Jak tu sobie zatkać uszy?

Hałas to film oryginalny ze względu na tematykę, nieźle zagrany i nawet momentami zabawny. Problem w tym, że do końca nie wiemy, czy reżyser sympatyzuje ze swoim bohaterem, czy może raczej go wyszydza. I kto wie, może paradoksalnie w tym tkwi właśnie jego największa zaleta? David Owen (znakomity jak zawsze Tim Robbins) jest nowojorskim finansistą, który ma obsesję. I to bynajmniej nie na punkcie swojego zawodu, czy, dajmy na to, kobiet na długich szpilkach. David świruje, będąc mieszkańcem wielkiego miasta, ze względu na wszędzie otaczające go hałasy. A to śmieciarki za głośno pracują, a to syrena strażacka wyje na kolejne ćwiczenia, a to studzienka kanalizacyjna łomocze pod kołami przejeżdżających samochodów, a to wreszcie nie milkną – zazwyczaj o czwartej nad ranem – samochodowe alarmy. Z tymi ostatnimi problem jest zresztą największy, bowiem dozwolone przez prawo trzyminutowe wycie takiego ustrojstwa już doprowadza organizm bohatera do wrzenia, a co dopiero powiedzieć o całej orkiestrze alarmów i wygrywanych na nich serenadach. Facet jest tak sfrustrowany, zestresowany i dobity jazgotem oraz odgłosami miejskimi, że postanawia na własną rękę wypowiedzieć im walkę. Tak rodzi się Robin Hood czy Superman naszych czasów, bowiem zamysłem Davida jest dać wytchnienie uszom nie tylko swoim, ale również innych mieszkańców Nowego Jorku.
Rozpoczyna więc samotną krucjatę, początkowo przebijając opony i rysując karoserie pojazdów, a w końcu tłukąc szyby i wyrywając alarmy. Rzecz jasna dość szybko trafia przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, ląduje w więzieniu, do którego powraca jeszcze kilkakrotnie. Na tym wcale jednak nie koniec. Dopiero gdy David trafia na godnego siebie przeciwnika w postaci mera miasta (William Hurt) oraz zdobywa sobie wierne grono popleczników z uroczą Gruszką (María Ballesteros) na czele, robi się zabawnie. Niejako na marginesie pojawia się pytanie, czy przy okazji swej obsesji nie traci powoli rodziny, ale nie jest to jakiś wielce pogłębiony wątek i szkoda, że reżyser mocniej go nie wyeksponował.
Hałas pozostaje bowiem w całej swej rozciągłości raczej oryginalną czarną komedią, momentami mniej, momentami bardziej zabawną. Siła komizmu tkwi, rzecz jasna, głównie w działaniach Davida, który dwoi się i troi, by rozprawić się ze wszystkimi niegodziwcami tego świata, którzy zapominają najwyraźniej, że inni też mają uszy. Zabawne są jego utarczki z policją lub zaskoczonymi właścicielami aut, którym demoluje to i owo. Trzeba przyznać, że Tim Robbins wywiązał się ze swej roli rewelacyjnie, dając Davidowi wiele znakomitych zachowań, spojrzeń, grymasów i gestów. Potargany, z obłędem w oczach, sprawiający wrażenie niewyspanego i wiecznie poirytowanego przeciwnika wszystkiego co głośne Robbins ciągnie cały film.
W pewnych momentach Hałas staje się zresztą swoistym manifestem, jak chociażby wówczas, gdy główny bohater głosem z offu zwraca się do widzów mniej więcej tak: „Śmiejecie się ze mnie, bo jestem wymyślony, ale gdyby to był wasz problem, nie byłoby wam do śmiechu”. I trudno nie przyznać mu wówczas racji, z tym, że tyrada ta (może nie dosłownie zacytowana) ukazuje jednoczenie największy mankament Hałasu. Otóż jeśli potraktować film dosłownie, to staje się on po prostu produkcyjniakiem i argumentem w debacie na temat walki z miejskim hałasem w najczystszej postaci. Mało tego – ten swoisty manifest okazuje się dość szkodliwy, bowiem pokazuje, że droga do upragnionej i tak potrzebnej mieszczuchom ciszy wiedzie przez poletko z napisem „przemoc”. A zatem to raczej trop błędny, bowiem trudno chyba posądzać reżysera o nawoływanie do anarchii.
Pozostaje zatem traktować film z przymrużeniem oka i odbierać go jak zwykłą czarną komedię. Obraz, który mając dostarczyć w zasadzie tylko rozrywki, gdzieś na marginesie sugeruje problem. I jako prosta w gruncie rzeczy czarna komedia Hałas sprawdza się najlepiej. Uderzająca jest żelazna konsekwencja, z którą bohater realizuje swój plan, zmierzając do celu niemal po trupach. Uniesienie kącików ust powoduje jego nieprzejednana postawa i cyniczne wręcz zabiegi, które pozwalają choć przez chwilę z ofiary stać się katem, jak w scenie, w której do zakupionego samochodu każe zamontować kilka alarmów i urządza potem pod biurem burmistrza prawdziwy koncert.
Mimo swego niewątpliwego wariactwa David staje się w gruncie rzeczy bohaterem, którego bardzo lubimy. Z jednej strony sympatyzujemy przecież z celem, jaki sobie postawił, z drugiej widzimy pewną absurdalność jego działań i niemożność realizacji zgłaszanych postulatów. Zakończenie filmu pokazuje, że świat bez tego typu „dziwaków” byłby mniej kolorowy, a ponadto każdy z nich w stosownym momencie może znaleźć następców. Summa summarum Hałas ogląda się z przyjemnością, choć nie jest to z pewnością ponadczasowe dzieło. Ot, czarna komedia o dość ciekawej tematyce.
Plusy:
+ dość zabawny
+ Tim Robbins
Minusy:
- zbyt powierzchowny
- taki trochę letni...
Tytuł: Hałas
Reżyser: Henry Bean
Scenariusz: Henry Bean
Zdjęcia: Andrij Parekh
Muzyka: Phillip Johnston
Obsada: Tim Robbins, Bridget Moynahan, Gabrielle Brennan, William Hurt, Margarita Levieva, María Ballesteros i inni
Produkcja: USA, 2007
Dystrybucja: Vision Film Distribution
Cena: ?
Strona WWW: brak