Recenzja ROUTINE – Trzynastoletnia misja kosmiczna

Mateusz Mucharzewski
2025/12/09 13:30
0
0

Porównań do Duke Nukem Forever wiele nie było, ale jednak 13 lat produkcji to ekstremalnie długo. Czy tyle wystarczyło, aby stworzyć dobrą grę?

Recenzja ROUTINE – Trzynastoletnia misja kosmiczna

13 lat minęło od pierwszej zapowiedzi ROUTINE, wtedy jeszcze tworzonego przez mały, trzyosobowy zespół. Lata mijały, a o tym intrygującym projekcie wielu zapomniało. Takie historie często kończą się skasowaniem produkcji albo jeszcze gorzej – wydaniem kiepskiego, nieprzemyślanego produktu, po którym widać, że powstawał za długo. Na tę chorobę cierpiał między innymi Duke Nukem Forever. Czy jego los podzieli ROUTINE? Myślę, że to jednak zupełnie inna historia. Tutaj nigdzie nie widać, aby gra powstawała tak długo. Ona ma jakość, wizję i wykonanie. Pytanie jest więc inne – czy to na pewno jest coś, co trafia w gusta współczesnego odbiorcy?

ROUTINE to typowy przedstawiciel gatunku „gry-tajemnicy”. Budzimy się w bazie na Księżycu, nie wiemy kim jesteśmy, co mamy zrobić i dlaczego dookoła nie ma żadnych ludzi. Cała rozgrywka to próba łączenia strzępków informacji, aby zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość i spróbować uratować się. To uczucie dezorientacji towarzyszy nam do samego końca. Fabuła opowiadana jest tylko przez pojedyncze strzępki informacji zawarte w mailach, notatkach czy dziennikach, a różne wydarzenia jakich będziemy świadkiem, wprowadzają więcej zamieszania niż cokolwiek wyjaśniają. Nie jestem fanem takiego prowadzenia narracji, ale rozumiem, że niektórzy cenią sobie ten klimat. Jeśli jednak nie widzisz cnoty w tym, że kompletnie nie wiesz co się dzieje w historii, w ROUTINE na pewno nie znajdziesz dla siebie nic ciekawego.

Uczucie dezorientacji to fundament nie tylko historii, ale też mechaniki. Grę zaczynamy w małym pokoju. Już samo wyjście z niego to spore wyzwanie i może zająć chwilę czasu, nawet jeśli czynności jakie musimy wykonać to tylko zdobycie identyfikatora z terminala. ROUTINE takie więc jest – nawet rzeczy, które są banalnie proste musimy wykonać manualnie. Przykład? Na początku gry musimy zalogować się do jednego z komputerów, podając swoje ID. Tylko, że jego nigdzie nie ma. Skąd je wziąć? Trzeba spojrzeć w dół i dostrzec, że na naszym skafandrze znajduje się numer (do góry nogami, ale to akurat nie problem). Dla jednych to świetny klimat i realizm, dla innych wstęp do szeregu problemów. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Zanim przejdziemy do wniosków warto zrozumieć jaką grą jest ROUTINE. Rozgrywka zbudowana jest wokół narzędzia – to swego rodzaju pistolet, ale oprócz walki z przeciwnikami pojawią się też moduły służące do rozwiązywania zagadek. Samych pojedynków też nie będzie zbyt wiele. Wrogów jest dosłownie kilku. W niektórych miejscach pojawiają się i krążą po okolicy. Nie da się ich zabić, a jedynie strzelić kilka razy, aby unieruchomić na kilka chwil i w tym czasie uciec. Wiem, że wielu nie lubi motywu szwędającego się po okolicy zagrożenia i niestety ROUTINE jest właśnie taką grą. Na pocieszenie napiszę, że wbrew pozorom tacy przeciwnicy nie są aż tak problematyczni i szybko można nauczyć się szybkiego radzenia sobie z nimi. Jeśli jednak ktoś liczył na shooter, jego tutaj nie ma.

ROUTINE jest więc przede wszystkim przygodówką, która bardzo mocno stawia na wczucie się w klimat. Przykładowo, zapis gry występuje tylko w określonych miejscach. Musimy wtedy wyciągnąć naszą broń i wcisnąć odpowiedni przycisk na niej (po wcześniejszym najechaniu kursorem), aby połączyć się bezprzewodowo. Zmiana modułu w narzędziu (np. z walki na skaner) również wymaga ręcznego przełączenia odpowiednich funkcji. Ma to swój klimat, ale sprawia też, że gra jest wolna. Bohater rusza się też jak wóz z węglem, a więc kiedy przeciwnik znajdzie się w okolicy, trudno liczyć na szybką reakcję. Nie jest to błąd, a zamierzone działanie twórców, którzy postawili mocny nacisk na wczucie się w atmosferę. Działa to na korzyść gry, bo buduje niezwykły klimat.

GramTV przedstawia:

Niewątpliwie minusem tego wszystkiego jest to, że świat gry jest bardzo statyczny. Mało co możemy ruszyć, zmienić, podnieść czy zmodyfikować. Przez to zagadki robią się momentami trudne nie dlatego, że wymagają niezwykłej inteligencji, a raczej spostrzegawczości. Napiszę wręcz, że wiedząc co robić można przejść ROUTINE w mniej więcej godzinę, maksymalnie półtorej. Zagadki są więc bardzo proste, ale samo wymyślenie gdzie iść i w jakim celu to większy problem. Przykładowo w pewnym momencie utknąłem, bo nie zauważyłem że na stoliku obok innych rzeczy leży identyfikator, który był potrzebny do przejścia dalej. Paradoksalnie to jedno z większych wyzwań w tym rozdziale.

To sprawia, że ROUTINE jest mało “kaloryczną” grą. Ma unikatowy klimat, w który można się wczuć, ale w praktyce jest przede wszystkim przygodówką, w której wielu graczy będzie krążyć po lokacjach (na szczęście nie przesadnie dużych) i zastanawiać się co zrobić, aby przejść dalej. Tutaj nie ma znaczników, interfejsu czy dziennika misji. Wszystkiego trzeba się samemu domyślić. Dlatego wyjście z pokoju na samym początku może wydawać się trudne, bo w ROUTINE nic nie jest podane na tacy. Wiem, że wielu graczy bardzo to doceni, ale ostrzegam, że niektórzy często gdzieś utkną i będą musieli szukać pomocy w poradniku. To bez wątpienia gra, która potrafi być trudna przez częste uczucie dezorientacji, a nie skalę trudności poszczególnych mechanik. Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie czy odpowiada mu to.

Wielkich kontrowersji nie ma jednak w kwestii oprawy, która ma istotny wpływ na budowę klimatu. ROUTINE to bardzo ładna gra, z dużą dbałością o szczegóły. Ogromne wrażenie robi też filtr nałożony na ekran, który potęguje styl lat 80. Widać go nie tylko w sprzęcie, ale też w oprawie. Można byłoby zrobić to jeszcze lepiej, dodając do gry animacje rąk wykonujących różne czynności (np. zakręcanie zaworu), ale z drugiej strony to droga i czasochłonna rzecz, która aż tyle jakości nie dodaje. Nawet więc bez tego ROUTINE oferuje świetną warstwę wizualną, uzupełnioną o bardzo dobre udźwiękowienie. Gra nie jest straszna (ma dosłownie jeden jump scare), ale czuć w niej niesamowitą atmosferę wyobcowania i samotności w miejscu, które w każdym momencie może nas zaskoczyć jakimś zagrożeniem.

Czy lubisz czuć się zagubiony?

Aby więc potraktować tę recenzję jako poradnik zakupowy trzeba zacząć od pytania czy taka rozgrywka w ogóle jest dla nas interesująca – wymagająca spostrzegawczości i myślenia oraz nastawiona na wolne tempo, wczucie się w klimat i rozwiązywanie zagadek, a nie walkę. Jeśli tak, powinniśmy porozmawiać o tym, czy w tym gatunku ROUTINE to produkcja warta zagrania. Moim zdaniem ma dużo atutów, głównie w kwestii klimatu i oprawy A/V. Nie mogę jednak przejść obojętnie obok tego, że czasami zbyt łatwo gdzieś utknąć, a gra nie ma żadnych mechanizmów, które pozwolą wyjść z trudnego momentu. Niby wszystko jest tutaj logiczne, ale czasami dostrzeżenie małego elementu potrafi znaczyć więcej niż sprawne rozumowanie.

Czy lubisz czuć się zagubiony?, Recenzja ROUTINE – Trzynastoletnia misja kosmiczna

Ostatecznie uważam, że dla specyficznego rodzaju gracza oczekującego takiej formy doświadczenia ROUTINE to ciekawa opcja. Specyficzna, na wielu poziomach intrygująca, ale jednak nie tak ekscytująca jak mogłaby być. Najlepiej o tym świadczy fakt, że wiedząc co robić można przez tę grę wręcz przebiec. Tak się jednak składa, że najczęściej nie wiadomo co robić – i to, moim zdaniem, bywa największym problemem.

7,3
Jak na 13 lat czekania to troszkę mało, chociaż nie można też tej grze odmówić niezwykłego uroku – nawet jeśli momentami trudno się do niego dostać.
gram poleca
Plusy
  • Atmosfera i wczucie się w klimat
  • Oprawa graficzna i dźwiękowa
  • Bardzo ciekawy świat
  • Rozgrywka, która oczekuje zaangażowania
  • Wysoki poziom dopracowania szczegółów
Minusy
  • Wiele zagadek wymaga zbyt dużej spostrzegawczości
  • Niekiedy zbyt łatwo utknąć
  • Troszkę brakuje klasycznej walki
  • Trudna w odbiorze historia
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!