Takie dni, jak długi weekend majowy, sprzyjają rozmaitym przemyśleniom. Snuciu wspomnień, na ogół dość miłych ("... a pamiętacie ten wyjazd przed czterema laty...?"), ale czasem budzących refleksje. Nieraz trochę nieoczekiwanie, a czasami, tak jak to się stało w moim wypadku, z pewnym rozmysłem. Otóż siedziałem i rozmyślałem nad dzisiejszą Obroną, pozwalając myślom swobodnie krążyć. Zarzucając kolejne pomysły jako zbyt trywialne albo zupełnie niestrawne. Jednak moje myśli wracały uparcie do Święta Pracy i Święta Konstytucji 3 Maja. I, jak to zwykle bywa, zupełnie nagle przyszło olśnienie.
Wspomnień czar
Chociaż urodziłem się przed rokiem 1980, same wydarzenia związane ze stanem wojennym pamiętam dość słabo. Takie tam strzępy: mama ciągnąca mnie za rękę przez przejście dla pieszych, "...bo zaraz godzina policyjna", milicjanci robiący kipisz w poszukiwaniu "bibuły" albo tata mówiący półżartem: "Dzieci, powiedzcie mamie do widzenia, bo nie wiadomo, kiedy wróci". Później znacznie przybywa wspomnień wartych przytoczenia: stanie z kartkami po cukier albo szalony bieg do sklepu, bo na nabiał "rzucili" holenderskie masło. No i oczywiście pochody pierwszomajowe. Mieszkałem wtedy naprzeciwko budynku KC PZPR, więc w zasadzie zawsze przed domem miałem okazję popatrzeć na paradę. Najlepiej oczywiście pamiętam Ostatni Pochód Z Prawdziwego Zdarzenia. Wszyscy już wtedy wiedzieli, że coś się zmieniło, prawie miesiąc wcześniej zakończyły się obrady Okrągłego Stołu, a zarazem wszyscy byli jeszcze niepewni jutra (przecież to może być podpucha).
Wszystko to jednak są raczej pojedyncze obrazy niż spójne wspomnienia. Przyłapałem się na tym, że zmiana ustroju bardziej kojarzy mi się ze scenami z Psów niż z jakimiś rzeczywistymi wspomnieniami. No może poza jakże wymowną sceną zbijania ze ściany tablicy poświęconej patronce naszej szkoły, Wandzie W. . Tak właśnie docieramy do sedna mojej wypowiedzi.
To nie są roboty, których szukacie...
Już kilkakrotnie wspominałem, że uważam ludzki umysł za narzędzie kapryśne i trudne do kontrolowania, a dziś chciałbym zwrócić uwagę na najciekawszą jego cechę. Fałszowanie wspomnień i wypaczanie rzeczywistości, dość często (choć oczywiście nie wyłącznie) dzięki mamieniu się hollywoodzką papką. Wykrzywiamy rzeczywistość jak kawałek plastiku ogrzany nad ogniem. A szeroko pojęta popkultura (kinematografia, książki i gry) jeszcze ten proces pogłębia. Pojazdy wybuchające od jednego strzału, skoki z wielkich wysokości czy swobodne nurkowanie na dużych głębokościach (dodajmy: bez żadnego przygotowania) to tylko najpowszechniejsze przykłady owego zjawiska. Oczywiście, ludzie w nagłej potrzebie zdolni są do niesamowitych wyczynów, ale prawie zawsze płacą za to równie niesamowitą cenę. Przykładem może być drobna, zaledwie pięćdziesięciokilogramowa matka pewnego dziecka, która potrafiła poruszyć półtonowy samochód, aby wyciągnąć swoje kwilące potomstwo spod niego. Kosztowało ją to pęknięcie kręgosłupa i zerwanie większości głównych ścięgien, ale uratowała swoją pociechę. W filmie po tym wszystkim wstałaby jeszcze i przebiegła parę mil do najbliższego telefonu, żeby wezwać karetkę.
Sensacja
To, co jest uzasadnione w ramach fikcji literackiej, o wiele bardziej przeraża, kiedy mówimy o tak zwanym przekazie dokumentalnym. Nie chodzi o to, że jesteśmy okłamywani. To raczej podobny proces jak z nauczaniem. Przekazuje się nam, nierzadko w dobrej wierze, półprawdy i nie całkiem objaśnione teorie. Nie dziwi potem więc, że budujemy na tej podstawie często zupełnie nieprawdziwy obraz rzeczywistości. Bardziej jednak może niepokoić święte przekonanie o absolutnej i niepodważalnej prawdziwości tak nabytej wiedzy, jakie część z nas wykazuje. Niezdolność niektórych jednostek do weryfikowania tak zafałszowanego obrazu wprost poraża.
Dobrym przykładem może tu być sytuacja wytworzona przez propagatorów zdrowej żywności, nagonka na tak zwane "substancje E-". Mało kto zdaje sobie sprawę, że pod większością tych tajemniczych skrótów kryją się zazwyczaj zupełnie normalne substancje spożywcze (cukry, aromaty czy np. barwniki). Wytworzył się podział na chemię "dobrą" i "złą", popierany argumentem, że "Przecież to tylu ludziom zaszkodziło". Świni obierki też zaszkodzą, jeśli zje pół tony na raz.
Przytoczę tu jeszcze jeden przykład, niezweryfikowany, ale godny uwagi. Do połowy lat pięćdziesiątych tylko nieliczni spośród włodarzy Ameryki byli przekonani o szkodliwości marihuany. I być może do dziś nic by się w tej sprawie nie zmieniło, gdyby nie liny. Takie do wiązania. Od dość dawna wykonywano je z włókien konopnych, jednak po drugiej wojnie światowej rozkwit przeżywały różnorodne tworzywa sztuczne, między innymi nylon, z którego można było wykonywać liny. Ponieważ większość plastików wykonuje się z pochodnych ropy naftowej, nikogo zapewne nie zdziwi, że dużą część udziałów w tej gałęzi przemysłu lekkiego mieli potentaci naftowi. Ci zaś od dawna zasiadali w amerykańskim Kongresie. Nie mogąc wyprzeć z rynku producentów lin konopnych na zasadach wolnej konkurencji, doprowadzili do sytuacji, w której społeczeństwo, przekonane przez prasę o wielkiej szkodliwości "trawki", zażądało zakazania hodowli rośliny zwanej konopiami indyjskimi.
Nawet jeżeli opowiastka tylko częściowo przekazuje prawdę, warto zastanowić się nad mechanizmem w niej opisanym. Nie chodzi o egoizm czy egocentryzm panów kongresmanów. Bardziej interesujące jest ukazanie, jak łatwo manipulować opinią publiczną. Medialny pęd do ukazania sensacji i ludzka krwiożerczość, pożądanie spektaklu, fałszują rzeczywistość. Jak przed wiekami, tłuszcza chce tylko chleba i igrzysk, a prawda nie jest ważna.