Red Alert 3 - recenzja

Lucas the Great
2008/11/02 22:15

Wojna z czerwoną gwiazdą w tle

Wojna z czerwoną gwiazdą w tle

Wojna z czerwoną gwiazdą w tle, Red Alert 3 - recenzja

Czasy się zmieniają, ale mocne marki trwają. Jedynie kwestią czasu (i ustaleń co do praw autorskich) jest wskrzeszenie każdej znanej serii gier. Po spektakularnym przywróceniu na rynek westwoodowskiego hitu Command & Conquer, od razu było pewne, że powróci też jego "czerwona" odmiana. Zwłaszcza, że możliwości kontynuacji fabuły Red Alert posiada znacznie więcej, niż opowieść o tyberium. Jeśli bowiem podstawowa koncepcja scenariusza dotyczy podróży w czasie i zmiany biegu historii, to w zasadzie kontynuacji może być nieskończona ilość – tak jak wariantów historii. Tym razem wszystko zaczyna się naprawdę z grubej rury. Albert Einstein, twórca wehikułu czasu z oryginalnego Red Alert i sprawca całego dalszego zamieszania, ginie w pierwszych minutach opowieści, już w filmowym wprowadzeniu. Związek Radziecki nie może upaść, bo Alianci nie zdobędą już wielu wynalazków... Zgodnie z założeniami pana Hitchcocka potem napięcie jedynie rośnie...

Do kompa z popcornem i colą

Młodsi gracze mogą nie uwierzyć, ale kiedyś filmowe wstawki fabularne nie były robione na silniku gry. Używano do tego takich archaicznych elementów, jak kamera i aktorzy. Po prostu człowiek nagrany na taśmę filmową był zdecydowanie wyższej rozdzielczości niż nawet najdoskonalszy model 2D. Technologia od tego czasu pognała naprzód i w zasadzie nie ma sensu wysilać się, kombinować, zwoływać aktorów. Modele 3D są tańsze, mają mniejsze wymagania co do warunków pracy i daje się je zagonić na plan o dowolnej godzinie dnia i nocy. Analogowi bohaterowie są w grach przeżytkiem. Najlepszy z pomysłów, na jakie wpadli szefowie EA przy okazji wskrzeszania serii Command & Conquer to powrót do dawnych obyczajów. Powrót z klasą i – co tu ważne – z kasą. Wskrzeszając starą, przebojową markę, wydawca nie musiał się za bardzo obawiać o wyniki sprzedaży. W związku z tym ściągnięto aktorów z popularnych seriali, nie szczypiąc się szczególnie z kosztami.

Pomysł się sprawdził, więc w Red Alert 3 ponownie gości mnóstwo gwiazd średniego formatu. Miłośnicy kina mają świetną zabawę, rozpoznając kolejnych aktorów i aktorki. No, tu może nieco przesadzamy, bo damskie role obsadziły głównie panie mające dorobek pozafilmowy – jako modelki na przykład. Jako agentka specjalna aliantów, Tanya, pojawiła się legendarna playmate Jenny McCarthy. W roli jej sowieckiej odpowiedniczki, snajperki Nataszy wystąpiła najbardziej znana amerykańska zawodniczka MMA (mieszanych sztuk walki) – Gina Carano. Inne kobiece postaci grają mniej znane modelki i aktorki, za to już obsada męska zasługuje na więcej uwagi, bo wykorzystano bardzo charakterystyczne osoby.

Kto z nas nie pamięta zwariowanego rosyjskiego kosmonauty z Armagedonu? Ten Szwed, wyspecjalizowany w graniu Rosjan i Włochów to Peter Stormare. Tym razem wcielił się w rosyjskiego (teoretycznie) naukowca od wehikułu czasu, o podejrzanie polsko brzmiącym nazwisku. Fani Star Treka zapewne rozpoznają twarz cesarza Imperium Wschodzącego Słońca (nowa frakcja w grze – wynik zmian w kontinuum czasu). George Takei wielokrotnie bowiem wcielał się w postać Mr Sulu. Rosją sowiecką kieruje niejaki Czerdenko, którego to popisowo odegrał Tim Curry, który wielu osobom wypalił się brutalnie w pamięci jako doktor Frank N. Furter z kultowego obrazu The Rocky Horror Picture Show. U jego boku stoi generał Krukow, czyli nikt inny jak Andrew Divoff, dżin z Władcy Życzeń i chociażby Michaił Bakunin z serialu LOST.

Po alianckiej stronie też jest ciekawie. Prezydenta USA odgrywa J. K. Simmons, którego konsumenci popcornu i popkultury kojarzą na przykład jako J. Jonaha Jamesona, groteskowego naczelnego Daily Bugle z filmów o człowieku-pająku. Warto też zwrócić uwagę na generała Roberta Binghama, w którego wcielił się Jonathan Pryce, któregu wytrawniejsi kinomani kojarzą z Brazil, a reszta widzów pamięta raczej jako gubernatora Swanna w Piratach z Karaibów. Dlaczego tyle miejsca poświęcamy obsadzie? Bo sceny filmowe to bardzo ważna część gry Red Alert 3. Budują klimat i towarzyszą nam przez większość czasu – jeśli nie w wersji pełnoekranowej, to w małym okienku podczas walki. Jedyne zastrzeżenie można mieć do „wejść” i „wyjść” dowódców wroga. Zawsze najpierw sobie podrwią z nas, a potem poodmrażają, iż to jeszcze nie koniec. Trochę to tandetne i na poziomie przepychanek w przedszkolu.

Bo do wojny trzeba dwojga...

Całość trzech kampanii (odpowiednio dla Sowietów, Aliantów i Japończyków) została zaplanowana tak, by mogły w nią grać dwie osoby w trybie kooperacji. Co zaś, jeśli nie mamy ochoty albo możliwości zagrania przez sieć? Cóż, wtedy rolę naszego pomagiera obejmuj e komputerowy dowódca. Zagrany – a jakże – przez aktora lub aktorkę. W trakcie kampanii przychodzi nam spotkać się z kilkoma osobami z każdej frakcji. Co najważniejsze, taki sojusznik nie działa na zasadzie, do jakiej przyzwyczailiśmy się w gatunku RTS. Wiecie pewnie o co chodzi – misje w których mamy kogoś po swej stronie oznaczają piekielne kłopoty, bo głupi komp ryzykuje i dostaje łomot. Tutaj mamy możliwość wydania wirtualnemu dowódcy kilku podstawowych i pewnej ilości kontekstowych rozkazów. Dzięki temu jego działania przynoszą efekty, można też jakoś skoordynować posunięcia.

Poza tym rozwiązaniem rozgrywka niczym nie zaskakuje – wyjadacze gatunku nie potrzebują nawet chwili, by się we wszystkim rozeznać. Można się tu zacząć zastanawiać, czy w czasach, gdy RTS zostało pchnięte na kolejny poziom rozwoju za sprawą produkcji studiów Relic i Massie Entertainment takie podejście jest słuszne. Ale przecież z drugiej strony mówimy o kontynuacji jednej z najważniejszych dla gatunku serii. Tak więc takie „staroświeckie”, klasyczne do bólu rozwiązania wydają się być na miejscu. Tak samo jak wspomniane wstawki filmowe. Jednocześnie można podejrzewać, iż Red Alert 3 nie rozkocha w sobie młodszych graczy, którzy spróbują od tej części zacząć swoją przygodę z serią. A ci starsi? Cóż... Dwanaście lat temu byli młodsi i mniej zblazowani. Do tego wspomnienia czasów komunizmu były bardzo żywe, teraz to raczej zły sen. Tak, mimo pieczołowitego wykonania i przyjaznej, dynamicznej formuły zabawy, Red Alert 3 nie smakuje już tak, jak „jedynka” i „dwójka”.

GramTV przedstawia:

Sierpem i młotem w aliancką hołotę

Frakcje są wystarczająco zróżnicowane, by każdy znalazł dla siebie coś miłego. Kżda rozbudowuje się w inny sposób, nie ma też banalnego balansu 1:1 w typach wojsk. Na przykład rosyjskie pojazdy są często amfibiami, więc działają jednocześnie jako jednostki lądowe i okręty. Cesarstwo Wschodzącego Słońca znowuż nie bawi się w produkcję osobnych maszyn latających. Rolę tę spełniają uniwersalne mechy. Ogólnie mimo tego, że wszystkie trzy frakcje posiadają w miarę kompatybilne podstawowe jednostki lądowe, to dalej już trudno o bezpośrednie podobieństwa. To wrażenie unikatowości wojsk pogłębiają specjalne zdolności. Są to – w największym uproszczeniu - albo ataki z limitem „studzenia mocy”, albo alternatywne tryby działania.

Sowiecka Rosja dysponuje najsłabszą piechotą, zdolną za to do rzucania „koktajlami Mołotowa”. Zgodnie z przewrotną poetyką, do zwiadu używane są tresowane niedźwiedzie. Amfibialne transportery mogą wyrzucać w powietrze do pięciu wojaków, którzy następnie lądują na polu walki jako spadochroniarze. Dużo z sowieckiego arsenału korzysta z technologii Nikoli Tesli. Dwuwirnikowe śmigłowce nie mają sobie równych w swej klasie i często dzięki nim wygrywa się bitwy. Nie dość, że sprawnie niszczą wrogie cele, to jeszcze mogą służyć za jednostki transportowe – zabierają do pięciu piechurów lub jeden pojazd podczepiony pod spodem. W lotnictwie mamy jeszcze myśliwce MIG i sterowce, zdumiewająco wytrzymałe, zabierające na pokład potężne bomby. Lekkie okręty Płaszczka wychodzą na ląd jako sześcionożne machiny kroczące. Co tam jeszcze? Na przykład pancerniki, zdolne niszczyć cele z niewiarygodnie dużej odległości. Zabawne też są niektóre z mocy – jedną z podstawowych jest zrzucenie z orbity zezłomowanych satelitów. Jeśli wcześniej satelita magnetyczny wyciągnął z ziemi jakieś pojazdy pancerne (albo dajmy na to lotniskowiec), to zostaną one dołączone do zrzutu. Taką dawkę złomu mało co jest w stanie przetrzymać.

Alianci znowuż posiadają wytrzymałą piechotę – pacyfikatorów ze strzelbami i tarczami kinetycznymi, a zwiad wykonują dla nich tresowane owczarki niemieckie. Na morzu straszą lotniskowcami – ogólnie zresztą ich flota prezentuje bardzo wysoki poziom. Mimo sporego zróżnicowania jednostek, są nieco za mało „odjechani” w porównaniu z pozostałymi stronami konfliktu. Za to posiadają najbardziej elastyczne systemy obrony – wystarczy wsadzić do środka inny typ piechura i wieżyczka czy lekki pojazd opancerzony zmieniają swoje przeznaczenie. Złośliwym gadżetem jest Chronosfera, czyli super-broń (każda frakcja ma jakiś taki budynek). W mgnieniu oka można za jej pomocą przerzucić na dużą odległość spore siły. A ponieważ koncepcja gry uwzględnia różnice pancerza od frontu i od tyłu, to takie posunięcie bywa wręcz mordercze.

Imperium Wschodzącego Słońca to znowuż szalona wizja Japonii rodem z anime i mangi. Liniowi żołnierze mogą użyć energetycznych katan, zwiad zapewniają sondy bojowe, wszystko naszpikowane jest elektroniką i nanotechnologią. Nie zabrakło nawet obdarzonej psychokinetycznymi zdolnościami dziewczynki w mundurku szkolnym – Juriko Omegi. Najważniejsze jednak są wielkie roboty. Mechy w większości mogą przemontowywać się momentalnie w pojazdy latające, co pozwala na bardzo dużą elastyczność przy prowadzeniu działań wojennych. No i są ninja – to znaczy w polskiej wersji, bo w oryginale to shinobi. Czyli autorzy chcieli nazwy prawidłowej, ale nasi tłumacze ich poprawili i dali tę popkulturową, wywodzącą się od typu miecza.

To jest ten alert, czy nie?

Mimo, iż pięknie zrealizowana i przyjazna w obsłudze, gra Red Alert 3 nie należy do rzeczy, po które trzeba biec z językiem na brodzie do najbliższego sklepu. Można się pobawić – i nie będzie to czas stracony. Jednakże ostatnio ukazało się tyle ciekawych produkcji, że coś, co jest tylko/aż solidną rzemieślniczą robotą nie ląduje na szczycie listy. Szkoda też, że mając w grze tak rewelacyjną ścieżkę dźwiękową, EA nie zdecydowało się dorzucić jej na osobnym krążku w podstawowej edycji. Byłby to krok rozsądny marketingowo.

8,0
Dobra robota... i nic więcej
Plusy
  • ciekawa warstwa filmowa
  • intuicyjny, przyjazny interfejs
  • stare, sprawdzone rozwiązania
Minusy
  • stare, sprawdzone rozwiązania
  • DRM i konieczność połączenia z netem
Komentarze
35
Usunięty
Usunięty
21/11/2008 17:19

Jak dla mnie jest to zdecydowanie najlepszy RTS tego roku , ale nie ma co ukrywać , że konkurencja w tym gatunku w tym roku była zaskakująco słaba. Pomimo to nie ulega wątpliwości , że Red Alert 3 jest to bardzo solidny RTS i to jest najważniejsze.

Usunięty
Usunięty
21/11/2008 17:19

Jak dla mnie jest to zdecydowanie najlepszy RTS tego roku , ale nie ma co ukrywać , że konkurencja w tym gatunku w tym roku była zaskakująco słaba. Pomimo to nie ulega wątpliwości , że Red Alert 3 jest to bardzo solidny RTS i to jest najważniejsze.

Usunięty
Usunięty
10/11/2008 19:17

Hmm gra ciekawa, godna uwagi ale powiedzcie mi wyszło demo ;p??




Trwa Wczytywanie