Dzisiejsze wydanie (Nie)dzielnego subiektywisty będzie w znacznym stopniu łagodniejsze, mniej uderzające od poprzedniego. Dyskusja, jaka rozgorzała w komentarzach do Wirusa wiary, okazała się naprawdę obszerna, choć równocześnie pełna niepotrzebnych sporów. Na ustosunkowanie się do komentarzy, jak również kontynuację wątku, przyjdzie czas za tydzień. W tym felietonie znów będzie o wierzeniach, niekoniecznie jednak w sposób, jakiego można się było spodziewać. Oto przed Wami niewielki przegląd postaci, które – choć nigdy się nie spotkały – mają ze sobą wiele wspólnego.
Umysły twórcze najlepiej rozwijają się tam, gdzie istnieje poszanowanie twórczości – autor tych słów, Jeremy Bentham, urodził się, spędził większość życia i zmarł w Londynie. Ten angielski ekonomista, prawnik, a do tego filozof, zasłynął z głoszonych przez siebie poglądów, jak również z reform instytucji prawnych, jakich dokonał. To on zapoczątkował ideę pozytywizmu prawniczego, jak również "filozofię zdrowego rozsądku" – utylitaryzm. Uważał, że nadrzędnym celem człowieka jest unikanie bólu i dążenie do przyjemności.
6 maja 1950 roku, Dania. Na torfowisku nieopodal Silkeborg odkryte zostają zwłoki, pochodzące z... epoki żelaza, a konkretniej IV wieku p.n.e. Znane dziś jako "człowiek z Tollund" szczątki należą do mężczyzny, który w momencie śmierci liczył sobie około trzydziestu, może czterdziestu lat. O ile fakt, w jakim stanie zachowało się ciało, jest dla naukowców wystarczająco interesujący, o tyle prawdziwą zagadką jest to, dlaczego i jak umarł, jak również w jaki sposób znalazł się w torfowisku. Najpopularniejsza teza skłania się ku rytualnemu morderstwu przez powieszenie. Po ułożeniu zwłok (pozycja embrionalna) widać, że zajęto się nimi z czcią.
Eva Perón, druga żona prezydenta Argentyny Juana Peróna, zasłynęła jako działaczka polityczna. Dzięki swym korzeniom odegrała istotną rolę w kampanii politycznej swojego męża, w znacznym stopniu przyczyniając się do jego wygranej w wyborach prezydenckich. Mimo iż dzięki karierze, którą zrobiła jako modelka i aktorka, zarobiła miliony, stale podkreślała, skąd pochodzi (ze szczególnym uwzględnieniem biedy, z jaką musiała sobie radzić). W latach czterdziestych ubiegłego wieku utworzyła fundację działającą na rzecz ubogich oraz kobiecą frakcję Partii Justycjalistycznej. Uważana od 1949 roku za najbardziej wpływową kobietę w Argentynie. Stała się obiektem kultu mieszkańców tego kraju.
12 maja 1897 roku, Holandia. W jednym z bagien niedaleko miejscowości Yde odnaleziono zwłoki dziewczyny. Na jej szyi do dziś dnia zachował się sznur, jakim nastolatka została zamordowana... około dwa tysiące lat temu. Badania jej ciała wskazały, że cierpiała na poważne schorzenia kręgosłupa, a co za tym idzie najprawdopodobniej została odrzucona przez społeczeństwo i złożona w ofierze pogańskim bogom. Obecnie "dziewczynkę z Yde" oglądać można w Drents Museum w Assen.
Chiński przywódca komunistyczny, od 1943 r. szef biura politycznego Komunistycznej Partii Chin oraz Przewodniczący Komitetu Politycznego tejże w dalszych latach. Każdy, kto choć odrobinę zna nowożytną historię świata, domyśli się, że słowa te opisują Mao Tse-tunga. Jego życie to materiał, jaki spokojnie wystarczyłby na kilka książek. Co jednak z pewnością trzeba zaznaczyć w tym krótkim napomknieniu o tej postaci, to kult, jakim darzono Zedonga. Ukazywany jako przyjaciel biedoty i zaciekły przeciwnik zachodniego i amerykańskiego imperializmu, posiadaczy ziemskich i przedsiębiorców – takim jest pamiętany przez wielu do dziś.
Jak połączyć ze sobą powyższe postacie? Co wspólnego mają ze sobą ludzie, którzy żyli jeszcze przed Chrystusem i osoby żyjące na przestrzeni ostatnich dwóch wieków? Bez wątpienia wszystkie pożegnały się już tym padołem, a jednocześnie, dzięki naszym "staraniom", nie mogą odejść z niego na stałe. Człowiek z Tollund i dziewczynka z Yde są obecnie idealnie zakonserwowanymi eksponatami w muzeach. I to samo możemy powiedzieć o pozostałej trójce.
Ostatnią wolą Jeremy'ego Benthama okazało się... posłużenie za eksponat. Chciał on być na wieki obecny przy ważnych uroczystościach akademickich i dlatego też jego ciało pokazywane jest dość często na University College of London. Eva Perón zmarła w wieku 33 lat na raka macicy. Po śmierci jej ciało zostało zabalsamowane i wystawione na widok publiczny. Dalsze wydarzenia historyczne "zapewniły" zwłokom pochówek, ekshumację i kilka przenosin. Mao Zedong, po wielu miesiącach ciężkiej choroby, zmarł i – mimo swej ostatniej woli – został zmumifikowany i pochowany w specjalnym mauzoleum.
Od zarania dziejów człowiek czci wybrane jednostki. Nie bez powodu nie wspomniałem dotąd Władimira Iljicza Uljanowa, lepiej znanego każdemu jako Lenin. Oczywiste jest, że i jego możemy zaliczyć do tego jakże mało szczytnego grona zasuszonych ciał. Gdzie jest granica pomiędzy tym momentem, gdy uznajemy wybitność danej osoby, darzymy ją kultem, a tym, gdy z "cywilizowanych" czasów wracamy do okresu najbardziej prymitywnych zachowań? Czy tysiące lat nauczyły nas tak naprawdę czegoś rozumnego?
Powrócę tutaj do jakże idealnie pasującego tematu, jaki pojawił się w jednym z poprzednich felietonów – beatyfikacji Jana Pawła II. Sam proces przebiega tak jak przebiega, tj. szybciej, niż jest to wymagane, bardziej pod presją tłumu niż z prawdziwej konieczności. Co jednak naprawdę zaskakuje, to olbrzymie zainteresowanie relikwiami Papieża Polaka. Ostatnią wolą Karola Wojtyły było pochowanie w ziemi. Pojawiają się jednak głosy, że jego ciało zostanie przeniesione (dla uczczenia beatyfikacji), a bardzo możliwe, że równocześnie wystawione w szklanej trumnie.
Co ciekawe, wielu nie tylko aprobuje, ale i gorąco wspiera ten pomysł. Jan Paweł II dołączyłby wtedy do Jana XXIII czy Ojca Pio, których ciała nie mają obecnie szans na rozłożenie się. Kolejne kościoły zapisują się ponoć na listę oczekujących na relikwie "odzyskane" z przedmiotów codziennego użytku Wojtyły. Idea przeniesienia jego serca na Wawel ma równie szerokie grono zwolenników. Pokuszę się więc o apel: wrzućmy naszego Papieża do szklanej klatki, tak by tłumy prymitywów mogły oglądać zwłoki, które dawno przestały być ciałem, a stały się pełnym chemii manekinem, z wyprutymi wnętrznościami i wygotowanymi kosteczkami. Chińczycy mają Tse-tunga, Argentyńczycy – pochowaną już na szczęście – Evę, Rosjanie Lenina, a Anglicy Benthama. Po muzeach na całym świecie walają się kolejne kostki. Mijają dziesięciolecia, wieki, a nawet milenia. A my się nie zmieniamy.
Ot, mam tylko nadzieję, że w przyszłości, gdy już przyjdzie mi pożegnać się z tym światem, moje dzieci zadbają o kremację. Oby za kilkadziesiąt lat nikt nie powiedział "oto trumienka tego felietonisty", a za kilkaset wiosen żaden wstawiony archeolog nie bawił się moimi kośćmi. Z prochu powstałem i w proch wolałbym się kiedyś obrócić.