Znacie już historię Medalu Honoru - przedstawiliśmy ją Wam w poniedziałek. Wówczas obiecaliśmy, że w kolejnych dniach Tygodnia z Medal of Honor opiszemy historię ludzi, którzy otrzymali to odznaczenie. Tak też czynimy. Trudno jednak mówić tutaj o "najlepszej" historii. W końcu każdy z tych bohaterów narażał lub utracił swoje życie w walce. Dlatego też mamy nadzieję, że ten artykuł stanie się dla was punktem wyjścia do dalszych poszukiwań informacji na temat odznaczonych Medalem Honoru - to naprawdę ciekawe i inspirujące opowieści.
Znacie już historię Medalu Honoru - przedstawiliśmy ją Wam w poniedziałek. Wówczas obiecaliśmy, że w kolejnych dniach Tygodnia z Medal of Honor opiszemy historię ludzi, którzy otrzymali to odznaczenie. Tak też czynimy. Trudno jednak mówić tutaj o "najlepszej" historii. W końcu każdy z tych bohaterów narażał lub utracił swoje życie w walce. Dlatego też mamy nadzieję, że ten artykuł stanie się dla was punktem wyjścia do dalszych poszukiwań informacji na temat odznaczonych Medalem Honoru - to naprawdę ciekawe i inspirujące opowieści.
Piechota, Afganistan
Typowe górzyste tereny Afganistanu. Stacjonujące w okolicy rzeki Kunar Siły Amerykańskie zaczęły podejrzewać, że partyzanci organizują atak na ich pozycję. Dlatego też w teren został wysłany oddział 8 żołnierzy z Sił Specjalnych i około 10-15 Żołnierzy Afgańskiej Armii. Wśród nich był 24-letni Rob Miller.
Okazało się, że rzeczywiście, około 10-20 wrogów okopało się po drugiej stronie rzeki. Bitwa z nimi trwała dobrą godzinę i zakończyła się dopiero po przeprowadzeniu precyzyjnego nalotu bombowego wymierzonego w pozycje przeciwnika. Następnie oddział otrzymał zadanie wybadania, jaki efekt przyniósł nalot. Przemieścili się więc wzdłuż rzeki i przekroczyli ją, przechodząc po moście nieprzejezdnym dla pojazdów. Następnie wkroczyli do wąskiej doliny. To tam rozpętało się piekło.
Jak się później okazało, powyżej ich pozycji ukrytych było ok. 40 partyzantów, a 200 kolejnych było jeszcze wyżej na skałach. Gdy członek oddziału Millera zobaczył pierwszego partyzanta, krzykiem kazał mu się poddać. Niestety, w ramach odpowiedzi żołnierze usłyszeli jedynie "Allah Akbar". Wiadomo już było, co nastąpi za sekundę.
Zza skał będących zaledwie około 6 metrów od nich, zaczął wylewać się na nich grad pocisków. Jak wspominają to wydarzenie amerykańscy żołnierze będący w feralnym oddziale, wyglądało to jakby znaleźli się w środku pokazu fajerwerków z okazji 4 lipca (Święto Niepodległości Stanów Zjednoczonych). "Tak wielu ludzi strzelało do nas, pociski odbijały się naokoło nas. Spojrzałem i zobaczyłem strzelającego Roba" - wspomina sierżant Nick McGarry. Wkrótce potem na ich oczach Miller ruszył w stronę pozycji przeciwnika strzelając przy tym ze swojego lekkiego karabinu i krzycząc do towarzyszy informacje o tym, gdzie jest przeciwnik.
"Robbie krzyczał, żeby wszyscy się wycofali. Przejął całą południową stronę na siebie. Nie mogłem tam patrzeć w tamtym kierunku zbyt długo, ale w ciągu sekundy czy dwóch zrozumiałem". W czasie, gdy Miller szturmował co najmniej 4 pozycje wroga, jego towarzysze mieli czas na wycofanie się i znalezienie osłony od ognia. Chociaż wydaje się, że była to ślepa szarża, to 23-latek zdołał zadać przeciwnikowi spore straty. Według akt, Millerowi przypisuje się zabicie podczas tej akcji aż 16 partyzantów oraz zranienie 30 kolejnych.
Oczywiście nie obyło się bez strat po stronie Amerykańskiej. Dowódca oddziału, Robert Cussick, został postrzelony w okolicy obojczyka tak, że kula przeszła na wylot przez jego lewą łopatkę przebijając przy okazji płuco. W tym czasie Miller przestał na chwilę strzelać tylko po to, aby rzucić w stronę przeciwnika dwa granaty. Dopiero po 15 minutach od rozpoczęcia całego ataku Miller został trafiony pod prawą pachą, gdzie ciało nie jest chronione przez kamizelkę kuloodporną. Ale to go nie zatrzymało i zabił jeszcze ok. 2-3 przeciwników. Dopiero kolejne trafienie, pod lewą pachą, okazało się śmiertelne.
Dzięki poświęceniu Millera życie zachowało 8 Amerykańskich Żołnierzy oraz 12 członków Armii Afgańskiej, którzy mogli później wrócić do swoich bliskich.
Lotnictwo, Pacyfik
Wbrew pozorom, amerykańskie lotnictwo to nie tylko przybijanie piątek i gra w siatkówkę na plaży ze swoimi niesamowicie dobrze zbudowanymi kolegami. Tam też żołnierze stają w obliczu zagrożenia i to nie małego. W końcu do ryzyka bycia postrzelonym dochodzi na większych wysokościach jeszcze odmrożenie lub uduszenie się. W każdym bądź razie Medal Honoru był przyznawany również lotnikom. Jedną z bohaterskich historii jest historia załogi samolotu "Starej 666-tki" ("Old 666"). Tym mianem żołnierze ochrzcili latającą fortecę B-17 oznaczoną numerem 12666.
GramTV przedstawia:
Był to jeden z najbardziej pechowych samolotów, jakie stacjonowały na lotnisku Port Moresby w Papui Nowej Gwinei. Na jaką misję nie zostałby on wysłany, to i tak maszyna ta wracała podziurawiona od kul przeciwnika. Nic wiec dziwnego, że żołnierze zdecydowali się po prostu odstawić ją na bok i traktować jako magazyn części zapasowych dla innych samolotów.
Jednak los zesłał na to lotnisko kapitana Jaya Zeamera, który od dłuższego czasu nie mógł skompletować załogi ani znaleźć sobie maszyny. Dlatego też z pomocą kilku żołnierzy postanowił on przywrócić "Starą 666-tkę" do służby. Rozpoczął się remont maszyny, w ramach którego ekipa Zeamera zamontowała na pokładzie dodatkowe 6 karabinów maszynowych, gdzie standardowo jest montowane ich 13. Dodano np. jeden karabin dla pilota, zaraz pod osłoną jego kabiny. Ponadto zwiększono kaliber osprzętu z .30 na .50. W tym momencie samolot był najbardziej uzbrojoną maszyną latającą na obszarze całego Pacyfiku.
Jednak prawdziwy test maszyny miał dopiero się zacząć. 16 czerwca 1943 roku pojawiła się potrzeba zrobienia wywiadu lotniczego na wrogim terenie w celu zrobienia map niezbędnych do dalszego prowadzenia wojny z Japońskim Imperium. Zeamer wraz z załogą na ochotnika zgłosili się do tej misji. O 4 rano wzbili się oni w powietrze, aby pod jeszcze pod osłoną nocy pokonać 1000 km dzielące je od ich celu. Była nim wyspa Bougainville, na której Japończycy zbudowali lotnisko.
Niestety, zabrakło 22 minut, aby załoga "Starej 666-tki" wykonała swoje zadanie. Na te kilka chwil przed punktem docelowym, wokół samolotu pojawiło się aż 17 japońskich myśliwców (15 Mitsubishi A6M i 2 Mitsubishi Ki-46). Tradycyjną taktyką Japończyków podczas starć z latającymi fortecami tego typu było podlecenie w wąskim pasie martwego pola karabinów pomiędzy kabiną pilota, a dziobem i ostrzelanie pilotów. Tutaj piloci obu myśliwców A6M zaczynających atak grubo się przeliczyli. Czekał na nich bowiem dodatkowy karabin zamontowany przez Zeamera i jego kompanów. Oba samoloty zostały szybko strącone. Kolejny myśliwiec niestety zadał już poważne straty załodze 12666.
Kule wystrzelone przez trzeciego przeciwnika dosięgnęły Zeamera i Sarnoskiego, który obsługiwał dziobowe karabiny. Ranny Sarnoski próbował wyczołgać się do apteczki aby opatrzyć rany, ale widząc nadlatujące myśliwce wrócił na stanowisko i zestrzelił zbliżające się Ki-46 Dinah, mdlejąc wkrótce potem. Druga fala ataku Japończyków uszkodziła system dostarczania tlenu dla załogi, co zmusiło pilota "Starej 666-tki do gwałtownego zejścia z wysokości 7,5 km do 2,5 km. Gdyby tego nie uczynił, załoganci latającej fortecy po prostu by pomdleli. Zadanie było to o tyle trudne, że Zeamer miał złamaną nogę oraz kilka odłamków wbiło się w jego ciało. Po godzinnej walce pozostałe japońskie myśliwce z powodu kończącego się paliwa musiały zawrócić.
W wyniku ataku większość załogi 12666 została ranna. W drodze powrotnej Zeamer stracił przytomność, a Sarnoski zmarł przy swoim stanowisku karabinu. Gdy feralne B-17 wyglądające jak ser szwajcarski wróciło na macierzyste lotnisko, załoga myślała, że ich pilot zmarł. Na szczęście Zeamerowi udało się przeżyć i był on w stanie odebrać Medal Honoru, który otrzymał pośmiertnie również Sarnoski. Pozostałe osoby z pokładu "Starej 666-tki" zostały odznaczone Krzyżem za Wybitną Służbę. Historia 12666 jest na tyle pasjonująca, że kanał Discovery poświęciła jej fragment serialu "Dogfights", który w chwili pisania artykułu wciąż był dostępny w serwisie YouTube.
Kurdę... Wspaniały tekst, takie artykuły mogę czytać zawsze!
hans_olo
Gramowicz
13/10/2010 20:19
A skąd redaktor wziął tych 200, to się bardzo zastanawiam. Nie zostałyby po nich hamburgery nawet, do ostatniej kości by ich obgryźli. Nawet Barack Obama nie użył konkretnej liczby na ceremonii.
hans_olo
Gramowicz
13/10/2010 20:11
Dnia 13.10.2010 o 20:02, Moonstorm napisał:
"Jak się później okazało, powyżej ich pozycji ukrytych było ok. 40 partyzantów, a 200 kolejnych było jeszcze wyżej na skałach."
Biję się w pierś. Za duzo pracuję, powinienem juz spać. Aczkolwiek pomimo innych cyferek prawda i tak pozostaje prawdą, każdy Polak, który wrócił z kontyngentu Ci to powie.
Dnia 13.10.2010 o 20:02, Moonstorm napisał:
Ciekawe to Twoje 1:1... Poza tym już nieco za tematem Miller nie był marine (tako rzecze wujek Google). Zielone Berety to "troszkę" inna formacja.