Tydzień z Reideen - dzień piąty

Michał Myszasty Nowicki
2008/10/24 17:00
0
0

Mechy – brytyjski wynalazek?

Trójnożny mech z Wojny światów

Mechy – brytyjski wynalazek?

Mechy – brytyjski wynalazek?, Tydzień z Reideen - dzień piąty

Przyjęło się uważać, iż olbrzymie superroboty zwane mechami to wynalazek typowo japoński i na stałe przypisany do popkultury tego właśnie kraju. Dlatego pierwszy z dwóch felietonów poświęconych roli i miejscu tego typu maszyn w kulturze popularnej zaczniemy nieco przewrotnie na Starym Kontynencie. Mało tego, naszą wędrówkę przez fikcyjne światy rozpoczniemy jeszcze w XIX wieku na wyspie uznawanej powszechnie za ostoję wszelakiego tradycjonalizmu.

Na przełomie wieków...

W 1898 roku ukazuje się bowiem napisana w reporterskim stylu powieść science fiction Wojna światów, której autorem jest Herbert George Wells. Był on jednym z prekursorów literatury fantastycznej, do której z czasem zaczęto dodawać zwrot "naukowa". Od klasycznych niesamowitych czy po prostu fantastycznych opowieści odróżniał ten nurt literatury silny nacisk na opieranie fantastycznej otoczki na naukowych teoriach i poznanych przez nas prawach. Wojna światów zapoczątkowała również zupełnie nowy odłam literatury fantastycznej, w którym głównym motywem była inwazja przedstawicieli obcych cywilizacji na Ziemię. Mimo wielu zrozumiałych anachronizmów powieść Wellsa robi wrażenie do dnia dzisiejszego – jej suchy, reporterski język nie zestarzał się w tak znacznym stopniu, jak można by przypuszczać. Możemy sobie tylko wyobrażać, jakie wrażenie zrobiła ona na czytelnikach w chwili wydania. Dość powiedzieć, że słuchowisko radiowe Orsona Wellesa wyemitowane w 1938 roku, czyli dokładnie czterdzieści lat po premierze powieści, wywołało w Stanach Zjednoczonych autentyczną panikę.

Zapytacie teraz pewnie: Cóż ten zakurzony klasyk ma wspólnego z mecha? Otóż więcej, niż można by przypuszczać. Nie wspominając o wielu analogiach w warstwie fabularnej między powieścią a serialem Reideen. Po pierwsze bowiem mamy tu inwazję z kosmosu. Po drugie zaś zaraz po przybyciu na Ziemię Marsjanie zaczynają coś w pośpiechu konstruować. Efektem ich pracy są... olbrzymie mechaniczne machiny kroczące, wysokie na kilka pięter i wsparte na trzech długich nogach. Czy jeszcze ktoś nie jest przekonany do tego, że mamy do czynienia z najprawdziwszymi mechami? Tak więc dodajmy do tego nowoczesną broń energetyczną, zdolną w ułamku sekundy spopielić człowieka, czy też fakt, iż maszyny te okazują się praktycznie niezniszczalne i odporne na większość znanej wówczas broni. Przecież wykonano je z nieznanego na ziemi metalu lub też stopu, który poddaje się wyłącznie zmasowanemu ostrzałowi ciężkiej artylerii.

Szukamy dalej kolejnych dowodów? Klasyczny mech musi być przecież sterowany przez pilota lub zdalnego operatora. Nie inaczej jest w tym wypadku; wielkie machiny Marsjan posiadają w swej górnej części rozbudowany kadłub, w którym znajduje się obsługa mecha, odpowiedzialna za jego poruszanie się oraz używanie broni pokładowej. Jeśli więc ktokolwiek kiedykolwiek zapyta was o pierwsze mechy w historii popkultury, możecie śmiało powiedzieć, że pojawiły się takowe dokładnie w 1898 roku, czyli 110 lat temu! To zadziwiające, że archetyp stworzony przez Wellsa dwa wieki temu przetrwał – zauważcie! – w niemalże niezmienionej formie do dnia dzisiejszego. Zresztą niemalże każda jego powieść fantastyczna odcisnęła piętno na tym gatunku – podróże w czasie, podbój Księżyca, eksperymenty genetyczne, skażenie radioaktywne... To wszystko tematy do dziś żywe i wciąż obecne w fantastyce, pod który to gatunek tworzył Wells podwaliny sto lat temu.

W tym miejscu warto zatrzymać się na chwilę, by spojrzeć na dość interesujące zagadnienie z dziedziny wojskowości. I to bynajmniej nie fantastycznej. Otóż na początku dwudziestego wieku, tuż przed I wojną światową, w całkiem poważny sposób rozważane były możliwości skonstruowania parowych maszyn bojowych. Powstało przynajmniej kilkanaście koncepcji "lądowych dreadnoughtów", z których niektóre mogły nieco kojarzyć się z klasycznymi mechami. Sam Wells opisał ten pomysł w opowiadaniu zatytułowanym The Land Ironclads, którego głównymi "bohaterami" były potężne maszyny bojowe, wyposażone w zdalnie sterowane działa i mogące zabrać na pokład ponad czterdziestoosobowy oddział desantowy. Dla nas to natomiast świetna okazja, aby płynnie przejść do kolejnych mechów o zachodnim rodowodzie.

..na Dzikim Zachodzie...

Za praojca klimatów steampunkowych nie bez kozery uważa się francuskiego pisarza Juliusza Verne’a. Jego przygodowe, skierowane głównie do młodzieży powieści często bowiem wypełnione są niezwykłymi machinami, które w czasach, kiedy tworzył, mogły pojawić się wyłącznie w marzeniach. Któż nie zna choćby słynnego Nautilusa? Okrętu, którego koncepcja wyprzedziła epokę na tyle skutecznie, że uczczono ją, nadając to samo imię pierwszej amerykańskiej łodzi podwodnej o napędzie atomowym. Niewiele jednak osób wie o tym, że ten sam Verne na kartach jednej ze swych mniej popularnych powieści, The Steam House, również umieścił machinę parową, którą ze względu na wzorowany na naturze kształt możemy nazwać mechem. Tytułowy mobilny dom, w którym podróżują bohaterowie, jest bowiem ciągnięty przez olbrzymiego mechanicznego słonia, napędzanego parą. Może nie jest to humanoidalny robot bojowy, nie zapominajmy jednak, iż powieść ta opublikowana została w 1880 roku.

Pozostając wciąż w steampunkowym klimacie, nie możemy nie wspomnieć o serialu The Wild Wild West, którego kinową wersję znamy pod swojskim tytułem Bardzo Dziki Zachód. Zapewne niewiele osób wie, że protoplastą tego niezbyt udanego, choć na swój sposób urokliwego filmu był liczący 104 odcinki amerykański serial telewizyjny emitowany przez CBS w latach 1965 – 1969. Jednego jego twórcom odmówić nie można – mieli wyjątkową wyobraźnię, umieszczając w świecie Dzikiego Zachodu takie wynalazki, jak cyborgizacje, miotacze płomieni, telewizję, egzoszkielet czy napędzane parą machiny bojowe. Nas jednak najbardziej interesuje kinowa wersja tej historii, wyreżyserowana w 1999 roku przez Barry’ego Sonnenfelda. Kulminacyjnym momentem filmu jest bowiem walka bohaterów z gigantycznym parowym mechem o pajęczym kształcie, stworzonym przez głównego "złego", doktora Arlissa Lovelessa.

Mimo nieco "ażurowej" konstrukcji i parowego napędu mamy tu rasowego, stuprocentowego mecha, spełniającego wszelkie wymagania stawiane takim machinom. Mamy bowiem do czynienia z jednostką bojową olbrzymich rozmiarów, zdolną do samodzielnego poruszania się w każdym terenie dzięki konstrukcji wzorowanej – nieodmiennie w przypadku fantastyki w stylu retro – na przyrodzie. Przypominający pająka aparat posiada kabinę dla załogi, która zajmuje się zarówno sterowaniem, jak i obsługą potężnego arsenału, w który uzbrojony został mech. Eksterminować przeciwników można na wiele różnorakich sposobów, począwszy od prób zadeptania ich i zmiażdżenia potężnymi stalowymi odnóżami, poprzez ostrzelanie z dział czy karabinów w systemie Gatlinga, a skończywszy na miotaczu płomieni. Może więc trochę staroświecki, może napędzany parą, ale jednak mech – z żelaza i stali.

GramTV przedstawia:

...i wśród gwiazd

A teraz pomyślcie chwilę i spróbujcie odpowiedzieć na proste pytanie – jakie mechy wywodzące się z zachodniej kultury masowej stały się dla niezliczonych rzesz fanów obiektami kultu i uwielbienia? Jeśli wciąż nie macie żadnych skojarzeń, czas na małą podpowiedź: Gwiezdne wojny. I wszystko jasne? Nie ma chyba bowiem wśród wielkich robotów bojowych bardziej kultowych niż imperialne maszyny kroczące (walkers). Tutaj również możemy bez najmniejszego problemu dostrzec wszystkie cechy, którymi charakteryzuje się klasyczny mech.

Przyjrzyjmy się bliżej słynnemu AT-AT (All Terrain Armored Transport). Jest to olbrzymich rozmiarów jednostka bojowa poruszająca się bez problemu – jak zresztą wskazuje sama nazwa – w każdym terenie dzięki czterem długim nogom zakończonym masywnymi "stopami". Na nich wsparty jest potężnie opancerzony korpus wytrzymujący ostrzał z blasterów i mogący pomieścić do pięciu speederów i czterdziestoosobowy desant imperialnych szturmowców. W przedniej części kadłuba zamontowana została opancerzona głowa, która mieści załogę AT-AT oraz jego uzbrojenie. Składają się na nie dwa blastery w bocznych ruchomych wieżyczkach oraz dwa działa laserowe zamocowane w dolnej części głowy.

Ktoś może jednak stwierdzić: No dobrze, ale czy to na pewno mech, a nie opancerzony transporter piechoty kształtem przypominający wielkiego dromadera? Nawet jeśli, to mamy przecież w uniwersum Gwiezdnych wojen również takie maszyny, jak AT-ST (All Terrain Scout Transport). To maszyna na pewno mniej spektakularna niż mierzące kilkadziesiąt metrów wysokości AT-AT, jednak bez wątpienia będąca niemalże podręcznikowym przykładem mecha. Jej podstawową cechą jest oparcie konstrukcji na typowym dla mechów schemacie – dwie nogi, korpus będący zarazem kabiną załogi i potężne uzbrojenie. Choć AT-ST mierzy jedynie dziewięć metrów wysokości, dzięki potężnym odnóżom i ruchomemu korpusowi cechuje się wyjątkową szybkością poruszania oraz zwrotnością. Warto w tym miejscu dodać, że wszystkie mechy w uniwersum Gwiezdnych wojen są sterowane wyłącznie manualnie, co jest cechą charakterystyczną większości mających zachodni rodowód wielkich maszyn bojowych.

Załogę stanowią dwie osoby, przy czym drugi z pilotów pełni przede wszystkim funkcję dublera, mogąc również dodatkowo zajmować się obsługą broni. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by maszynę mógł obsługiwać w pełnym zakresie jeden człowiek. Jak na niewielkie rozmiary, AT-ST jest potężnie uzbrojony: posiada zamontowane w przedniej części kadłuba podwójne działo laserowe, po bokach zaś panele, na których umieścić można dodatkową bron w dowolnej konfiguracji – od blasterów, przez lasery, a skończywszy na wyrzutniach rakiet. Choć maszyna ta nie przytłacza gigantycznymi rozmiarami – ba, w mechowym świecie wydaje się być filigranową – to jednak bez cienia wątpliwości można zaliczyć ją do tej właśnie grupy.

Zaprezentowane powyżej książki i filmy to oczywiście nie wszystkie przykłady obecności mechów w zachodniej popkulturze. Miały one raczej uzmysłowić wszystkim miłośnikom mecha, że nie jest to domena wyłącznie dzieł wywodzących się z japońskiego kręgu kulturowego. Co więcej, to właśnie w zachodniej literaturze po raz pierwszy pojawiły się tego typu maszyny, a koncepcja wielkich jednostek bojowych nie była obca nawet wojskowym w czasach przed I wojną światową. To prawda, że największą popularność zdobyły mechy właśnie w Kraju Kwitnącej Wiśni, warto jednak czasem – jak my dzisiaj – pogrzebać w archiwach, podejść do tego tematu nieco przekornie i spojrzeć nań z perspektywy naszego kręgu kulturowego.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!