Twarzołamacz
Jak do tej pory Electronic Arts oprócz FB nie wydało żadnej produkcji pod szyldem EA Freestyle – następcy swojej słynnej marki EA BIG. Ostatnim z BIG-owych tworów była FIFA Street 3. Charakteryzowała się o wiele bardziej zabawowym podejściem do tematu kopania piłki niż jej starsza siostra. Mieliśmy tam do czynienia z komiksową grafiką, przerysowanymi postaciami i uproszczonymi zasadami, a wszystko po to, by rozgrywka dostarczała maksimum przyjemności w jak najmniej skomplikowany sposób. Nie inaczej jest w przypadku FaceBreakera. Tytuł ten pokazuje radosną i wesołą stronę okładania się po twarzy. Nie ma tutaj praktycznie żadnych zasad, a podobieństwa do prawdziwego boksu kończą się na podziale walki na rundy oraz rozgrywaniu jej na ringu. Tytułowy facebreaker to natomiast specjalny cios, którego możemy użyć po uprzednim naładowaniu odpowiedniego paska, a który złamaniem twarzy przeciwnika natychmiastowo kończy walkę. Każdy z zawodników ma swoją indywidualną animację tego ciosu, a wszystkie łączy to, że są szalenie widowiskowe... oraz to, że udaje się je wykonać cholernie rzadko. 
Facebreakerzy to grupa zróżnicowanych pod względem fizycznym bokserów i bokserek, którzy to uwielbiają prać się nawzajem po gębach. Ich sylwetki są oczywiście mocno skrzywione i przerysowane, tak by pasowały do charakteru zabawy. Wśród nich znajdziemy więc m.in. stylizowanego na "włoskiego ogiera" pięknisia Romeo; twardego i zimnego jak lód Murzyna Ice; olbrzymiego jak trzydrzwiowa szafa i wyposażonego w broń niczym armia małego kraju Rosjanina Molotova; grubasa Steve'ego, który chyba nie mógł się do końca zdecydować, czy chce być zapaśnikiem sumo, czy pomocnikiem Batmana, a także ubranego w kaftan bezpieczeństwa oraz skarpety na rękach wariata Socksa. Postacie są bardzo zmyślnie i ciekawie wykonane, co stanowi dodatkowy plus podczas rozgrywki. Walka z każdą z nich smakuje całkowicie inaczej, bowiem każdy pięściarz ma swój własny styl oraz dostępne tylko dla niego ciosy.
Jednak lista bohaterów w grze wcale na nich się nie kończy. Wszystko dzięki kreatorowi własnych zawodników, w którym – chcąc chyba pokazać jego możliwości – twórcy wykonali kilka ciekawych projektów. Dzięki temu możemy animować szefa EA Sports, Petera Moore’a, znaną wszem i wobec amerykańską ... ekhm... modelkę Kim Kardashian czy słynnego obrońcę New York Giants – Michaela Strahana, a także inne gwiazdy i gwiazdeczki. Ponadto możemy także stworzyć własnego bohatera. Edytor jest dość rozbudowany i pozwala na ustawienie wielu cech fizycznych naszej postaci – począwszy od wzrostu i wagi, przez muskulaturę, szczegóły twarzy oraz kolor strojów. Do tego jest szalenie dokładny i drobiazgowy, wliczając w to samodzielne ustalanie np. długości, wysokości oraz gęstości brwi. Dodatkowo jeżeli posiadamy kamerkę, możemy za jej pomocą przenieść do gry swoją twarz, czyli innymi słowy grać samym sobą. Prawda, że fajnie? A jeszcze lepsze jest to, że za pomocą Xbox Live możemy zarówno ściągać, jak i udostępniać stworzonych przez siebie i innych graczy "fighterów". Za ten aspekt zdecydowanie należy się "elektronikom" wielki plus.
Padołamacz

Rozgrywka opiera się na zasadzie "papier – nożyce – kamień". Obrona jest skuteczna przeciwko lekkim uderzeniom, ale bezradna w przypadku ataku mocnego. Cios prosty lub sierpowy (należą one do lekkich ataków) są z kolei szybsze od ataku mocnego – i tak kółko się zamyka. Walka polega więc głównie na stosowaniu tego, co jest skuteczniejsze od aktualnie wykonywanego przez przeciwnika ruchu oraz na jak najszybszym klikaniu przycisku odpowiadającego za wybraną przez nas akcję. Ale oczywiście przedstawiony powyżej schemat walki jest mocno uproszczony, bowiem lekkie uderzenia dzielą się na te kierowane w twarz oraz w tułów; sierpowe lub proste wykonywane są w zależności od tego, jak długo trzymaliśmy wciśnięty odpowiedni przycisk, obrona obejmuje pięć różnych akcji (blok, parowanie i unik ataku wysokiego oraz niskiego), a atak silny ma cztery postacie w zależności od tego, jak bardzo naładowany jest licznik "facebreaker"... I już się robi mniej wesoło. Ale prawdziwy smutek dopiero przed nami...

A wszystko dlatego, że gra jest po prostu zbyt trudna. Jakby mało było tego, że praktycznie nie widać, do jakiego działania przygotowuje się przeciwnik (a na rozpoznanie są przecież często tylko ułamki sekund), przez co bardzo często walczymy na oślep, to jeszcze oponenci są bardzo szybcy, przerwanie ich długiej serii ciosów jest szalenie ciężkie, a wykonanie facebreakera graniczy po prostu z cudem... Zbyt często dochodzi do sytuacji, gdy bezradnie naciskając wszystko co się da, możemy jedynie patrzeć, jak nasza postać rozkładana jest właśnie na łopatki. To nie tak, że nie lubimy w grach wyzwań. Po prostu FaceBreaker reklamowany jest jako idealny tytuł do przyjemnego spędzenia czasu i zabawienia się, a w sytuacji, gdy ze złości wyłączamy konsolę i mamy ochotę połamać pada – o przyjemnej zabawie nie może być mowy.
It's such a long, long story...

Tryby rozgrywki raczej nie zaskakują. Oczywiście znajdziemy wśród nich standardowy trening oraz szybką walkę, ale przecież nikt w nich zbyt dużo czasu nie spędzi. Trybem kampanii jest "brawl for it all", w którym wybieramy zawodnika, by następnie wziąć nim udział w turnieju o cztery kolejne mistrzowskie pasy. Walczymy zawsze najpierw ze zwykłymi bokserami, a na koniec – w finale – z o wiele trudniejszym do pokonania bossem. Te walki należą do najbardziej denerwujących w całej grze, bowiem taki szef potrafi w jednej chwili spuścić nam ogromny łomot. Czujemy się wtedy naprawdę oszukani, gdyż niezależnie od tego, jakiej kombinacji użyjemy, i tak jesteśmy z góry skazani na porażkę. By wygrać z "szefem", należy znaleźć jego słabe punkty i bezlitośnie je wykorzystać, ale i do tego trzeba mieć sporo szczęścia... Równie frustrujące jest to, że w przypadku przegranej musimy ponownie stoczyć walkę z poprzednim przeciwnikiem.