(Nie)dzielny subiektywista i multimedialny zgon

fett
2008/04/27 19:18

Od dzisiejszego wydania (Nie)dzielnego subiektywisty, zgodnie z obietnicą, odchodzimy od tematyki, jaka przewijała się na łamach cyklu przez kilka ostatnich felietonów. Wątek został w pewien sposób wyczerpany, o czym świadczy chociażby Wasza niewielka aktywność pod ostatnim artykułem. Przez poprzednie tygodnie dyskutowaliśmy o nas samych, o naszej obecności w Sieci, o kreowaniu siebie, tworzeniu wizerunku innych ludzi i obrazu otaczającego nas świata. Dziś w pewien sposób odwracamy tematykę o 180 stopni – powiemy nie o tym, jak my kształtujemy Internet, ale jak zmieniający się Internet i technika przeobrażają nas i nasz sposób funkcjonowania. Znów nieco refleksyjnie, odrobinę sentymentalnie, krócej, ale z większym polem do popisu dla Was, Czytelników.

Od dzisiejszego wydania (Nie)dzielnego subiektywisty, zgodnie z obietnicą, odchodzimy od tematyki, jaka przewijała się na łamach cyklu przez kilka ostatnich felietonów. Wątek został w pewien sposób wyczerpany, o czym świadczy chociażby Wasza niewielka aktywność pod ostatnim artykułem. Przez poprzednie tygodnie dyskutowaliśmy o nas samych, o naszej obecności w Sieci, o kreowaniu siebie, tworzeniu wizerunku innych ludzi i obrazu otaczającego nas świata. Dziś w pewien sposób odwracamy tematykę o 180 stopni – powiemy nie o tym, jak my kształtujemy Internet, ale jak zmieniający się Internet i technika przeobrażają nas i nasz sposób funkcjonowania. Znów nieco refleksyjnie, odrobinę sentymentalnie, krócej, ale z większym polem do popisu dla Was, Czytelników.

Każdy z nas wiąże z dzieciństwem wiele mniej lub bardziej radosnych wspomnień. Z tego okresu wynosimy też wiele naszych nawyków, które tylko wspominamy lub być może pozostały nam do dziś dnia. W moim wypadku jedną z nierozerwalnych rzeczy łączących się z "młodymi latami" jest zbieranie różnorodnych pism komputerowych. Częścią z tych periodyków były pisma wciąż obecne na rynku – Click!, w przypadku mojego brata Play, a przy napływach gotówki u naszego duetu (co nie było wtedy niestety powszechne...) także CD-Action.

Nie mogę jednoznacznie określić powodu, z jakiego zrezygnowałem z regularnej lektury tych pism. W przypadku pierwszego były to prawdopodobnie dwa czynniki, z których pierwszym była zmiana redakcji miesięcznika, a co za tym idzie, utrata pewnego klimatu. Jednak stała za tym jeszcze jedna, mniej bezpośrednia przyczyna, która sprawiła, że porzucałem stopniowo lekturę "gazet komputerowych" (wdzięczne, tak powszechne wśród młodzieży określenie...).

Było nią pojawienie się w domu pierwszego modemu. Choć dzięki znakomitym usługom naszego monopolisty jego prędkość, zamiast oferowanych 56k, wynosiła jedynie 14k, wystarczyło to, by zarazić mnie "wirusem Sieci". Czas moich pierwszych kontaktów z Internetem to okres panowania tzw. e-zinów internetowych, czyli nieprofesjonalnych pism tworzonych przez zapaleńców. Mam do nich specyficzny sentyment, jako że dzięki dwóm (Revolter i Załoga G) mogę dziś pisać ten tekst (to w nich stawiałem pierwsze kroki).

Jednak nawet pomijając ten fakt, periodyki internetowe miały "to coś", co przyciągało czytelnika. Być może była to pasja, z jaką je tworzono. Możliwe, że chodzi o to, iż to właśnie w nich rodzili się przyszli dziennikarze, a co za tym idzie, poziom tekstów w samych magach (jak również określa się e-ziny) stale rósł. Po pewnym czasie nastąpił kolejny przełom, który z perspektywy lat nieco mnie smuci, a zarazem cieszy (ot, taki paradoks, jakich pełno w naszym życiu).

Zgodnie z tytułem felietonu, jaki dziś obrałem, zaczął powoli następować czas multimedialnego zgonu, jaki przejawił się w co najmniej dwóch kategoriach. Gdy stopniowo coraz częściej zaczęły rodzić się portale internetowe, sieciowe ziny zaczęły tracić na popularności. Niektóre z nich umarły śmiercią naturalną, inne wyszły obronną ręką, przeistaczając się w serwisy (i wielokrotnie dopiero wtedy wydając ostatnie tchnienie).

GramTV przedstawia:

Ekipa Revoltera stworzyła serwis dla o2.pl, jednak po pewnym czasie jej drogi i kierunek "góry" rozeszły się, a strona nigdy nie osiągnęła tego, co rokowały pierwsze miesiące. Załoga G, po przeobrażeniu w wortal, także nie wytrzymała presji, a próby jej reaktywacji niestety spaliły na panewce. To tylko przykłady, jakich doświadczyłem na własnej skórze, ponieważ podobny los spotkał chociażby SS-NG, duchowego spadkobiercę Secret Service czy wiele innych pism internetowych.

Jednak bardziej niźli o aspekt e-zinów chodzi mi o zgon części naszej inteligencji. Wydaje mi się, że wraz ze stopniowo zdobywającymi sieć grafikami w wysokich rozdzielczościach i materiałami wideo, coś w nas pękło. Czytelnicy stali się widzami, którzy gdzieś po drodze stracili pewne ambicje. Doba dyskietek i modemów minęła, a wraz z nią rygory co do wielkości plików. Zniknęły małe screeny, przy których autor musiał wszystkie aspekty gry przelać na tekst.

Jako autor, redaktor tworzący artykuły o grach, jestem rozdarty gdzieś na granicy. Z jednej strony przygotowanie tekstu, okraszonego dawką kolorowych screenów, zwiększa atrakcyjność materiału. Ba, przygotowanie filmu jest dla twórcy niesamowitym wyzwaniem, jako że poza koniecznością napisania tekstu, dochodzi jeszcze wiele innych wymogów. Dobranie odpowiednich ujęć, muzyki, odpowiednie zmontowanie filmu – to i wiele innych czynników sprawia, że wysiłek jest znacznie większy.

Jednak od strony czytelnika, przy pozornym zysku, jest to zdecydowana strata. Od zawsze uważam, że przeczytanie książki i jej zrozumienie jest czymś ambitniejszym niż właściwy odbiór filmu. Tak samo jest z materiałami o grach. Użytkownicy serwisów internetowych nastawieni są na podanie wszystkiego na tacy. Oczywiście, teksty są dalej znakomitą częścią portali. Ale czy już wkrótce nie zostaną wyparte?

Może się to wydać odrobinę za dużym tragizowaniem. Wszak wielu traktuje wszechobecne multimedia jak dodatek. Jednak spójrzmy na młodsze rodzeństwo, na dzieci znajomych czy też na spotykanych przypadkowo na ulicy nastolatków. Różnią się, a z każdym rokiem różnic przybywa. Mają inne plany, inne cele, inne wartości. Gdy dany zostaje wybór: film czy książka, decyzja jest jasna. Mało który stawia sobie wygórowane wymagania, by móc się rozwijać. I może przykładem tego jest to, w jakim kierunku zmierza Sieć.

Liczę na Wasze opinie, Drodzy Czytelnicy/Widzowie. Czy uważacie, że istnieje subtelna granica między ułatwieniem sobie życia, a zatraceniem pewnych ambicji? Czy sądzicie, że rozwijający się Internet zmienia w pewien sposób nas, sprawiając, że zaniżamy wymagania wobec siebie samych? Z mojej perspektywy jest to o tyle specyficzne, że mimo możliwości pisania i zawartej w tym dowolności, muszę też dostosować się do Was. A to tylko od Was zależy, czy poprzeczka jest wyższa dla autora, czy też osoby zapoznającej się z materiałem.

Komentarze
27
Usunięty
Usunięty
03/12/2008 20:54

Jak mawiał pewien roztropny człowiek, którego znałem: "Jak ktoś komuś coś albo nikt nikomu nic - to sprawa jest prosta lub do wyjaśnienia".Tu sprawa jest do wyjaśnienia i prosta zarazem.Po kolei:A) Kiedyś nie było HD 1080i, gier na Blu-Ray''u, komórek ze wszystkim (i niczym), multimedialnych centrów rozrywki z dostępem szerokopasmowym 16+ Mbitów do Internetu i w ogóle wysoko-spoziomowanej technologii do zapisu obrazu i dźwięku. Miałeś AMIGĘ 1200 na całą wiochę, to byłeś lokalnym guru. WSZYSCY przychodzili do Ciebie, żeby pograć w Saboteur''a, Ninja''sy, Prehistorik''a czy Ugh''a, Pole Walki czy inne Dune 2. Godzinami się mówiło o akcji (nawet dniami), w której do końca gry było 2 platformy i zginąłeś od dotyku piksela. Zrzutki na dyskietkę(i) z grą to już był tytaniczny wysiłek (to te czasy co miałem 10 lat). Każdy szukał groszy gdzie się dało - za kanapą, w studzienkach spływowych (raz pamiętam ktoś wyczaił 5 PLNów w takim miejscu właśnie - to już była epicka misja o życie je stamtąd wyrwać), na drogach, w rowach czy u rodziców takimi sformułowaniami: "Nie będę jadł przez tydzień i będę mył Ci samochód za free przez miesiąc, jak mi dasz teraz 2.50 Zł, tatku!". I tu jest pierwsza genologia problemu - musiałeś się poświęcić i zmusić do wysiłku. Dziś ludzie są bogatsi, na Pierwszą Komunię dostaje się skutery, konsole czy sztaby złota (no bez kitu, trochę może przesadzam, ale tylko trochę:) i KOMPUTERY właśnie z dostępem do INTERNETU (jak nie od razu, to na dniach na bank będzie - "Komputer bez netciku? Przecież wszyscy mają!"). Taki jeden z drugim dostają to do rąk, nie muszą na to czekać 2 LAT, nie kupując sobie przez ten czas Kaczora Donalda czy czego innego. Czego potem i krwią zdobyć nie musiałeś tego po prostu nie docenisz. Tylko w taki sposób wyrobisz sobie charakter jeśli musisz coś zdobyć pomyślunkiem, wytrwałością i retoryką. Tacy ludzie później idą już na łatwiznę, w korupcję i debilizm z zaawansowaną dysleksją plus z darmową internetową głupotą wsobną. I to pierwsza przyczyna multimedialnego zgonu. Wątek jest prosty.B) Ten wątek muszę rozwinąć, będą bardzo osobiste wycieczki, ale MUSZĘ. Kiedyś się czytało. To fakt. Książki, czasopisma, gazety nawet. Książki, te z twardą okładką, bez obrazków i z drobną czcionką. Czasopisma komputerowe jak właśnie wcześniej przytoczone Top Secret, Secret Service, Gambler, Bajtek, Reset, IO Games, Gry Komputerowe, Świat Gier Komputerowych czy inne których już naprawdę nie mogę sobie przypomnieć. Te wszystkie powyższe wydawnictwa łączyła jedna cecha - PASJA. Tam teksty były pisane z tą magią, słowa ważone, każdy tekst projektowano po to żeby nie tylko opisywał składniki danej gry (audio-video, treść), ale też pod kątem humorystycznym. Każdy autor chciał żeby ten jeden tekst był ARCYDZIEŁEM pod każdym względem, nie tylko miał przekazać co-i-jak, miał rozbawić, zmusić do refleksji, przemyśleń nad porządkiem rzeczy, tudzież najzwyczajniej przytoczyć jakąś ciekawostkę. I tutaj mała dygresja, zapyta ktoś - "Dlaczego, jeśli były takie W.S.P.A.N.I.A.Ł.E., to już nie istnieją?". Odpowiedź jest prosta. KASA. I CD-Action. Tam się połapali, że bez pełnych wersji na CD-kach długo nie pociągną, reszta wydawców zajarzyła za późno, w skutek czego istnieje dziś właśnie moloch CD-Action i parę szmatławców z 5 CD i zapchanymi po brzegi czym się da (FULL VERSION, oczywiście), żeby się tylko sprzedać za te 10 zł. W branży pism komputerowych nie ma już tradycji. Niestety. Z resztą nigdzie jej już nie ma. Internet wyparł wszystko. Nawet FSZYSKO (jak mawiał pewien człowiek). Tradycję i pasję. Szybko dostępne źródło informacji i multimediów w szybko przyswajalnej formie wyparło wysiłek czytania. Tak zatraca się tradycja. Książka a film. Wybór prosty. Nawet te !@#$%^& audiobook''i - po co czytać jak można słuchać? Powód drugi - brak pasji i tradycji.KONKLUZJA: Nieodwracalny regres. Po prostu. Do dobrych rzeczy się przyzwyczajasz. Nikt nie będzie czytał książek jeśli może obejrzeć film, tudzież jej wysłuchać. Nikt nie będzie pisał profesjonalnych tekstów, kiedy one nie trafią do wąskiego, elitarnego grona. Teraz istnieje tylko elektorat niskopoziomowy, prymitywny wręcz, wymagający najniższych lotów opowieści, pokazów i całej tej multimedialnej papki. Regres. Regres i jeszcze raz regres. Proste. PS. Następny krok jest już oczywisty - fizyczna materializacja w cyber-sieci, najlepiej trwała gdzie nie będziesz musiał już potrzebować ułomnego ciała, a gdzie będziesz prawdziwym BOGIEM. PSS. I na koniec: "Myślisz, że to wszystko wzięło się znikąd?". Otóż nie. Ktoś za tym stoi. Kto? To już, wyjaśnij sobie sam...

Usunięty
Usunięty
29/04/2008 16:40
Dnia 29.04.2008 o 13:56, Vojtas napisał:

Nie pisałem, że net jest elitarny, tylko że sprzyja wymianie informacji w podobnych grupach rozsianych po całym świecie.

Zrozumiałem co miałeś na myśli. W internecie trudno o jawne deklaracje poglądów, lub wręcz przeciwnie łatwo deklarować nie swoje poglądy. Chodzi o to, że każdy może do takiej grupy dołączyć nawet jeśli w rzeczywistości do niej nie należy co wg. mnie powoduje duże "rozmycie treści". Choć tak, masz rację, kontakt ułatwia, ale właśnie kosztem owej "podobności".

Usunięty
Usunięty
29/04/2008 16:40
Dnia 29.04.2008 o 13:56, Vojtas napisał:

Nie pisałem, że net jest elitarny, tylko że sprzyja wymianie informacji w podobnych grupach rozsianych po całym świecie.

Zrozumiałem co miałeś na myśli. W internecie trudno o jawne deklaracje poglądów, lub wręcz przeciwnie łatwo deklarować nie swoje poglądy. Chodzi o to, że każdy może do takiej grupy dołączyć nawet jeśli w rzeczywistości do niej nie należy co wg. mnie powoduje duże "rozmycie treści". Choć tak, masz rację, kontakt ułatwia, ale właśnie kosztem owej "podobności".




Trwa Wczytywanie