Gamedec. Zabaweczki. Sztorm - recenzja książki

Trashka
2010/10/20 15:00

I świat zadrżał w posadach...

I świat zadrżał w posadach...

I świat zadrżał w posadach..., Gamedec. Zabaweczki. Sztorm - recenzja książki

Po takim wstępie naturalną koleją rzeczy jest oczekiwanie, że teraz runie i nie podniesie się z gruzów. Nie, mimo wszystko czytelnicy nie muszą się obawiać, iż pod wpływem czwartej odsłony historii naszego gamedeka wpadną w długotrwały minorowy nastrój. Owszem, będą musieli przebrnąć przez sporo bardzo poważnych fragmentów, pełnych filozoficznych, ironicznych, a nawet gorzkich dywagacji na temat życia, wszechświata i całej reszty, ale autor nie zapomina, że aby przykuć czytelników do opowieści, nie wystarczy, by książka miała głębszy sens... Warto, by dawała także jakąś nadzieję. Nie wystarczy sama krytyka zjawisk, trzeba pokazać też, że potencjalnie istnieje remedium. Rzeczonym remedium jest zachowanie człowieczeństwa w świecie, gdzie trudno już nawet określić, na czym dokładnie ono polega. Sprawianie, że takie kwestie jak przyjaźń przestają być tylko słowami na osiem liter. Zajęcie stanowiska, jakie porządny człowiek winien zająć wobec korporacyjnego wyzysku i manipulacji ludzkimi zabaweczkami, oraz działanie, oczywiście na miarę swych możliwości, by zmienić ów stan rzeczy. A potrójny Torkil Aymore zyskał całkiem spore możliwości.

Gamedec. Zabaweczki. Sztorm stanowi bezpośrednią kontynuację i domknięcie wszystkich wątków nakreślonych w powieści Gamedec. Zabaweczki. Błyski. Obie części powinny ukazać się właściwie w jednym tomie, ale nie udało się to choćby ze względu na objętość tekstu. Jak pamiętamy, aby zbadać sprawę firmy odpowiadającej za Bestię i powrotu tejże, Torkil Aymore musiał skopiować swą osobowość i w trzech różnych powłokach podążyć w trzech różnych kierunkach, w nadziei iż kiedyś odnajdzie się wspólny mianownik. Podążył wraz z Lilith, z którą czytelnicy po raz pierwszy zetknęli się w tomie Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw, w przestrzeń kosmiczną. Tam natknęli się na tajemnicę, która wprawdzie była już wielokrotnie wałkowana na kartach książek hard sf, ale nie znaczy to, że nie można zrobić tego jeszcze raz, w nieco inny sposób. Podążył na Ziemię, by połączyć siły z Crashem, którego czytelnicy mieli okazję poznać w opowiadaniu Zawodowiec (zbiór Gamedec. Granica rzeczywistości). Podążył też tropem, który wykrył na Gai, dołączył do elitarnej jednostki Ranów, dzięki czemu znacząco poszerzył horyzonty... paranormalne.

Nie ma powodu, by odsłaniać wszystkim zainteresowanym kolejne etapy poszukiwań Torkila/Torkilów, szczegóły i rozwiązania, jakie kryje Gamedec. Zabaweczki. Sztorm. Czytelnicy muszą wszak dowiedzieć się tego sami. Dość rzec, iż Marcin Przybyłek wywiązał się z zadania bardzo dobrze. Odmalował wyjątkową wizję pełną iście epickiego rozmachu, sprawnie prowadząc narrację (z wielką dbałością nie tylko o język jako taki, ale i kwestie medyczne, społeczne i filozoficzne, dzięki czemu łatwiej zanurzyć się w świecie dawnego gierczanego detektywa). Przybyłek dba o dynamikę akcji, uważnie stopniując napięcie i pozwalając, by różne wersje głównego bohatera odkrywały przed nami tajniki wykreowanej rzeczywistości. A okazuje się ona bardzo skomplikowana, co dotyczy również wielowarstwowej intrygi. W tym tomie, podobnie jak w poprzednich, wielokrotnie przekonamy się, że warto znać wcześniejsze odsłony przygód gamedeka. Momentami przeszkadza trochę publicystyczny ton obecny w rozważaniach i monologach wewnętrznych troistego bohatera. Ostatecznie chcemy jednak poznać mechanizmy świata przedstawionego i punkt widzenia samego bohatera, zatem można to autorowi wybaczyć.

Odmalowany w książkach Marcina Przybyłka wszechświat znalazł się na łasce najgorszego z żywiołów - na poły oszalałych, poddanych swoistej hipnozie ludzi, armii Bestii. Ci, których na to stać, uciekają z Ziemi na Gaję, nie zdając sobie sprawy, iż tam wcale nie zapewnią sobie bezpieczeństwa. Samą Matkę Ziemię ogarnął zaś prawdziwy sztorm. Zamachy na wielką skalę, pożoga, niszczone mieszkalne linowce, pękające grawitacyjne bariery wokół miast, które miały chronić przed zmutowaną biosferą... Prawdziwy Armagedon; koniec świata rodem z judeochrześcijańskiej mitologii. Wrażenie to potęgują rogate "zbroje" mącicieli, wielkie roboty w kształcie aniołów, które stąpają pośród ruin i przerażonych mieszkańców, dzierżąc wielkie miecze. To znów perskie oko puszczone do graczy komputerowych, by przypadkiem nie zapomnieli, że świat przedstawiony w powieści Gamedec. Zabaweczki. Sztorm, podobnie jak pierwszy zbiór opowiadań Gamedec. Granica rzeczywistości, wciąż wiele czerpie z elektronicznej rozrywki i stworzonej wokół popkultury. Lecz czy Torkil, wraz ze sprzymierzeńcami, choć częściowo poradzi sobie z wrogiem, który zasadził się w ludzkich umysłach, a nie jedynie w światach wirtualnych? Czy dojdzie do ponownej fuzji rozszczepionej osobowości? Warto przeczytać i osobiście przyjrzeć się ewolucji naszego gamedeka z Chandlerowskiego detektywa w skonfliktowanego wewnętrznie (wszak ma aż trzy różne wnętrza...) superbohatera.

A jak wygląda ewolucja świata i przesłanie całej Przybyłkowej serii?

A jak wygląda ewolucja świata i przesłanie całej Przybyłkowej serii?, Gamedec. Zabaweczki. Sztorm - recenzja książki

Zaczynamy w sensorycznych wirtualnych światach, które pomimo futurystycznego charakteru zdają się swojskie i wręcz przytulne, chociażby dlatego, że tak naprawdę nie odbiegają od potocznych wyobrażeń na temat rozwoju gier w dalekiej przyszłości. Potem lepiej poznajemy skomplikowany, pełen niebezpieczeństw świat realny - realium - z jego geografią i historią (tu interesujące są zwłaszcza wzmianki na temat krachu temporalnego, uświadamiające nam, jak bardzo człowiek polega na miarach czasu, na ciągłości wydarzeń i co może się dziać, gdy zostanie tego pozbawiony). Wreszcie opuszczamy Matkę Ziemię, by udać się w kosmos, przyjrzeć się poddanej terraformacji planecie, na której ludzie osiedlają się w nadziei na lepszą przyszłość, i stwierdzić, iż nic z tego - człowiek od samego siebie i swoich błędów nie ucieknie. Na koniec zaś znów powracamy do łona ludzkości, by obserwować walkę z jej tworami w sensie technologicznym, społecznym i politycznym...

Jeśli chodzi o rzeczy dyskusyjne w książkach Marcina Przybyłka, to zastanawia wyobrażenie kobiet oraz rozmaitych kobiecych decyzji, ale ostatecznie osoby płci żeńskiej pełnią tu rolę ozdobnego dodatku do bohatera. Stanowią wyjaśnienie jego motywacji i ubarwienie otoczenia. Nie ma tu brzydkich bohaterek i wszystkie sprawiają wrażenie sztucznych konstruktów, a nie prawdziwych osób. Trzeba jednak przyznać, że w tomie Gamedec. Zabaweczki. Błyski ciekawie i niejednoznacznie przedstawiona została Lilith (Anna, Pauline i Steffi - odpowiednio: blondyna, brunetka i rudzielec - w porównaniu z nią wydają się prostsze, by nie rzec, komiksowe). Lecz w ostatniej odsłonie (Gamedec. Zabaweczki. Sztorm) i ona, i inne bohaterki ponownie zostały odsunięte na dalszy plan, potraktowane po macoszemu. Podczas lektury debiutanckiego zbioru opowiadań, pośród rozmaitych drobiazgów, uderza kwestia żeńskich motombów. Cóż, kobiety niekoniecznie chciałyby być filigranowe, mieć mniejsze modele motombów od mężczyzn i co za tym idzie, mniejsze rozmiary gadżetów. Mając wybór, wiele zażądałoby większych gabarytów. Dlaczego? Dla poczucia siły i dla wygody. Warto odnotować, że porządna damska torebka mieści w sobie nieraz kilka kilogramów dziwnych przedmiotów, o których zapominają właścicielki, wciąż jednak nosząc przy sobie. Co innego większa ozdobność, inkrustacje, klejnoty, imitacja kształtów - krzywizny kojarzące się z biustem i smuklejsza talia... To wzbudziłoby zainteresowanie. Za to autor trafnie odgadł marzenie wielu kobiet - sztuczna macica połączona wirtualnie z organizmem matki, której reklamę mogliśmy przeczytać w tomie Gamedec. Sprzedawcy lokomotyw, zapewne okazałaby się marketingowym strzałem w dziesiątkę. Przy okazji obietnica wygody może zachęcić przedstawicielki płci żeńskiej, by produkowały nowych konsumentów, co stanowi zgodne z prawem popytu i podaży wsparcie idei konsumpcjonizmu.

Pomimo narastającej komplikacji fabuły przesłanie całego cyklu jest bardzo proste i wciąż dotyczy... granicy rzeczywistości. Wszystko się zmienia. Grunt, by pozostać człowiekiem w podstawowej warstwie, mimo iż zmienia się ludzka forma, habitat, możliwości psychiczne i fizyczne, a Homo virtual zaczynają odczuwać fobię przed organikami. Trzeba utożsamiać się ze swym gatunkiem (nie znaczy to, że ze wszystkimi jednostkami) - gatunkiem istot rozumnych. Istota rozumna powinna rozumieć, co to znaczy lojalność, przyjaźń i sprawiedliwość. To cecha wspólna organików, diginetów, Homo realium i Homo virtual, nawet jeśli ci ostatni właściwie dążą w kierunku Posthomo. Jak widać, pewne elementy prozy Marcina Przybyłka kojarzą się z Perfekcyjną niedoskonałością Jacka Dukaja, w odróżnieniu od niego jednak twórca gamedeka przedstawia swe idee przejrzyście, nie wymagając od czytelników erudycji. Pierwsze skojarzenia pojawiają się już podczas sporu pomiędzy zoenetami, którym wystarcza Brahma, a tymi, dla których stworzono bliźniaczy świat Wisznu (miejsce, gdzie nie obowiązują fizyczne ograniczenia, nie trzeba się pocić i brudzić, można za to widzieć przez ściany i latać - mieszkańcy stają się bogami). A co z granicą rzeczywistości?

GramTV przedstawia:

Wszystko zależy przecież od maszyny, jaką jest mózg, i jej oprogramowania - umysłu. A w każdy program można wprowadzić modyfikacje. Jeśli mózg odbiera bodźce i nań reaguje, czy ważne jest, skąd owe impulsy pochodzą? Ze świata wirtualnego czy z realium? Nie dla umysłu. "Świat fizyczny" będzie wszędzie tam, gdzie znajdzie się umysł i przyjmie określone reguły gry. To my decydujemy, co jest prawdziwe. Rzeczywistość, w której się rodzimy, także ma swoje reguły, prawa i skrypty - prawa fizyki, normy i zachowania społeczne. Jesteśmy programowani od niemowlęcia, by na określony bodziec następowała określona reakcja. Mamy swoją matrycę, a pewne zachowania są w nas po prostu wgrane... A zatem czy będąc niewolnikami stereotypów, wybiórczego postrzegania i selekcji informacji, nie żyjemy w Matriksie, który sami sobie zorganizowaliśmy? Czy możemy być do końca pewni, że jesteśmy w realium? Torkil ewidentnie nie należy do osób całkiem przekonanych...

Sam tytułowy gamedec stanowi zaś znakomitą metaforę ewolucji i różnych możliwości, które zależą tylko od wyborów dokonanych przez daną osobę. Mamy w końcu trzech Torkilów, a każdy z nich przebywa inną drogę, inaczej się rozwija, w różny sposób kreśląc potencjalną granicę swych możliwości. Jeden człowiek w zależności od swych wyborów może okazać się różnymi osobami... Dla każdego ostateczna granica rzeczywistości jest inna. Trzeba tylko dobrze się przygotować, na wypadek gdyby świat zadrżał w posadach.

Tytuł: Gamedec. Zabaweczki. Sztorm Autor: Marcin Przybyłek Wydawnictwo: superNOWA 2010 rok Wydanie: okładka miękka, 436 str. Cena: 33, 90 zł

Komentarze
16
Melchah
Gramowicz
22/10/2010 06:57

Sorry za post pod postem, ale pora na spóźnioną erratę. Nie wiem co mi się ten M. Przybyłek tak z "Science-Fiction" kojarzy i z uporem maniaka wspominam o tym piśmie :/. Oczywiście to co czytałem było publikowane w "Nowej Fantastyce", tak jak mówi ZygmuntS.

Melchah
Gramowicz
21/10/2010 16:16
Dnia 21.10.2010 o 12:50, ZygmuntS napisał:

Ferowanie opinii o pisarzu na podstawie wspomnień debiutanckich opowiadań gdzieś z początku wieku (opowiadania drukowano chyba w 2002?), podczas gdy Przybyłek napisał już 4 książki to... przesada.

Och, są "pisarze", którzy tłuką książki na zasadzie "co tydzień jedna", co dalej nie przekłada się na jakość :).Ale rzeczywiście moje wspomnienia sięgają takich właśnie opowiadań Przybyłka, więc żadnych wyroków nie feruję, raczej opisuję co myślę i czuję na podstawie tego co pamiętam. I nie chodzi mi o to, że warsztat miał słaby. Spokojnie dało się to czytać bez bólu głowy, nawet jako debiutanta (a w SF debiutanci potrafili pisać, ho ho... aż przestałem kupować). Tak, że podejrzewam, że pod tym względem na pewno jest lepiej. Mnie po prostu postać detektywa i jego przygód kompletnie nie ujęła, w przeciwieństwie do historii bohaterów z "W kraju niewiernych" Dukaja czy "Gniazda światów" Huberatha" i dlatego właśnie piszę, że trochę mi nie pasuje w zestawieniu z tymi nazwiskami w jednym wydawnictwie, znanym z wydawania raczej trudnej i interesującej fantastyki. ALE ponieważ na bieżąco już nie jestem to może nie wiem co tracę i moja opinia to tylko moja opinia, nie trzeba brać jej sobie do serca :).

Usunięty
Usunięty
21/10/2010 12:50

O, tak, stara dobra Supernowa...Jeszcze Brajdak, Batko..Ale ja, w przeciwieństwie do Melchaha, Przybyłka zaliczyłbym do nazwisk wartych poznania. Na marginesie: opowiadania o Torkilu drukował w NF, nie w SFFiH. Ten autor się rozwija, zresztą recenzentka to wyraźnie zaznacza. Ferowanie opinii o pisarzu na podstawie wspomnień debiutanckich opowiadań gdzieś z początku wieku (opowiadania drukowano chyba w 2002?), podczas gdy Przybyłek napisał już 4 książki to... przesada.Co do zaufania w stosunku do Fabryki itd., zgadzam się z Melchahiem :).




Trwa Wczytywanie