Troy - recenzja

Sądzę, iż dzieje się tak po części dlatego, że w kampanii Warriors: Legends of Troy mamy wręcz przesyt bohaterów, których krokami kierujemy. Zazwyczaj taki urodzaj inwentarza daje autorom spore pole do popisu, ale w tym wypadku twórcy po prostu nie poradzili sobie z obszernością materiału. Jako gracz oczekuję od gry takiego stopnia immersji, który pozwoli mi w dużej mierze utożsamić się z postaciami, jakoś współprzeżywać przedstawione na ekranie przygody, a Warriors: Legends of Troy niestety tego nie oferuje. Poszczególne misie to kolejne łupaniny w podobnym stylu, które rozgrywamy choćby jako Achilles, Hektor, Odyseusz czy Parys. W sumie dostępnych jest osiem postaci, po cztery dla strony greckiej i trojańskiej, a fabuła skacze od jednej do drugiej z nich niczym pchła po czworonogu. Gracz nie ma żadnego wyboru w tej materii, a na dobre to grze nie wychodzi.

Każdy z bohaterów operuje na systemie wspólnym w założeniach dla wszystkich. Oparty on został o mechanizm prostych kombosów. Od razu przypomniało mi to recenzowane niedawno Knights Contract, bo na porównaniu tych gier widać dokładnie bolączki Warriors: Legends of Troy. Kombosow jest po prostu za mało i są do tego niezbyt skomplikowane. Co przez to rozumiem? Dla przykładu – wciśniecie cztery razy w odpowiednim odstępie czasu jakiś przycisk i bohater wykona cztery pchnięcia – dajmy na to – mieczem, ułożone w jedną sekwencję. I to jest kombo. A jak wciśniecie ten przycisk pięciokrotnie, to wykona szarżę złożoną z pięciu ciosów. I to jest drugie kombo. Ilość tego typu ciosów „specjalnych” można w Warriors: Legends of Troy policzyć na palcach.

Generalnie każda z postaci może wyprowadzać (pomijając już te śmieszne kombosy) ciosy lekkie (quick attack), mocne (focused attack) i coś w stylu ogłuszenia (tarczą lub dzierżonym orężem). Do tego dochodzi możliwość podnoszenia niektórych broni, które upuścili polegli wrogowie, wykonywanie finiszerów oraz wchodzenie w stan furii. Podział ciosów na lżejsze i mocniejsze jest w zasadzie oczywisty – lekkie wyprowadza się szybciej i jest mniejsza szansa na przerwanie ich sekwencji, większe wymagają więcej czasu. Bardzo przydaje się pchnięcie tarczą, ponieważ daje potem czas na wyprowadzenie odpowiedniej sekwencji. W każdej chwili nasz heros może też podnieść broń poległych. Dostępne są chociażby włócznie, miecze, topory i pałki. Można nimi wywijać, albo rzucać, a ta druga opcja uruchamia specjalną wstawkę wideo, na której widzimy jak np. rzucona włócznia wbija się w przeciwnika. Ten element jest nawet dość przyjemny i można nim przez pewien czas sycić oczy, ale w ferworze walki dość trudno podnieść jakąś broń – często zasłaniają ją po prostu inni przeciwnicy. Co innego po bitwie. Wtedy jest jej sporo, ale nie ma już w kogo rzucać.

Bohaterowie Warriors: Legends of Troy potrafią wykonywać również finiszery. Aby to zrobić, należy wykazać się refleksem i wcisnąć stosowny przycisk w odpowiedniej chwili. Finiszery to akcje kontekstowe, więc czasami np. Achilles przebija przeciwnika mieczem od tyłu, a innym razem podcina mu gardło. Byłby to element znakomity, gdyby nie kwestia dość przeciętnego dopracowania. Po pierwsze - w kłębowisku nadciągających wrogów ciężko trafić w odpowiedni moment (przeciwnicy też się przemieszczają, a zazwyczaj trzeba ich zajść od tyłu). Po drugie - zróżnicowanie finiszerów jest niezbyt wielkie i po prostu szybciutko zaczynają się powtarzać. Jednak warto je wykonywać, ponieważ za zabitych dostajemy specjalne punkty zwane Kleos (Chwała?), które można wydawać na nowe przedmioty i rozwój postaci (do tego jeszcze dojdziemy). Za udane finiszery wpada do sakwy po prostu więcej Kleos.

GramTV przedstawia:

Ostatnim elementem gameplayu jest wchodzenie w stan furii. Tu oczywiście mamy do czynienia ze sprawdzonym patentem. W czasie wyrzynania watach przeciwnika, zapełnia się specjalny pasek. Kiedy jest już cały, możemy przyciskiem aktywować furię. Wówczas ekran nieco się rozmywa, a nasz podopieczny wywija orężem znacznie sprawniej. Na tyle skutecznie, że jucha sika na ekran, zasłaniając niekiedy widok, a przeciwnicy padają jak muchy w hurtowych ilościach od jednego uderzenia. To akurat element, który autorom wyszedł całkiem nieźle. Adrenalina podskakuje, patent ten da się stosować dość często, bo pasek furii zapełnia się szybko. Fajne i proste, ale to oczywiście nic nowego.

W Warriors: Legends of Troy trzeba się przyzwyczaić do wyprowadzania sekwencji ciosów. Odbywa się to bowiem w zaskakująco wolnym tempie. Generalnie akcja toczy się o wiele wolniej i mniej spektakularnie niż w kultowej serii Tecmo KOEI Dynasty Warriors i to niestety też jest mankamentem. Przeciwnicy porozstawiani są na planszach w zwartych grupach i po wycięciu w pień jednej biegniemy po prostu do następnej. Tam rozprawiamy się ze wszystkimi i gnamy do kolejnej zaznaczonej na mapie. Nie ma w tym zbyt wiele finezji i dość szybko zaczyna się nudzić. Owszem, na misje składają się zadania główne i poboczne, ale są one jedynie pretekstem do pozyskania większej ilości Kleos. Brakuje im zróżnicowania, pomysłu, dynamiki – czegokolwiek, by chciałoby się z przyjemnością je wykonywać. Jest powtarzalnie do bólu i bardzo pasywnie.

Grając, miałem bezustannie wrażenie, że stawia się przede mną nieciekawe, pozorne tylko zadania. Gra początkowo jest bardzo liniowa, ale potem mapy stają się bardziej urozmaicone. Co z tego, skoro wszystkie odnogi i rozgałęzienia ścieżek służą tylko temu, żeby na samym końcu znaleźć (albo i nie) Kleos lub czasami jakiś cenny przedmiot. Lokacje w Warriors: Legends of Troy są siermiężne, puste, w wielu miejscach ograniczone niewidocznymi ścianami i po prostu nie zachęcają do krajoznawczych wycieczek. Zazwyczaj przy wykonywaniu misji pobocznych doskonale przeczuwa się, że za zakrętem czeka gromada wrogów do wycięcia. Zero niespodzianek, zaskoczenia, a co za tym idzie przyjemności z gry.

Jedyne co podobało mi się w Warriors: Legends of Troy to wspomniany już rozwój postaci i stosowanie różnych przedmiotów. Możliwości w tym zakresie jest dużo, bo samych ekranów z ekwipunkiem, który można nabyć, jest dziesięć. Część żelastwa dostępna jest od początku, do pozostałych uzyskuje się dostęp w miarę postępów w grze. Zabawa w wyposażanie i rozwój postaci przypomina odrobinę gry RPG. Do dyspozycji mamy specjalną siatkę, na której rozkładamy zakupione przedmioty. Każdy ma określony rozmiar, więc ważne jest odpowiednie ich rozmieszczenie. Za podniesienie parametrów postaci (poziom furii, zdrówko oraz trzy rodzaje ataku) odpowiadają pierścienie. Można też nabyć diamenty, które pozwolą na stosowanie dodatkowych kombosów. Różnorodne naszyjniki, monety, amulety, bransolety, czy kawałki broni ponoszą wydajność bohaterów w czasie walki, zwiększają obrażenia lub odporność na ciosy przeciwników. Jest tego sporo i w późniejszych etapach trzeba ostro kombinować, żeby dobrać właściwy zestaw na konkretnego wroga.

Od czasu do czasu, aby nieco urozmaicić młóckę, trafia się w Warriors: Legends of Troy na starcia z greckimi lub trojańskimi herosami. Mają one formę pojedynków, a przeciwnicy ci, to jakby sub-bossowie. Nie da się ich zabić jednym ciosem, walczymy w kręgu innych wojowników i trzeba zastosować odpowiedną taktykę. Na tę składa się właśnie wspomniany dobór ekwipunku. Czasem trafimy też na większych bossów, których pokonać trzeba najpierw ich osłabiając, a potem wykonując QTE. W tym temacie też niestety nie jest zbyt dobrze. Po pierwsze starciom brakuje finezji i jeśli odkryjemy jakieś miejsce, w którym jesteśmy względnie bezpieczni, szyjemy w bestię praktycznie bez uszczerbku na zdrowiu. Po drugie sekwencje QTE są bardzo krótkie, a po trzecie w porównaniu do takiego God of War III bossowie wyglądają jak pokraki i postacie z ery konsol poprzedniej generacji. Przykładem niech będzie ogromny Cyklop, pojawiający się na pustej arenie, której mankamenty i braki w scenerii ma przysłonić rozpościerająca się dookoła mgła. Banalne jest również pokonanie wroga, które polega w sumie na turlaniu się w taki sposób, aby bezustannie znajdować się za jego plecami i naparzaniu ile wlezie w jego nogi. Brakuje finezji – ot co!

Jeśli chodzi generalnie o stronę wizualną, to oczywiście jest kilka elementów, które mi się w miarę podobały. Dość ładnie powiewają płaszcze bohaterów, tekstury niektórych przeciwników trzymają poziom, nie można narzekać na ornamentykę broni. Ale to w zasadzie wszystko, co cieszy oko. Reszta – począwszy od mało zróżnicowanych, brunatno zielonych krajobrazów, poprzez mało szczegółowe tekstury otoczenia, a na niemal całkowitym braku chociażby efektów pogodowych, po prostu razi moje poczucie estetyki. Panowie z Tecmo KOEI czyżbyście zapomnieli, że mamy 2011 rok?

Nuda, monotonia i powtarzalność kampanii w Warriors: Legends of Troy sprawiają, że nie za bardzo ma się ochotę do niej wracać. Niejako na osłodę dodano wyzwania, które odblokowuje się w miarę postępów w fabularnej opowieści. Do dyspozycji mamy np. walki na arenach z kolejnymi herosami (Arena), coś w stylu trybu survival, w którym trzeba przetrwać ataki hord przeciwników (Rampage), czy tryb w którym ciągle upływa z nas życie, a zabijanie przeciwników pozwala je podładować (Bloodlust). Jeżeli ktoś lubi tego typu wyzwania z pewnością będzie bawił się przez jakiś czas. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby powracać też do rozegranych już epizodów i śrubować wynik. W sumie jednak Warriors: Legends of Troy to gra zaledwie przeciętna, która z pewnością ma więcej wad niż zalet. Być może fani gatunku sięgną po nią z wrodzonej ciekawości, ale osobiście nie wróżę jej wielkiego sukcesu.

5,1
Przeciętna łupanina, wykonana w przeciętny sposób. Wypadek przy pracy?
Plusy
  • animacja walk
  • rozwój bohaterów
  • dobór ekwipunku
Minusy
  • słaba grafika i filmiki
  • nieciekawe scenerie
  • nijacy bohaterowie
  • przynudzający narrator
  • mało kombosów
  • monotonna rozgrywka
  • słabi bossowie
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
22/03/2011 15:55

Ktoś podrasował te zdjęcia? Bo takich "códuf" to na PS2 nie było na pewno.

Moooras
Gramowicz
20/03/2011 12:04

Szczerze mówiąc spodziewałem sie niższej oceny

Moooras
Gramowicz
20/03/2011 12:04

Szczerze mówiąc spodziewałem sie niższej oceny




Trwa Wczytywanie