Prawdziwi gracze nie rezygnują z pudełek, czyli o fizycznych wydaniach gier słów kilka

Radosław Grabowski
2011/03/16 10:10

Gdy objętość gier mierzyło się w megabajtach, ich opakowania potrafiły być dziełami sztuki o słusznych gabarytach. Teraz w dobie wszechobecnych gigabajtów pudełka drastycznie się skurczyły i równolegle mocno promowana jest dystrybucja elektroniczna. Mimo to nadal warto mieć gry na półce.

Gdy objętość gier mierzyło się w megabajtach, ich opakowania potrafiły być dziełami sztuki o słusznych gabarytach. Teraz w dobie wszechobecnych gigabajtów pudełka drastycznie się skurczyły i równolegle mocno promowana jest dystrybucja elektroniczna. Mimo to nadal warto mieć gry na półce.

"Steve Jobs jest osobiście odpowiedzialny za zabijanie przemysłu muzycznego" - tymi słowami popularny rockman Jon Bon Jovi w wywiadzie, opublikowanym w ostatnim dodatku magazynowym do The Sunday Times, wyraził swoją dezaprobatę dla elektronicznej dystrybucji muzyki przez serwis iTunes. Zdaniem owego artysty silne promowanie takiej formy sprzedaży nagrań powoduje, że znika gdzieś niezwykła otoczka, towarzysząca kupowaniu płyt. Może nie byłbym aż tak radykalny w swojej ocenie sytuacji, ale trudno mi się z tym punktem widzenia nie zgodzić, gdyż od lat kolekcjonuję nie tylko muzykę, ale również, a może nawet przede wszystkim, gry. Właśnie dlatego z pewnym niepokojem patrzę na coraz większą popularność Steama i podobnych mu systemów, które sprowadzają cały posiadany zbiór tytułów do beznamiętnej internetowej tabelki. Gdzie tu miejsce na pasję i płynącą z niej radość? Prawdziwi gracze nie rezygnują z pudełek, czyli o fizycznych wydaniach gier słów kilka

Na szczęście nadal dla wielu graczy dołączanie każdego nowego elementu do własnej kolekcji potrafi być prawdziwym rytuałem. Sam nigdy nie otwieram świeżego pudełka w przypadkowym miejscu, czyli np. zaraz po wyjściu ze sklepu, w tramwaju czy w windzie. Nieważne czy to Mass Effect 2 czy Symulator Farmy 2011. Zawsze cierpliwie czekam na ten szczególny moment, w którym będę mógł spokojnie usiąść przed komputerem czy konsolą i nieśpiesznie zabrać się do rozpakowywania. Tak samo jak książki, gry mają swój specyficzny zapach. Co prawda mocno chemiczny, raczej z gatunku tych szpitalnych, ale mimo wszystko zapach. Pewnikiem ktoś postronny uznałby go za nieprzyjemny, jednak mi kojarzy się on zupełnie inaczej. Wiążę tę woń ze szczególnymi chwilami w moim życiu, czyli momentami, w których rozpoczyna się dłuższa bądź krótsza przygoda z każdą kolejną grą. Rytualne otwieranie pudełka wieńczy zajrzenie do instrukcji. Nie, żebym się jakoś szczególnie zaczytywał - zwyczajnie przekartkowuję całość i rzucam okiem na creditsy w poszukiwaniu znajomych nazwisk.

Zdecydowanie więcej frajdy jest przy wszelakiej maści edycjach specjalnych, limitowanych, kolekcjonerskich i tak dalej. W przypadku takich wydań opakowanie powinno z definicji kryć coś jeszcze, oprócz standardowej książeczki i płyty. W wariancie minimalnym jest to teraz najczęściej karteczka z kodem, uprawniającym do pobrania jakiegoś DLC. W porządku, niech będzie, ale przecież to żaden szałowy bonus. Dodatkowy artbook? Już trochę lepiej, ale do takiego albumiku zagląda się raz czy dwa, a potem wtyka się go na półkę pomiędzy książki i o nim zapomina. O wiele lepsza jest płyta z soundtrackiem, nawet jeśli mamy ją po kilku minutach przekonwertować do formatu MP3 i w takiej postaci wrzucić do przenośnego odtwarzacza. Jednak w moich oczach najbardziej wartościowe są takie edycje gier, do których dołącza się figurki postaci, modele pojazdów, czy nawet całe makiety (vide Halo: Reach w wersji Legendary). Niby to tylko kawałki tworzywa, jawiące się laikom jako dziecięce zabawki, ale jest w nich coś wyjątkowego. Nawet po latach od przejścia jakiejś gry wystarczy rzut oka na taki właśnie gadżet z nią związany, aby wywołać miłe wspomnienia chwil, spędzonych w wirtualnym świecie. W moim przypadku sprawdza się to za każdym razem. Poza tym dla mnie osobiście zawsze bezcenny jest zazdrosny wzrok znajomych graczy, skierowany na perłę w mojej prywatnej kolekcji - figurkę głównego czarnego charakteru z Diablo II.

Za kompletny bezsens uważam natomiast dołączanie do gier T-shirtów czy jakiejkolwiek innej odzieży (przykładowo Tekken 6 występował w wydaniu z bluzą). Pominę już takie kwestie jak kolor czy fason, gdyż najważniejszym problemem jest w tym przypadku rozmiar, a ten najczęściej oscyluje w granicach L-XL. Co mają począć ci, którym dobrze jest w S, M albo XXL? Przypomina mi się komentarz znajomego o słusznej posturze, dotyczący koszulki z edycji kolekcjonerskiej Drakensanga 2: "Gramatura materiału przyzwoita, wielkość XL. Może uda się w nią wcisnąć mojego psa.". Jeśli chodzi natomiast o bonusy użyteczne, to jak najbardziej je popieram, pod warunkiem, że są dobrze przemyślane. Stylowy breloczek do kluczy i torba z ładną podszewką, pochodzące z edycji specjalnej Grand Theft Auto IV są w porządku, ale już metalowa „kasetka na pieniądze” z tego samego pakietu to niezła pomyłka. Z braku lepszego pomysłu oddałem ją ojcu, któremu służy teraz jako pojemnik na śrubki. Czy aby na pewno o to chodziło panom z Rockstara?

W przypadku sequela produkcji sprzed lat godnym pochwały ruchem jest dołączenie przez wydawcę do edycji specjalnej pierwotnej wersji gry, przystosowanej rzecz jasna do działania z bieżącą generacją sprzętu. Na taki krok zdecydował się ostatnio Blizzard przy okazji StarCrafta II. Mógł co prawda pójść po linii najmniejszego oporu i wrzucić do pudełka tylko klucze, pozwalające pobrać z serwerów Battle.net zarówno część pierwszą, jak i dodatek Brood War. Oba niegdysiejsze hity trafiły jednak na cieszący oko pendrive, imitujący elektroniczny nieśmiertelnik Jima Raynora. Niby drobnostka, ale jakże miła.

GramTV przedstawia:

Zawartość ustawionego w mieszkaniu regału z książkami może nam bardzo dużo powiedzieć o osobie lokatora. Dlatego wielu ludzi, a wśród nich również i ja, odwiedzając czyjś dom ma w zwyczaju rzucać dyskretnie okiem na księgozbiór gospodarza. Taką wizytówką są także gry, więc po prostu warto mieć je na półce. Nieważne czy w bogatych wydaniach kolekcjonerskich czy w edycjach standardowych czy nawet w tak zwanej platynie. Człowiek jest istotą o tak skonstruowanej zmysłowości, że wzięcie do ręki pudełka z ulubioną grą zawsze wywoła u niego lepszego gatunku emocje, niż ujrzenie jej tytułu na steamowej liście. Nic się na to nie poradzi. Taka nasza ludzka natura i już.

Mimo wszystko jako osoba, kolekcjonująca gry od wielu lat, mam nieco żalu do wydawców za postępującą unifikację pudełek. Obecnie na rynku mamy ledwie kilka podstawowych kształtów opakowań oraz ujednoliconą kolorystykę w obrębie platform sprzętowych i serii wydawniczych. Estetyczne to i owszem, ale czy szczególnie piękne? Zabrzmię teraz pewnie jak stetryczały specjalista od powiedzonek w stylu „za czasów faraonów było lepiej”, ale z całą stanowczością stwierdzam, że typowym współczesnym pudełkom brakuje polotu. Na szczęście są wspomniane już kilkakrotnie edycje limitowane, które w zamyśle mają nawiązywać do tych niegdysiejszych wydań w eleganckich, błyszczących opakowaniach. W swojej kolekcji mam sporo takich urokliwych egzemplarzy z czasów, kiedy za oryginalną grę płaciło się w okolicach miliona starych złotych.

Po tych wszystkich napisanych powyżej słowach niektórzy mogą odnieść wrażenie, że mam nie do końca równo pod sufitem. Moje skrzywienie na punkcie pudełek ma mimo wszystko dość łagodne, cywilizowane objawy. Może być gorzej? Jasne. Obejrzyjcie na YouTube trochę filmików spod znaku "unboxing" (np. autorstwa użytkownika KevinWK). Przekonacie się wtedy, że jest na tym świecie mnóstwo ludzi, dla których kolekcjonowanie gier to prawdziwy sens życia.

Oczywiście daleki jestem od stawiania podobnych do Jona Bon Joviego tez, jakoby przykładowo Gabe Newell ze swoim Steamem był odpowiedzialny za zabijanie przemysłu gier. Dystrybucja elektroniczna jest OK, ale jako alternatywa, a nie jedyna słuszna droga w kierunku przyszłości. Niemniej jednak jestem spokojny o los pudełkowych wersji gier, bo póki co przykładowo ebookom nie udało się wyprzeć z rynku zwykłych książek, a VOD nie odsunęło w cień filmów DVD/Blu-ray, o kinie już nie wspominając. A co myślicie Wy?

Spot. vintagecomputing.com

Komentarze
145
Usunięty
Usunięty
08/04/2011 13:15

cyfrowa wersja jest dobra jak mniej się za nia płaci, nawet połowe kasy od wersji pudełkowej. ale ja nie korzystam z tej wersji, wole i tak pudełko na półce.

Usunięty
Usunięty
08/04/2011 08:55

Obstaje przy pudełkach. Nie jestem zwolennikiem wersji cyfrowych. W końcu półki trzeba czymś zapełnić :)

Tenebrael
Gramowicz
24/03/2011 12:06

W sumie, to kto co woli. Ja wolę pudełka - wersja elektroniczna kojarzy mi się z takim pół-posiadaniem, czyli niby mam, grać mogę, ale to tylko jakieś przyzwolenie na zassanie dodane na serwerze wydawcy. Ale co kto woli - jeden lubi podziwiać swoją pudełkową kolekcję, a inny - cieszyć się wolnym miejscem :)




Trwa Wczytywanie