Tak, dokładnie to napisałem. Oczywiście, że trochę na wyrost, ale tylko trochę. Pomysł przyszedł mi do głowy przy pisaniu dwóch poprzednich "obron" i jest niemal "naturalną" ich kontynuacją. Istnieje szereg bardzo kontrowersyjnych obyczajów, uznawanych zarazem w pewnych kręgach za tradycje kulturowe bądź religijne i to właśnie im chcę poświęcić dzisiejszy felieton.
Sposób życia
Międzynarodowa społeczność wyraża opinię, wedle której każdy ma prawo do życia na własny "sposób", jeżeli tylko nie szkodzi w ten sposób innym. Bardzo ogólnikowe stwierdzenie, wobec którego ciężko zająć bezpośrednie stanowisko. W ten sposób powstaje masa paranoidalnych sytuacji, które mają zapobiegać ingerencjom w życie społeczne różnych ludzi. Takim przykładem jest zapis w prawodawstwie francuskim "o symbolach religijnych". Prosty układ; "religię, którą ktoś wyznaje uważam za rażącą dla mnie – jeżeli jest szkodliwa/dziwaczna/niezrozumiała dla mnie, to pewnie i dla innych – zakażę zatem obnoszenia się z nią". Tyle, że taki sposób myślenia prowadzi do zakazania wszystkiego wszystkim. W dodatku stwarza nowe problemy, zamiast rozwiązywać stare. Bo co jest niewłaściwego np. w noszeniu chusty na głowie przez kobiety? Zwłaszcza jeśli one same tego chcą? I czy to jest właściwie kwestia religii, zwyczaju, a może coś jeszcze innego? A z drugiej strony często mamy do czynienia z myśleniem typu "dasz palec, wezmą całą rękę" – jak pozwolimy na jedno, to będą zaraz stawiać następne żądania.
Do tego dochodzi kwestia: czyje prawo jest ważniejsze. Wierzącego do noszenia krzyżyka, czy niewierzącego do nieoglądania symboli religijnych? Moja wolność robienia czegoś, czy czyjaś opinia o tym, co chcę robić? Taką lub zbliżoną historię mają też restrykcje związane z paleniem tytoniu, podobnym (chociaż nieudanym) przypadkiem była prohibicja w Ameryce lat ’20. Co więc powinno być poddawane ocenie innych, a co nie? Kiedy cudze decyzje mają prawo przeważać nad moimi?
"Kreska", "faja" i obrzezanie
Zadyma dookoła rytualnego lub zwyczajowego korzystania z narkotyków trwa już ładnych kilkadziesiąt lat. Wszystko zaczęło się na dobre od powstania w 1961 roku konwencji mówiącej o likwidacji upraw roślin zawierających odurzające alkaloidy. Z kolei w 1988 roku podczas Konwencji Narodów Zjednoczonych przeciwko przemytowi narkotyków Peru uzyskało zapewnienie, że wielowiekowe tradycje związane z konsumpcją koki w tym kraju będą respektowane. Okazuje się jednak, że słowa międzynarodowych organizacji są jak dym na wietrze. Oto na początku marca tego roku Międzynarodowy Organ Kontroli Środków Odurzających wystosował do Peru upomnienie, nawołujące do zastosowania się do wymienionej już konwencji.
Dla niezorientowanych, tradycja o której mówimy wiąże się z przetwarzaniem liści koki na leki, napary oraz pastę (będąca zresztą również półproduktem w produkcji kokainy). Produkty te są szeroko stosowane przez przeszło połowę mieszkańców rejonu Andów i Amazonii, miedzy innymi jako lekarstwo na "chorobę wysokościową". Są wykorzystywane w medycynie ludowej i różnego rodzaju obrzędach; biedacy oszukują nimi głód i żyją z ich produkcji. Krótko mówiąc, rozmaite przetwory będące pochodnymi liści koki stanowią nierozerwalną część zarówno kulturowej, jak praktycznej części życia mieszkańców Peru, Boliwii oraz w mniejszym stopniu Ekwadoru, Wenezueli i Kolumbii (ten ostatni kraj jest głównym źródłem "białego zła").
Ustalmy jedno, nie bronię narkomani, handlu dragami czy narkotyków jako takich. Stawiam tylko pytanie, czy "zachodnie społeczności" mają prawo do krytykowania takiego stylu życia?
Jeżeli trzymamy się tezy, że akceptujemy postępowanie innych kultur i nacji, nawet jeśli bardzo odbiegają od naszego, to nie powinniśmy również wymagać od nich porzucenia obyczajów związanych ze stosowaniem kontrowersyjnych środków leczniczych czy odurzających – w końcu oni nie zabraniają nam przecież picia wódki albo leczenia się nalewkami. Jednak czy w takim układzie na pewno powinniśmy akceptować wszystko jak leci?
Osobom o słabszych nerwach i poniżej progu dojrzałości sugeruję przerwanie czytania właśnie w tym momencie. Powodem tej sugestii jest podjęcie przeze mnie kolejnego elementu owego wątku. Spożywanie liści koki jest wyborem jednostki i co do tego czy ma ona "prawo" to robić można żywić mieszane uczucia. Jest to wybór osobisty, w który moralnie możemy czuć się zobowiązani ingerować, tym niemniej jeśli mamy do czynienia z dorosłym człowiekiem to może on uważać, że sam wie, co dla niego dobre. Inaczej sprawa ma się z rytuałami obrzezania.
Obrzezanie jest to "chirurgiczne" usunięcie pewnych fragmentów narządów płciowych. Dla mężczyzn absolutnie nieszkodliwe, przynajmniej w swojej podstawowej wersji. Ba, nawet w niektórych rejonach klimatycznych medycznie wskazane. Jedyną wadą takiego zabiegu może być posądzenie o konkretną przynależność religijną (znów kontrowersja, ale omawianie tego sobie odpuszczę). Inaczej jednak sprawa ma się w przypadku obrzezania kobiet. Wrodzona delikatność i wyuczona pruderia nie pozwala mi powiedzieć publicznie, co takiego usuwa się kobiecie w trakcie zabiegu. Powiem tylko, że osobiście uważam to za wielce krzywdzące dla przedstawicielek płci pięknej. Ciekawskim zaś a nieświadomym rzeczy polecam przeszukanie sieci, zapewniam że zdobędą ową wiedzę z łatwością, tym bardziej, że o sprawie raz na jakiś czas robi się głośno.
Rytuał obrzezania kobiet, a właściwie dziewczynek, jest dość powszechny w rejonach afrykańskich. Społeczeństwa owego rejonu bardzo często nie akceptują kobiet nie poddanych owemu zabiegowi, a dokładniej nie uznają ich za w pełni dorosłe, mogące być żonami i matkami. Co w praktyce oznacza, że żyjąca tam samica naszego gatunku "stoi" przed dość nieciekawym wyborem: okaleczenie fizyczne albo społeczne. I tu mamy dobry moment na kolejne pytanie. Jeżeli mielibyśmy zaakceptować obyczaje narodów andyjskich, to czemu oburzamy się na Afrykańczyków? I odwrotnie jeżeli zabraniamy obrzezań Afrykańczykom, to dlaczego mamy nie ingerować w zachowania Boliwijczyków?
Zasadniczą różnicą miedzy tymi dwoma przypadkami jest prawo wyboru. Niestety, w tym zestawieniu jest ono tak samo prawdziwe jak informacje o pojawieniu się Elvisa na przyszłorocznej gali oscarowej. W przypadku Boliwijczyków nędza i warunki środowiskowe "zmuszają" ich do korzystania z preparatów koki. Do tego dochodzi tradycja, zgodnie z którą jest to roślina święta. Z kolei kobiety w Afryce mogą oczywiście nie chcieć zostać obrzezane. Jednak stanięcie w opozycji do tradycji wiąże się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Dla ludów andyjskich to wizja głodu i cierpienia związane z "chorobą wysokościową" a niewiasty z Czarnego Lądu muszą się liczyć z odrzuceniem przez rodziny i społeczeństwa; w dodatku "zabiegu" zwykle dokonuje się, kiedy są małymi dziewczynkami. Krótko mówiąc, żaden wybór.
Masz babo placek
Jak powiedziałem, zwyczajów które są dla nas dziwne, niezrozumiale i/lub odrażające, nie brakuje. Większość z nas nie wie jak się zachować wobec nich, zwyczajnie nie zostaliśmy wychowani tak żeby to wiedzieć.
Kultura zachodnioeuropejska od prawie dwóch wieków próbuje narzucać światu zarówno sposób myślenia, jak i działania. Wywołuje to oczywiście liczne konflikty, prowadzących jedynie do zamieszek na tle kulturowym. Obłudny i przesiąknięty starymi przesądami sposób myślenia czyni z większości ludzi pochodzenia europejskiego ksenofobów o bardzo wąskich horyzontach. Nawet pisząc te słowa, wydawałoby się pełne nawoływań do tolerancji, myślę jaką okrutną musi być kultura, dla której okaleczanie kobiet jest wiążącym obyczajem. Myślę, że nie można zadowolić wszystkich, jednak narzucanie swoich poglądów wszystkim zawsze będę uznawał za zło. I z tą myślą pozwolę sobie na pożegnanie was, moi czytelnicy.