Zupełnie nieświadomie, ale jednak od jakiegoś czasu wszystko zdążało do takiego podsumowującego felietonu. Nie potrafię powiedzieć, czy uda mi się zawrzeć w nim esencjonalne spojrzenie na całość, ale mogę spróbować. Mimo że temat jawnie nawiązuje do prac kulturoznawczych i socjologicznych, pozwolę sobie pominąć terminologię fachową. Hurra, "normalni" ludzie też będą rozumieli, o czym mówię.
Pisząc o tradycji, mam na myśli dość wąskie znaczenie tego słowa, mianowicie mniej lub bardziej powszechne zwyczaje i obrzędy dnia codziennego oraz "odświętne", zarówno jednostek, jak i grup społecznych czy wręcz całych nacji, które w znaczący sposób regulują ich zachowanie. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu, choć niekoniecznie w pełni świadomie, podlegamy ich wpływom.
O podziałach
Myślę, że już klasycznie zacznę od podziału materiału, jaki chcę wam przedstawić. Oczywiście tylko z grubsza, ponieważ jest on bardzo obszerny. Możemy ująć sprawę w następujący sposób: tradycje mamy liturgiczne, czyli religijne, oraz świeckie. Nie będę się zbytnio rozwodził nad różnicami. Powiem tylko, że te związane z religią silnie przesiąknięte są misteriami i "zabobonami". Świeckie są nieco trudniejsze do scharakteryzowania, ich korzenie na ogół sięgają dawnych obyczajów czy też pewnych przełomowych wydarzeń w historii danej nacji. Dobrym przykładem jest tradycja, która obowiązuje w większości współczesnych armii cywilizacji zachodniej. Kiedy zniszczeniu ulega jednostka wojskowa, jej nazwa przestaje funkcjonować. Zwyczaj pochodzi z czasów rozwoju Imperium Rzymskiego, kiedy to trzy legiony weszły w lasy północnej Europy, by walczyć z barbarzyńcami, i żaden nie wrócił. Od tamtej pory w armii imperialnej nie istniały owe trzy legiony, pomijano je całkowicie przy numeracji.
Oczywiście do sfery tak rozumianej tradycji wkraczają również tak zwane rytuały codzienne, to znaczy czynności, które zwykliśmy powtarzać, uważając, że tak należy, i nie zastanawiając się nad tym dlaczego. Przykładem mogą być "niedzielne" obiady u teściów czy obowiązkowa wycieczka po muzeach raz w miesiącu.
Kielich ujmuj prawą dłonią
Nie sposób w jednym krótkim tekście zmieścić wszystkich zasad, tradycji i obyczajów, które rządzą naszym codziennym życiem. Będzie więc tylko o kilku z nich. Nie są one oczywiście stałe; inaczej zachowywali się w określonych sytuacjach nasi przodkowie, inaczej postępujemy my.
Gdybyśmy na szlacheckiej biesiadzie toast lewą ręką wznieśli, polałaby się krew, bo była to w tamtych czasach obraza tyleż subtelna, co oczywista dla wszystkich. Dziś, kiedy siedzimy ze znajomymi czy rodziną przy stole, nie zwracamy uwagi na to, w której ręce trzymamy szklankę czy kieliszek, choć zwyczajowo przy niedzielnym obiadku stawia się je z prawej strony nakrycia. Ale każdy z nas bez problemu poda przykład zachowania, które w takim gronie zostałoby za równie obelżywe uznane. Dobrze wiemy co zrobić, aby kogoś obrazić lub pochwalić samym gestem, bez uciekania się do słów. Problem pojawia się, kiedy lądujemy w obcym środowisku, którego zasad grzeczności nie znamy. Niekoniecznie trzeba od razu jechać do Japonii, czasem wystarczy obejrzeć galowe przyjęcie w gronie polityków...
Z innej beczki: lubicie święta Bożego Narodzenia? Prezenty, choinkę i całą resztę? A dla ilu z was jest to podniosłe i pełne radości misterium religijne? Wielu z nas, nie oszukujmy się, niespecjalnie pamięta o religijnym aspekcie tego wszystkiego. Wielu niepraktykujących czy wręcz ateistów obchodzi je nadal. Spotykają się z rodziną, składają sobie życzenia, otwierają prezenty... i oto święto kościelne staje się tradycją całkowicie świecką.
Poznać pana po cholewach
Jednym z najbardziej widowiskowych przykładów tradycji jest kwestia barw. Pozwolę sobie rozpisać się szerzej w tej kwestii. Malunki wojenne, uniformy lub po prostu barwy identyfikujące szeroko pojętą grupę społeczną. Sam zwyczaj, czy, jak ktoś woli, tradycja, sięga czasów wręcz neolitycznych. Wszystko sprowadza się oczywiście do kwestii rozróżniania swoich jednostek od wrogich (tak, chodzi dokładnie o to samo, co stosuje się w zasadzie we wszystkich RTS-ach). Zaczęło się od barw plemiennych i wojennych, nam bliżej znanych z westernów i powieści poświęconych kulturze rdzennych Amerykanów, a skończyło na "szalikowcach".
Oczywiście, jest jeszcze jeden aspekt sprawy: poczucie przynależności do pewnej grupy, która jest identyfikowalna na pierwszy rzut oka właśnie dzięki wyglądowi. Czy chodzi o mundur, czy jeża na głowie albo czerwone sznurówki, zasada jest ta sama: każdy, kto na mnie spojrzy, ma wiedzieć, kim jestem.
Szczególne miejsce w tym temacie zajmują sztandary, godła i wszystkie rytuały z nimi związane. Warto wspomnieć o tym aspekcie sprawy; myślę, że jest to najbardziej rozpowszechniona i charakterystyczna tradycja świata. Uroczyste wciągnięcie flagi lub bandery na maszt czy poczty sztandarowe są niewątpliwie tradycją obrosłą wokoło kultu "barw". Każde godło ma swoją historię, podobnie jak szlacheckie herby; to samo dotyczy kolorów widniejących na flagach państwowych. Niezwykle ciekawe, a przy tym dobrze opisane są historie o tworzeniu takich symboli dla młodych państw, które powstały dopiero w zeszłym wieku.
"Tradycja", lep dla mas
Ostatnim elementem, o którym chcę wspomnieć, są firmy z tak zwaną tradycją. Nawiązując bezpośrednio do poprzedniego felietonu, możemy powiedzieć, że jedną z najbardziej poszukiwanych cech u szeroko pojętych dostarczycieli usług i towarów jest solidność. Słowo "tradycja" w owym kontekście ma podkreślać właśnie owo "bycie godnym zaufania". Co prawda, inaczej wygląda to, kiedy szyld głosi, że firma istnieje od XIX wieku, a inaczej, kiedy pada "założona w 2002", ale służy temu samemu. Informuje nas, konsumentów, że: "Jesteśmy na rynku od dość dawna i jesteśmy na tyle rzetelni, że do tej pory się na nim utrzymaliśmy". Nawet, a w zasadzie zwłaszcza, firmy produkujące gry dążą do utwierdzenia nas w przeświadczeniu, że są solidne i rzetelne. Między innymi tworząc własne tradycje. Czy to produkując konkretne typy gier, czy ustanawiając konkursy dla "swoich" graczy, czy wydając co ciekawsze tytuły w okresie przedświątecznym. Są to drobiazgi, ale zawsze.
Prawda jest taka, że potrzebujemy tradycji. Tych drobnych, porządkujących nasze życie, powodujących, że czujemy się pewniej, bezpieczniej, "u siebie", nawet jeśli jest to tylko zwyczaj jeżdżenia do pracy zawsze tą samą trasą. I tych wiążących nas w określone grupy, dających nam poczucie przynależności do jakiejś wspólnoty, nawet jeśli niektórzy twierdzą, że spodnie z krokiem na wysokości kolan wyglądają idiotycznie. Świadomie czy nie, lepiej się z nimi czujemy. Nawet ci, którzy uważają siebie za "postępowych", obrazoburczych i odrzucających wszelkie utarte zwyczaje. Kto odrzuca stare tradycje, zawsze tworzy nowe na ich miejsce – bo jakieś mieć musi.