W obronie kur znoszących złote jaja

Curtiss
2008/03/15 18:44

Do powstania tego materiału przyczyniły się dwie kwestie. Mianowicie zeszłotygodniowy (Nie)dzielny subiektywista oraz trwający właśnie Weekend z Warhammerem 40 000. Fett w swoim tekście przytoczył kilka tytułów, które wspominam z rozrzewnieniem, a których losy budzą moje zastanowienie, a czasami i zdumienie. Natomiast temat Weekendu łączy się z moją wielką miłością do RPG-ów.

Do powstania tego materiału przyczyniły się dwie kwestie. Mianowicie zeszłotygodniowy (Nie)dzielny subiektywista oraz trwający właśnie Weekend z Warhammerem 40 000. Fett w swoim tekście przytoczył kilka tytułów, które wspominam z rozrzewnieniem, a których losy budzą moje zastanowienie, a czasami i zdumienie. Natomiast temat Weekendu łączy się z moją wielką miłością do RPG-ów.

Gry komputerowe oraz "papierowe" RPG (wraz z pokrewnymi: CCG, planszówkami i battlami) łączy pewna zadziwiająca cecha. Mianowicie tendencja producentów do ukręcania łbów rewelacyjnym projektom. Istnieją dwa sposoby na "zarżnięcie kury znoszącej złote jaja". Pierwszym i najczęściej spotykanym jest pospieszne, nieprzemyślane i na ogół niepotrzebne udoskonalanie owych rewelacyjnych produkcji. Drugim i na szczęście dużo rzadziej spotykanym jest zamykanie instytucji za nie odpowiedzialnych. Sposób pierwszy

Doskonałym przykładem ilustrującym sposób pierwszy mogą być kolejne edycje (wydania poprawione) niektórych gier fabularnych. Przytoczę tylko kilka. Na początek przejście między Werewolf: The Apocalypse a Werewolf: The Forsaken, gdzie próba zmniejszenia "dopakowania" postaci zaowocowała odarciem systemu z całej mistyki. Efektem jest minimalna sprzedaż W:TF i spore zapotrzebowanie na podręczniki do W:TA z tak zwanej "drugiej ręki". Kolejnym "rewelacyjnym" pomysłem w kategorii „skok z samolotu bez spadochronu” było adaptowanie różnych chwytliwych tytułów do mechaniki d20, z nieznanych przyczyn uznawanej przez niektórych wydawców za jedyną słuszną. Doskonałym przykładem takiego procesu była próba przystosowania pod nią Call of Cthulhu. Systemu, którego autorzy mówili, że uważają mechanikę za niepotrzebną, ale dla upartych dają taką, która nie będzie przeszkadzać. Chociaż bardzo lubię D&D, nie jestem w stanie zrozumieć idiotyzmu tkwiącego u podstaw tego pomysłu. Z gry niemal bez kostek miałbym się przerzucić na grę opartą niemal na samych kostkach? To tak, jakby kazali mi przesiąść się z ferrari do "malucha". Sami się prosili, projekt skończył się klapą. Oczywiście również pośród szeroko pojętych gier komputerowych nie brakuje takich przykładów. Ot, chociażby niedawno omawiany przeze mnie Painkiller: Overdose, przy którym świetnie się bawiłem, ale muszę zdecydowanie powiedzieć, że był to dla tego tytułu krok wstecz. Sposób drugi

GramTV przedstawia:

Drugą i – moim skromnym zdaniem – dużo ciekawszą metodą dobijania odbiorcy jest zamykanie projektów. Celowały w tym na początku lat dziewięćdziesiątych polskie wydawnictwa książkowe. Ilość cykli, których wydawanie w owym czasie zakończyło się na pierwszym tomie, wołała o pomstę do nieba. Pół biedy, gdyby chodziło o jakieś kiepsko się sprzedające knoty. Ale ja mam na myśli raczej te dobrze prosperujące tytuły. I tu wracamy do tematu Warhammera 40 000. To uniwersum liczące dwadzieścia lat z okładem doczekało się niedawno czysto erpegowego podręcznika, noszącego podtytuł Dark Heresy. Jak należało się spodziewać, zainteresowanie ową perełką było gigantyczne. Nakład w wysokości stu tysięcy egzemplarzy rozszedł się jak świeże bułeczki jeszcze w przedsprzedaży. A reakcja Games Workshop zaskoczyła wszystkich. Firma wycofała się z inwestycji i podjęła decyzję o zamknięciu studia pracującego nad jej produkcją. Oczywiście wokół tej sprawy szybko zawrzało od plotek. Domysłów i sugestii mających wyjaśnić ów niecodzienny zabieg było bez liku. Od podchwytliwej kampanii reklamowej zaczynając, a na chęci wykiwania wspólników kończąc. Po kilku miesiącach obraz nieco się rozjaśnił. Chociaż nadal nie wiadomo, dlaczego stało się to, co się stało, to przynajmniej znane są dalsze losy Dark Heresy. Licencję do tej gry, jak również do kilku innych tytułów związanych z WH40k, wykupiła firma Fantasy Flight Games.

Po co komu złote jaja

Takie rzeczy zdarzają się nad podziw często. Oczywiście, łatwo powiedzieć, że z perspektywy odbiorcy to głupota. Nie chce mi się również wierzyć, aby jakikolwiek człowiek (czy firma) dążył do takich efektów. Dość często są one wynikiem trudnej sytuacji finansowej danej instytucji. Czasem wynika to z faktu, że udało się przypadkiem utrafić w gusta odbiorców, ale tak naprawdę nie wie się, co poszło dobrze. W efekcie zamiast upragnionego tytułu fani dostają worek trocin z przypiętą etykietką. Innym znów razem firma upatruje zysków w jakimś swym innym pomyśle i nie widzi powodów do pompowania pieniędzy w projekt, który ją niespecjalnie interesuje. Jakkolwiek nie wyglądałaby prawda, to odbiorca, gracz, czytelnik, po prostu fan – dostaje po tyłku. Nie chciałbym sugerować, że wiąże się to z brakiem poszanowania dla klienta, ale... no w każdym razie taki wniosek sam się nasuwa. Oczywiście taką odpowiedź dyktuje mi zgorzkniały cynik, jaki siedzi gdzieś na dnie mojej duszy. Na szczęście dla nas wszystkich są jeszcze idealiści, firmy takie jak wymieniona tu już Fantasy Flight Games. Tacy, którzy pragną ratować to, co „piękne i zielone”. Cynik podpowie, że pewnie próbują się nachapać na cudzym sukcesie. I co z tego? Jeżeli wydadzą nabyty towar na poziomie wystarczająco dobrym, żeby mnie zadowolić, to niech im Chaos wynagrodzi. Jeżeli natomiast sknocą to, czego się podjęli, pal ich sześć. Ja już przywykłem do myśli, że nie mam co liczyć na dalszą zabawę. Wiem, że tylko zwróciłem uwagę na niemiłe zjawisko. Wręcz ledwie poruszyłem temat. Jednak gdy myślę o ogromie zaprzepaszczonego potencjału, ogarnia mnie złość, a z drugiej strony opadają ręce. W takich warunkach po prostu ciężko klarownie szerzej opisywać dowolny problem. Nieubłagana rzeczywistość zbyt często sprowadza nas na ziemię, ale nie powinniśmy godzić się z jej wyrokami w milczeniu.

Komentarze
18
Curtiss
Gramowicz
Autor
16/03/2008 18:45

Och, o tym również można godzinami się rozwodzić. Jednak felieton ten nie miał na celu ukazanie pewnego zjawiska. Recenzje i oceny zostaną popełnione w dziale Hakkena. Procie to może przedstawi wam go od konkretnej strony.

nVid
Gramowicz
16/03/2008 17:06

Tekst dobry, ale nie napisałeś nic o samym DnD. A wystarczy wspomnieć edycję 3 i edycję 3,5. Najpierw wyszła oczywiście edycja 3cia, potem, po jakimś czasie wydano edycję 3,5 która znacząco różniła się od poprzedniej. A właściwie nie na tyle znacząco żeby zmienić wygląd podręczników i tytuły, a wystarczająco żeby podręczniki od 3ciej edycji można było wyrzucić do toalety i spuścić wodę. Co mnie zmartwiło w tym całym procederze, prócz tego że podręczniki do DnD które posiadamy z ekipą są przestarzałe i do nich nie dokupimy już nowych suplementów? Ano to, że D&D to najpopularniejszy w USA system i że kolesie którzy wymyślili ten idiotyzm zarobią na tym i tak niezłą kasę i nie poczują że ich pomysł był nietrafiony.Warhammer>all!

Curtiss
Gramowicz
Autor
16/03/2008 15:09

Miła trzeźwa ocena. Chwali sie. Skoro prowadzisz CoC według starych zasad zapewne wiesz o co mi chodzi. Żadnych pomysłów w stylu "spokojnie, sam ich zatrzymam mam 12 lvl a oni najwyżej 3". Stare Chtulu wymuszało myślenie, dużo myślenia jak chciało sie wyjść z sesji z żywą postacią z w miare zdrowymi zmysłami. Jakso nie mogę sobie wyobrazić podobnego połączenia stresu i kombinatoryki przy d20. Przy Dido pochodnych systemach ludzie kombinują zwyczajnie w inna stronę (głównie mechaniczną). Zresztą tu nie chodzi o sama mechanikę, jakoś nie mogę sobie przedłożyć kompatybilności d20 z modernami czy wszelkiego typu SF-ami. A to oznacza kwestie realiów. Uwielbiam D&D (w małych dawkach, szybko łapie przesyt :P) ale nie widzę mechaniki tam zastosowanej po za światami fantasy.




Trwa Wczytywanie