Tytuł jest odrobinę przejaskrawiony, jednak po zamieszaniu związanym z W obronie białego człowieka, aż mnie skręciło. Do czego to podobne, żeby "starego" liberała niemal wyzywać od reakcjonistów i ekstremistów? Dlatego też pozwolę sobie na ten nieco wyolbrzymiony tytuł. No, ale nie o tym miało dziś być, więc po tym nieco samowybielającym wstępie, czas przejść do rzeczywistego tematu dzisiejszego felietonu.
K.S.O.J
Parę lat temu, w jakiejś gazecie, zetknąłem się z pewnym tekstem, w którym urzekło mnie jedno określenie: "Bojownik Konfederacji Samobójców Ostatnia Jazda" (gdyby się przypadkiem zdarzyło komuś jeszcze zetknąć z owym artykułem, byłbym wdzięczny za informację o autorze, należą mu się gratulacje za samą koncepcję). Tyczyło się ono zaś kierowców nonszalancko korzystających z dróg.
Oczywiście nie wspominam o tym tak zupełnie bez powodu. Ostatnio sporo (umownie) korzystam z uprzejmości kolegów i daję się podwozić w rozmaite miejsca. Zaowocowało to moją baczniejszą obserwacją uczestników ruchu drogowego. Jakoś kilka tygodni wcześniej wspominałem o tym, że ludzie nie myślą (W obronie inteligencji), z czym czytelnicy nawet niespecjalnie dyskutowali. Pewnie już wiecie do czego zmierzam? Owa nonszalancja i brak wyobraźni w trakcie wykonywania rozmaitych manewrów drogowych doprowadza do sytuacji zagrożenia życia własnego owych kierowców, a przy okazji także i innych uczestników ruchu. Czas na szokującą konkluzję: nie mam nic przeciwko idiotom rozbryzgującym się o mur. Deprymuje mnie natomiast zagrożenie, jakie generują dla innych.
Jasne, że takie sytuacje są tragiczne, w końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie po zmarłych płakał. Jednak jeśli naszego Konfederata do śmierci doprowadziły jego własne działania, własne decyzje, to nic mi do tego. Tak wybrał. Społecznie próby tego typu są źle widziane, prawnie nakłanianie do takiego czynu jest karalne. Również religia dominująca w tym rejonie uznaje to za wielkie zło (życie jest własnością Boga, to on obdarzył nim ludzi). A to z kolei oznacza, że pozbawia się nas możliwości decydowania o jedynej kwestii, która powinna absolutnie zależeć tylko od nas: o naszym życiu.
Absurd zaczyna się jednak w chwili, kiedy sobie uzmysłowimy, że takie decyzje bywają podejmowane za nas i wówczas oczekuje się od nas, że bez wahania rzucimy swój żywot na szalę. Gdzie tu konsekwencja? Osobiście myśl o próbie odebrania sobie życia raczej mnie mierzi, jednak uznaję prawo jednostki do decydowania o sobie za jedno z podstawowych. Można oceniać konsekwencje takiego postępowania, ale nie sam czyn.
Żyj i daj żyć innym
Trochę (odrobinę) odbiegłem od tematu wstępu. Było to jednak niezbędne do tego, aby nakreślić dalszą część wywodu. Póki Konfederat szafuje i ryzykuje swoim własnym życiem, rusza mnie to w takim samym stopniu, jak, powiedzmy, grawitacja. Dotyczy mnie w pewnym sensie, jednak nie będę sobie z tego powodu rwał włosów z głowy. Niestety nierzadko członkowie konfederacji udowadniają, że powinno się przemianować jej nazwę na "Konfederacja Samobójców i Morderców Ostatnia Jazda. Kiedy kierowca ginie w wypadku, można powiedzieć: "był idiotą, szkoda, ale trudno się mówi". Jednak kiedy jego ofiarą padają ludzie na przystanku, ba, nawet jego właśni pasażerowie, to nieco zmienia postać rzeczy. Prawo kwalifikuje taką sytuację jako zabójstwo, na ogół nieumyślne, ale jednak zabójstwo.
Mordujemy się na różne wymyślne sposoby od tak dawna, że zdawać by się mogło, że powinniśmy się do tego przyzwyczaić i zaakceptować. Jednak na szczęście brakuje tu społecznego przyzwolenia. I chociaż wartość ludzkiego życia przez pokolenia ulegała zmianie, jego bezmyślne odbieranie w zasadzie zawsze było karalne. Wymiar kary również ulegał zmianie, od grzywny po karę śmierci. Obecnie przeżywamy pewną liberalizację, karą za zabójstwo jest zazwyczaj jedynie długoletnie więzienie.
Prawo do godnej śmierci
Tak zwany zabieg eutanazji stanowi przedmiot sporu etyków i krytyków moralności. Formalnie stoi w sprzeczności z prawem niemal wszystkich krajów kultury zachodniej. Przeprowadzenie tego zabiegu w świetle prawa jest po prostu morderstwem. Do tego, jakby się uprzeć, dochodzi namawianie do popełnienia czynu karalnego i/lub nielegalne praktyki medyczne (czysta radość, nie?).
Oczywiście, człowiek ma prawo nie chcieć żyć w charakterze roślinki podłączonej do aparatury medycznej. I tu dochodzimy do sedna problemu: skąd mamy wiedzieć, co takie "warzywko" sobie myśli, skoro często nawet nie wiemy, czy w ogóle jeszcze myśli? To, że parę lat wcześniej, będąc jeszcze zdrowym, delikwent twierdził, że w takiej sytuacji chciałby, aby go od aparatury odłączono, niekoniecznie jest wystarczającym dowodem. Zwłaszcza, jeśli nie zostawił takiego życzenia na piśmie. Z drugiej strony, przypadków odzyskania świadomości przez ludzi w takim stanie nie ma zbyt wiele – ale jednak czasem się to zdarza.
Męskie rozmowy o życiu i śmierci...
Takie tematy zazwyczaj porusza się przy okazji długich, nocnych posiedzeń nad alkoholem. Kiedy ludzi dopada melancholia i rozrzewnienie nad ludzkim losem. Jednak ja piszę to w biały dzień, na dodatek zupełnie trzeźwy. Rany, ale napuszony ton mnie dopadł. Normalnie zaraz palnę mówkę umoralniającą. Jednak muszę. Rozgraniczenie praw i swobód jednostki - w tak moralnie niejednoznacznych kwestiach - jest jeżeli nie niemożliwe, to przynajmniej bardzo trudne. Liberalne czy konserwatywne nastawienie niewiele tu pomaga. Zwyczajnie łatwo jest być liberałem, do którego nie przemawia fakt, że ktoś wybrał śmierć. I odwrotnie, konserwatysta może uznać prawo do eutanazji (dobrym przykładem jest tutaj stosunek kościoła katolickiego do tego zabiegu).
...a rano będzie jajecznica
I jak zwykle to bywa w przypadku nocnych dyskusji, o rozsądną konkluzję jest równie ciężko, jak o wodę na pustyni. Więc zamiast jakąś postawić, faktycznie proponuję: weźcie 4 jaja, 30 dkg dobrej kiełbasy, pół cebuli i odrobinę szczypiorku. Osobiście preferuję smażenie tego na maśle. Należy najpierw dobrze rozgrzać patelnię, potem łatwiej ogrzewa się tłuszcz. Kiełbasę dobrze wysmażyć i dopiero wtedy dorzucić cebulkę, potem wbijamy jaja i nim na dobre się zetną dorzucamy szczypiorek, tak żeby zintegrował się z potrawą, ale nie "zagotował". Wszystko podajemy do bułeczki z masłem.