Było 10 wymarzonych prezentów świątecznych, czas na 10 najgorszych. Mamy dla Was ranking dziewięciu mocno rozczarowujących lub po prostu całkowicie nieudanych gier... i jeden bonus.
Było 10 wymarzonych prezentów świątecznych, czas na 10 najgorszych. Mamy dla Was ranking dziewięciu mocno rozczarowujących lub po prostu całkowicie nieudanych gier... i jeden bonus.
Kolejne skarpety; jeszcze jedna porcelanowa figurka, która będzie zbierała na półce kurz do czasu aż się nie wnerwię i jej nie wyrzucę (lub zniszczę w jakiś spektakularny sposób, choć taki pożytek by z niej był...); karnet na siłownię/basen/fitness, którego i tak nie wykorzystam. Listę nietrafionych prezentów gwiazdkowych można wydłużać i wydłużać. Zawężając zakres naszych zainteresowań do gier, wybraliśmy dla Was 10 takich metaforycznych skarpet, figurek czy karnetów. Jeżeli nie chcecie rozczarować najbliższych świątecznym podarunkiem, koniecznie przeczytajcie to zestawienie.
Na liście umieściliśmy tytuły, które ukazały się na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy i, najłagodniej mówiąc, furory nie zrobiły. Znajdziecie tu produkcje, z którymi wiązano ogromne nadzieje, ale okazały się co najwyżej średniakami (wychodzimy z założenia, że przed takimi zwłaszcza trzeba ostrzegać), jak również całkowite nieporozumienia, gry, których największą wadą jest to, że się w ogóle ukazały. Przyjęliśmy, że najmniej kiczowata propozycja okupuje miejsce dziesiąte, a wraz z przybywającymi warstwami mułu i paździerzy rośnie również usytuowanie w naszym rankingu.
Zanim pogrążycie się w lekturze, pragniemy odesłać Was do podobnego artykułu, przedświątecznego poradnika zakupowego, w którym prezentujemy dziesięć najlepszych naszym zdaniem gier, jakimi można obdarować bliskich w tym szczególnym czasie. Zdążyła się nawet ukazać jego druga część, tym razem dla maniaków sprzętu. A teraz zapraszamy już do przeglądu dziesięciu produktów, których nie polecamy na prezent nawet nieprzyjaciołom.
10. Star Wars: The Force Unleashed II, czyli niedobór Mocy
Starkiller ponownie rusza do akcji. Gra oparta jest na sprawdzonych w pierwszej części motywach, twórcy kontynuują intrygujący wątek tajemnego ucznia Dartha Vadera, a kwintesencją rozgrywki mają być uwielbiane przez miłośników uniwersum George'a Lucasa starcia na miecze świetlne, posypane odrobinką Mocy. Wydawało się, że przy takiej "obsadzie" nic nie może pójść źle, a zebrane przy okazji prac nad pierwszą częścią doświadczenie tylko zaprocentuje. Niestety, fani Gwiezdnych wojen po raz kolejny nie doczekali się gry akcji na miarę słynnych Jedi Knightów. A właśnie minął siódmy rok od premiery Jedi Academy...
Pierwsza część Star Wars: The Force Unleashed nie była arcydziełem, ale oferowała kilka godzin rozgrywki na całkiem przyzwoitym poziomie. Nic więc dziwnego, że zdecydowano się przygotować kontynuację. Tę, niestety, można polecić wyłącznie graczom, którzy zaliczają wszystko, co ma w tytule Star Wars. Pozostałym odradzamy. Gra jest niezwykle krótka (wręcz skandalicznie), wtórna, nudna i ma słabą grafikę oraz kiepską optymalizację. Szkoda, że tak przykry los spotkał drugie The Force Unleashed, bo sama gra zapowiadała się naprawdę dobrze.
Zaoszczędzone: co najmniej 119,90 zł (w zależności od platformy)
9. Prison Break: The Conspiracy, czyli nieudana ucieczka z więzienia
Prison Break, serial o skazanym na śmierć Lincolnie Burrowsie i próbie wydostania go z więzienia przez młodszego brata Michaela Scofielda, robił swego czasu furorę. Dlaczego więc nie zrobić na jego podstawie gry? Na taki pomysł wpadli ludzie ze studia ZootFly, czego efektem jest przygodowa gra akcji Prison Break: The Conspiracy na PC, PS3 i X360. Gracz wciela się w rolę Tomy'ego Paxtona, który próbuje ustalić, dlaczego Scofield napadł na bank, co poskutkowało osadzeniem go we wspomnianym ośrodku karnym. Głównym atutem miała być w przypadku tej produkcji znana licencja - i tak w istocie jest. Ale to zdecydowanie za mało.
Licencja licencją, ale mimo, że Prison Break to mój (Harpena czyli) ulubiony serial wszech czasów, to do gry podchodziłem jak pies do jeża. Moje obawy były słuszne – autorzy nie podołali. W efekcie otrzymaliśmy produkcję, która, gdyby nie jej tytuł, zostałaby anulowana w trakcie procesu produkcji i w ogóle nie ujrzała światła dziennego. A tak jest wśród nas i zapewne sprzedaje się świetne, w końcu to Skazany na śmierć. Twórcy, oprócz tego, że przygotowali nędzny tytuł, to jeszcze spóźnili się z nim o kilka dobrych miesięcy. Ukazał się on, gdy telewidzowie powoli zaczynali zapominać o losach dwóch braci. Tutaj również żałuję, że nie stało się inaczej, bo potencjał nie został wykorzystany. Nawet w najmniejszym stopniu.
Zaoszczędzone: co najmniej 16 dolarów
8. Kane & Lynch 2: Dog Days, czyli Szanghaj jakiego nie chcecie poznać
Kiedy Kane i Lynch wpadają na siebie, nie może wyjść z tego nic dobrego. Bohaterowie znani już z Kane & Lynch: Dead Men znów zatapiają się po uszy w końskich odchodach, tym razem w Szanghaju. Zadaniem gracza jest oczywiście takie poprowadzenie rozgrywki, by tytułowe postacie uszły z życiem. Misja ta jest o tyle utrudniona, że akcję obserwujemy z nietypowej trzęsącej się kamery z rozmytym obrazem, co ma sprawiać wrażenie, jakby jej operator znajdował się w centrum wydarzeń. Pomysł oryginalny, ale - jak się okazuje - nietrafiony. A to nie jedyna wada Kane & Lynch 2: Dog Days.
Z drugą częścią Kane & Lynch jest ciężka sprawa. Z jednej strony jest to strzelanka, jakich pełno na rynku (co jest dobre, bo obdarowanie taką grą zawsze jest mile widziane wśród fanów tego typu produkcji), z drugiej natomiast wyróżnia się jednym elementem – sposobem przedstawienia rozgrywki (stylizacja na amatorską kamerę, gracz obserwuje losy bohaterów tak, jakby był ich uczestnikiem i wszystko kręcił). Nas osobiście to nie przekonało, ale znaleźli się recenzenci, którzy wychwalali grę, przyznając jej 9/10 punktów. Dlaczego gra znalazła się w naszym antyporadniku? Bo nie mamy pojęcia, komu macie zamiar ją kupić, a jeśli okaże się, że osoba ta ma podobne zdanie do naszego, to cóż, nie ucieszy się z takiego prezentu.
Zaoszczędzone: co najmniej 119,90 zł
7. 007: Blood Stone, czyli lepiej kup 0,7
Po dwuletniej przerwie James Bond powrócił na konsole i pecety za sprawą twórców serii Project Gotham Racing. Ekipa tak zaprawiona w projektowaniu wyścigów nie mogła nie zawrzeć tego elementu w 007: Blood Stone. Esencję stanowi jednak akcja ukazana z trzeciej osoby. Pomimo licencji na znaną filmową markę producenci nie spapugowali scenariusza z żadnego z bondowskich megahitów, pichcąc własną opowieść (konkretnie rzecz ujmując uczynił to Bruce Feirstein, znany z prac nad takimi obrazami, jak GoldenEye, Jutro nie umiera nigdy czy Świat to za mało). Głównemu bohaterowi aparycji i głosu mimo to użycza Daniel Craig, najnowszy odtwórca roli najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości.
Podobnie, jak w przypadku Kane & Lynch 2, tak i w przypadku nowego Bonda mamy ciężki orzech do zgryzienia. Jeśli wiemy, że osoba obdarowywana ubóstwia Agenta 007, to możemy kupić tę grę i na pewno będzie zadowolona z prezentu, mimo, że jej jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia. Ale generalnie odradzamy zakup 007: Blood Stone, bo gra nie jest specjalnie wciągająca (kiepska fabuła), bardzo krótka (cóż to za prezent, jeśli napisy zobaczymy jeszcze przed północą w Wigilię?), niezbyt zaawansowana technologicznie, a poza tym na dobrym pececie bardzo często zalicza pokaz slajdów, a jedną z niewielu zalet są pościgi samochodowe.
Zaoszczędzone: co najmniej 129,90 zł
6. House M.D., czyli: Siostro, skalpel
Wiele hitów kinowych i telewizyjnych doczekało się swoich adaptacji, nie inaczej było w przypadku szczerego do bólu geniusza medycyny, doktora Gregory'ego House'a. Tak jak w znanym i lubianym w szerokich kręgach serialu, tak i w grze diagnosta wraz ze swoim zespołem ma do rozwiązania kilka zagadek medycznych. W tym celu przeprowadza badania, zbiera wywiad i wykonuje szereg innych czynności (no, nie on, tylko jego podkomendni), które prowadzą do rozwiązania, jakim jest wskazanie dolegliwości pacjenta. Całość ogranicza się do niezbyt skomplikowanych mini-gier i pokazu kolejnych slajdów, okraszonych rysunkową grafiką.
Jeżeli chcieliśmy przeniesienia House'a w wirtualną rzeczywistość, to na pewno nie na takich zasadach. Gra mogłaby być interesującą przygodą edukacyjną dla dzieci, ale za dużo w niej skomplikowanych medycznych określeń. Starych wyjadaczy mechanizmy rozgrywki nie specjalnie z kolei rajcują. Gwoździem do trumny jest fakt, że zamiast płynnych animacji skaczemy po poszczególnych ekranach. House M.D. byłby dobry dla DS-a (na którego też powstał), ale taka formuła (i forma) na pececie jest po prostu nie do zaakceptowania. Ta gra mogłaby być równie dobrze dostępna za darmo. Licencja sprawy nie załatwia. W jednym z odcinków Grzesiu Dom powiedział: "Jeśli jest wtorek, to mam kaca". My mówimy: Jeśli jest jakikolwiek dzień tygodnia, nie kupuj tej gry.
GramTV przedstawia:
Zaoszczędzone: (aż!) 20 dolarów
5. Vancouver 2010 - The Official Video Game of the Olympic Winter Games, czyli im dłuższy tytuł, tym wcale nie lepszy produkt
Vancouver 2010: The Official Video Game of the Olympic Winter Games, w skrócie V2010: TOVGotOWG, to w pełni licencjonowana zręcznościowa gra sportowa, która oferuje dostęp do wszystkich dyscyplin zimowych Igrzysk Olimpijskich. Autorzy chcąc uwydatnić doznania graczy postanowili zaimplementować tryb pierwszoosobowy. Jest to jeden z niewielu atutów opisywanej produkcji. Wad jest natomiast całe mnóstwo – począwszy od faktu, że gra nie pozwala wczuć się w rolę zawodnika biorącego udział w walce o medale olimpijskie ze względu na małe skomplikowanie zasad rozgrywki, przez słabą grafikę, skończywszy na systemie sterowania (zwłaszcza na PC, gdzie mamy do czynienia z bezpośrednim portem z Xboksa 360 i na klawiaturze rozgrywka jest absolutnie niemożliwa).
Jeżeli ktoś nagle zaznał przypływu euforii widząc w swoim telewizorze szalejących Kowalczyk i Małysza, oraz zapragnął samemu oddać się zimowemu szaleństwu (oczywiście na komputerze/konsoli), pierwsza myśl, jaka może zaświtać w głowie takiego jegomościa to: Vancouver 2010. To przecież oficjalna gra ostatnich Igrzysk Olimpijskich - brzmią głosy pod kopułą. Z całego serca zalecamy, aby je ignorować. Z duchem tej wzniosłej imprezy sportowej gra ma niewiele wspólnego, w miejsce radosnej śnieżnej zawieruchy dostajemy powiew nudy, a poszczególne dyscypliny sprowadzają się raczej do mini-gier niż rzeczywistych, emocjonujących i wymagających zawodów. Gdyby Rzymianie dostali takie Igrzyska, Cesarstwo upadłoby zdecydowanie szybciej.
Zaoszczędzone: co najmniej 39,90 zł
4. Saw II: Flesh and Blood, czyli (nie)prawdziwy horror...
Kolejna gra w naszym zestawieniu, oparta o markę wykreowaną w bratniej branży filmowej (i nie ostatnia, patrz: następny punkt). Klątwa najwyraźniej nie opuszcza produkcji powstających na kanwie seriali i obrazów z dużego ekranu. Akcja Saw II: Flesh & Blood toczy się między wydarzeniami przedstawionymi w drugiej i trzeciej części głośnego horroru Piła. Fani mają zatem okazję jeszcze mocniej zagłębić się w opowieść o brutalnym mordercy i jego łamigłówkach - tym razem za sprawą Michaela Tappa, syna zamordowanego detektywa, który próbuje dociec, co tak naprawdę stało się z jego ojcem. My próbujemy jednak przekonać, że tę "okazję" warto przepuścić, oj warto.
Wydawać by się mogło, że gry z serii Piła, podobnie jak filmy, będą cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Jednak już pierwsza odsłona cyklu Saw zebrała stosunkowo niskie noty, ale mimo to twórcy zdecydowali się stworzyć kolejną produkcję. Ta również pozostawia wiele do życzenia, delikatnie rzecz ujmując, w kwestii jakości wykonania. W zapowiedziach autorzy przekonywali, że poprawią elementy, które nie przypadły graczom do gustu w pierwszej części, ale cóż, albo nie dali rady, albo tylko obiecywali i na tym się skończyło, bo w efekcie "dwójka" prezentuje poziom "jedynki", a może nawet jest ciut gorsza. Strach pomyśleć, co będzie, gdy doczekamy się trzeciej części. A ta z pewnością powstanie.
Zaoszczędzone: prawie 50 baksów
3. Iron Man 2, czyli superbohaterska klapa
Druga część przygodowej gry akcji/TPP opartej na filmie pod tym samym tytułem. Iron Man, tak samo jak pierwsza odsłona, pozwala wcielić się w tytułowego bohatera. Poznajemy wydarzenia, do których doszło po tych ukazanych na dużym ekranie. Gracz, jako Tony Stark (Iron Man) lub James Rhodes (War Machine) musi stawić czoła generałowi Shatalovi i jego pomocnikom. Oczywiście kluczem do sukcesu jest wykorzystywanie unikatowych umiejętności obu w/w postaci – War Machine świetnie sprawuje się w walce za sprawą mocnego pancerza i uzbrojenia, z kolei Iron Man jest niezwykle szybki i wykorzystuje broń energetyczną.
Jedyną zaletą tej gry jest możliwość wcielenia się w superbohatera, który swego czasu robił furorę na dużym ekranie. No, może nie do końca furorę, a bardziej furorkę. Żelaznemu Facetowi daleko bowiem do estymy, jaką cieszy się chociażby Nolanowski Batman. Iron Man 2 w wirtualnym wydaniu to niestety potwierdzenie tego, co o grach robionych na filmowych licencjach wiemy najgorszego. I to już drugi raz z rzędu! Choć twórcy (ci sami, którzy skaszanili pierwszą odsłonę) zarzekali się, że nauczyli się na błędach i tym razem nie popełnią grzechów z przeszłości, tak naprawdę podczas tej rzekomej lekcji byli chyba na wagarach. Produkt powstał chyba na kolanie i tylko po to, by dodatkowo zwiększyć zainteresowanie filmem, który, nie ukrywajmy, pełnił w tym tandemie funkcję kapitana.
Zaoszczędzone: co najmniej 139,90 zł
2. Quantum Theory, czyli Gears or Not
To miała być odpowiedź na Gears of War. Najwidoczniej tworzenie klona dzieła studia Epic Games nie jest tak proste, jakby się mogło wydawać. Gra jest nastawiona na tryb kooperacji, dlatego też mamy okazję poznać losy dwójki bohaterów, którymi są Syd oraz Filena. Jeśli zdecydujemy się na zabawę w pojedynkę, to kontrolę nad drugą postacią przejmie sztuczna inteligencja. Rozgrywka polega na eksplorowaniu kolejnych lokacji i likwidowaniu napotkanych przeciwników przy wykorzystaniu systemu osłon. Gra oferuje również możliwość zabawy w trybie multiplayer. Wracając jednak do kampanii, czekają na nas starcia z tradycyjnymi typami przeciwników, jak również walki z bossami.
Jeżeli zdecydowalibyśmy się na plebiscyt na najgorszą grę 2010 roku, Quantum Theory byłoby murowanym faworytem do pozycji w czubie. Tecmo naprawdę pokarało właścicieli Xboksów 360 i PlayStation 3, ba, znieważyło ich oferując tę "grę" w sugerowanej cenie równej kwotom, jakie trzeba wyłożyć na inne produkcje. Tyle, że te inne produkcje oferują prawdziwą rozrywkę (lepszą lub gorszą), a nie katorgę. Nasz recenzent był bliski wywalczenia sobie dwutygodniowego pobytu w sanatorium w Ciechocinku na koszt firmy po rozprawieniu się z tym dziełem. Nie dajcie się zwieść, ani skusić licznymi przecenami. Lepiej ulokować pieniądze w nieco starszych, ale też dostępnych za co najwyżej połowę ceny wyjściowej, grach, lub dołożyć trochę grosza i upolować jeden z hitów ostatnich tygodni.
Zaoszczędzone: 219,90 zł
1. Ponton do Kinecta, czyli żart sezonu
Możemy się założyć, że osoba siedząca przed telewizorem w pustym pontonie sprawia wrażenie nie do końca zdrowej psychicznie. Niemniej warto odnotować pojawienie się na rynku pontonu do Kinect Adventures, bo nierzadko mamy do czynienia z tak idiotycznymi pomysłami. Nie pozostaje nic innego, jak nalać do niego wody i wziąć udział w zabawie – trzeba się tylko wcześniej upewnić, czy nie zakłóci to jego działania. A po skończonej grze wypuszczamy powietrze, ładujemy go do plecaka i jedziemy nad jezioro. Tak, jasne... Myśleliśmy, że nic nie jest w stanie nas zaskoczyć, ale byliśmy w błędzie. Kto w ogóle zdecydował się to wprowadzić do sprzedaży?
Nie wiemy, czy się śmiać, czy płakać. W końcu ponton do gry w Kinect Adventures to prawdziwy bajer. Bez niego człowiek czuje się jakby wsiadał do wypasionej limuzyny, ale w zamontowanym w niej mini-barku brakowało szampana. Bez niego człowiek ma wrażenie, że idzie do eksluzywnej restauracji, ale zamiast na wygodnym krześle musi usadowić się na podłodze w siadzie skrzyżnym. Bez niego człowiek czuje się jak kibic, który idzie z chorym gardłem na finałowy mecz ukochanej drużyny, ale nie może w jego trakcie wspierać swoich idoli tradycyjnymi okrzykami. A tak (prawie) całkiem poważnie, jeśli zdecydujesz się sprezentować komuś ów ponton, spodziewaj się silnego ciosu w głowę, prawdopodobnie wiosłem.