Sylvester Stallone – "John Rambo" - recenzja filmu

mastermind
2008/03/07 18:30

Wielki powrót emeryta

Wielki powrót emeryta

Wielki powrót emeryta, Sylvester Stallone – "John Rambo" - recenzja filmu

Gdyby chcieć wskazać, która z filmowych serii miała w latach 80. największy wpływ na rozwój kina akcji, z pewnością nie można by pominąć Rambo. W zasadzie trzy części „epopei” o weteranie z Wietnamu, które przez późniejsze dekady uznawano często za obciach i rozrywkę „pulp” trzeciorzędnego sortu, dziś z powodzeniem można określić mianem kultowych (przynajmniej dla pewnego pokolenia). Rzecz jasna, seria miała swe gorsze i lepsze odsłony – tu pewnie wielu widzów się zgodzi, że wraz z kolejnymi odsłonami, notowała raczej jakościowy spadek - ale trzeba przyznać, że pokryta już warstwą patyny, po latach wróciła niejako do łask. Tym bardziej, że 61-letni obecnie twórca i siła napędowa produktu z plakietką Rambo, a więc Sylvester Stallone, postanowił po raz czwarty wskoczyć w wojskowe buty i ponapinać muskuły. I oczywiście można dyskutować, czy był sens tak czynić, skąd ten pomysł (ano pewnie stąd, że Stallone ostatnio cierpi raczej na deficyt ról) i czy w dzisiejszym kinie jest jeszcze zapotrzebowanie na bohaterów w stylu Johna R. Wszystkie te kwestie wydają się jednak drugorzędne, jeśli uświadomimy sobie prosty fakt: film właśnie wszedł na ekrany i na świecie już okazał się sukcesem - może nie spektakularnym, ale jednak sukcesem. Więc może lepiej po prostu spytać, czy warto się na niego wybrać? I zanim na to pytanie odpowiemy, należy z pewnością poinformować, o co tym razem chodzi.

Jak pamiętamy, pierwsza część Rambo, zrealizowana w 1982 roku, mówiła o tym, że John, który powrócił z wojny wietnamskiej, nie znalazł zrozumienia u szeryfa miasteczka Hope i rozpętało się prawdziwe piekło. W tym sensie, poza rasowym filmem akcji, był to też dramat o weteranach wietnamskich i historia, w której przeglądała się ówczesna Ameryka. Był też dziełem, które mimo swej odrębności i gatunkowemu przesunięciu ku kulturze masowej, poruszało też tematy obecne chociażby w Czasie Apokalipsy czy Powrocie do domu.

Druga część z 1985 roku opowiadała o tym, że służbom rządowym USA udało się namówić Rambo do powrotu do Wietnamu, w celu odbicia amerykańskich jeńców. Dwa lata później John wybrał się do Afganistanu, by pomagać Mudżahedinom w walce z sowieckim okupantem. Widać więc wyraźnie, że również dwa ostatnie filmy, oprócz rozrywkowego charakteru, poruszały tematy ważne, przynajmniej z perspektywy amerykańskiej widowni.

Nie inaczej jest w przypadku Johna Rambo (na marginesie, w Polsce film jest wyświetlany nie pod finalnym, a roboczym - acz bardzo udanym - tytułem), a kto wie, może tym razem temat jest nawet bardziej uniwersalny. Historia bowiem dotyczy sytuacji politycznej w Birmie, w której od 1962 roku, kiedy to zamachu stanu dokonał generał Ne Win, toczy się wojna domowa. Dochodzi przy tym do ludobójstwa na niespotykaną skalę, bowiem reżimowe wojska nie patyczkują się z miejscową ludnością oraz z kareńskimi partyzantami. A co z tym wszystkim ma wspólnego John? Na początku właśnie niewiele. Otóż od lat żyje on w pobliskiej Tajlandii, zajmuje się łapaniem jadowitych węży oraz łowieniem ryb, stara się nie myśleć o bolesnej przeszłości oraz nie zawracać sobie głowy bieżącą polityką. Choć, gdy spotykamy go po raz pierwszy, domyślamy się oczywiście, że sercem jest po stronie uciśnionych i w zasadzie czeka tylko na pretekst. Ten nadchodzi wraz z pojawieniem się misjonarzy, którzy pragną dotrzeć do Karenów z pomocą medyczną. John ma być ich przewoźnikiem i choć początkowo nie zgadza się na ofertę, przyjmuje ją, będąc wyraźnie pod urokiem pięknej Sarah (Julie Benz) - jedynej kobiety w owej ekipie.

Po kilku dniach od zapewnienia Amerykanom bezpiecznej przeprawy, Rambo dowiaduje się, że zostali oni porwani przez wojska bestialskiej junty i grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Finał łatwo przewidzieć – Rambo wkracza do akcji i robi niemalże to samo, co w części drugiej: odbija zakładników, wycinając przy tym w pień zastępy przeciwników.

Chociaż film porusza ważny temat, nie ma się co czarować, że jest to jego głównym zadaniem. Przede wszystkim John Rambo ma jednak dostarczać rozrywki. Robi to zresztą całkiem nieźle. Co ciekawe, fani serii dostrzegą liczne smaczki i odwołania do poprzednich części, a widzowie, którzy być może po raz pierwszy zobaczą Sylvestra Stallone w roli niepokonanego komandosa, uznają, że to niezłe kino akcji, zrealizowane zgodnie ze współczesnymi regułami, a nie tymi sprzed dwóch dekad. John Rambo, kiedy już akcja nabierze odpowiedniego tempa, jest bowiem niezwykle krwawy, brutalny, okrutny i bardzo dynamiczny...

Wprawdzie wydarzenia toczą się przez dużą część filmu nocą (kto wie, może realizatorzy chcieli zatuszować mniejszą sprawność fizyczną emerytowanego gwiazdora), ale nie przeszkadza to w żadnych wypadku docenić kunsztu speców od efektów specjalnych. Te przejawiają się głównie w rozlicznych zgonach - rozrywaniu ciał na minach przeciwpiechotnych, łamaniu i obcinaniu kończyn, koszeniu postaci przez pociski, które wzbijają w powietrze mgiełki krwi. Realizacja tychże detali stoi na najwyższym poziomie, a dzięki efektownym zdjęciom, no cóż... widać wszystko naturalistycznie i drobiazgowo.

Przyznać też trzeba, że w całym tym wojenno-partyzanckim klimacie da się zauważyć spójną i jednorodną estetykę. W stosunku do poprzednich części, John Rambo nie jest aż tak efekciarski i surrealistycznie „przedobrzony”, jak poprzednie filmy. Owszem, John radzi sobie z niezliczonymi wrogami, ale często robi to z ukrycia, a gdy nawet wkracza do akcji „z przytupem”, to mimo wszystko nie czujemy w tym jakiegoś przegięcia.

GramTV przedstawia:

Fani serii docenią też zapewne czwarte spotkanie ze swoim idolem. Choć Sly’owi przybyło kilkadziesiąt kolejnych zmarszczek, a twarz ma jeszcze bardziej pokiereszowaną niż dawnej, prezentuje się całkiem nieźle, a przede wszystkim jest tym samym mrukliwym, zgorzkniałym, rozgoryczonym, ale cholernie twardym trepem, jak dawniej! Trudno oczywiście powiedzieć, że Sly gra, bo też i nigdy w zasadzie tego nie robił, a aktor z niego taki jak z bociana jastrząb, ale charakterystyczny grymas, spojrzenie smutnych oczu i cedzone przez zęby zdania mają jednak swój urok i osobliwy wydźwięk.

Na koniec zauważyć trzeba, że Sylvester Stallone, chyba jak żaden inny hollywoodzki gwiazdor, ma rewelacyjne wyczucie czasu. Owszem, premiery kolejnych części z cyklu Rambo lub Rocky zazwyczaj następowały wtedy, gdy notował on spadek popularności i służyły jego medialnej reanimacji, ale umiejętnie wykorzystywały również okoliczności polityczne. Dość powiedzieć, że oddziaływały na amerykańskie społeczeństwo tak mocno, że po premierze Rambo II zgłoszono nawet interpelacje w sprawie domniemanych obozów jenieckich w Wietnamie. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu. Opowiada on o tragedii w Birmie, a wchodzi na ekran w czasie, kiedy ONZ się jej przygląda, a świat śledzi w wiadomościach protesty buddyjskich mnichów i masakry przeprowadzane przez juntę. Oby z tego przyglądania się wyniknęło coś jeszcze.

Pora odpowiedzieć na postawione we wstępie pytanie, czy na Johna Rambo warto się wybrać do kina. Otóż warto, i to z kilku powodów. Po pierwsze, mogą odżyć wspomnienia. Po drugie, warto być może uświadomić sobie, że gdzieś tam jest kolejny kraj, w którym dzieją się rzeczy przerażające i okrutne. Po trzecie, miło znów spotkać się oko w oko z „Sylwkiem”. A po czwarte w końcu, John Rambo to niezła filmowa robota. Tyle atutów chyba wystarczy?

Plusy: + niezła realizacja + powrót bohatera sprzed lat + ważny problem pokazany na ekranie Minusy: - zbyt ambitne kino to jednak nie jest... Tytuł: John Rambo Reżyser: Sylvester Stallone Scenariusz: Art Monterastelli, Jeb Stuart, David Morrell, Sylvester Stallone, T.J. Scott Zdjęcia: Glen MacPherson Muzyka: Brian Tyler Obsada: Sylvester Stallone, Julie Benz, Matthew Marsden, Graham McTavish, Rey Gallegos Produkcja: USA, Niemcy, 2007 Dystrybucja: Monolith Films Strona WWW: tutaj

Komentarze
25
Melchah
Gramowicz
05/04/2008 20:50

Ogólnie niezły film trzeba przyznać. Mocne kino, wartka akcja. Do tego świetny soundtrack (polecam, wyłącznie dla facetów, którym krew nieco żywiej w żyłach krąży na rytmiczne dudnienie wojennych bębnów :). Jest też świetna instrumentalna przeróbka hitu Dana Hill''a z pierwszej części "It''s a long road").Spodziewałem się, że Stallone będzie w filmie wyglądał tak jak na zdjęciach z filmu, dość staro i żałośnie. A mamy tu starego wygę, dojrzałego cynicznego faceta, któremu zwisa już wszystko i wie, że świata nie zmieni. Żyje z dnia na dzień, spokojnie (o ile życie z łowienia jadowitych węży można nazwać ciepłą posadką), aż tu nagle trafia do niego grupa nawiedzonych intelektualistów jakich pełno na świecie w tych czasach, którzy świat znają z książek i jak wielu przed nimi bardzo chcą go ulepszać dobrym słowem i uczynkami.Dobrze się to ogląda. Nie ma tu nadmiernej filozofii, bo wojna i okrucieństwo nie śmierdzą filozofią tylko śmiercią, a tę zobaczymy tu bardzo brutalnie ukazaną. Jest wartka akcja, jest specjalista w swoim fachu nie idący na kompromisy. Świetnie się ogląda i to równie dobra część co pierwsza odsłona. Jeśli ktoś lubi podobne kino polecam. Mógłby być jedynie dłuższy. Migiem się ogląda :(.Do tego jeśli ktoś nie czytał książki "Pierwsza krew" Davida Morrella, a lubi takie filmy to zaznaczam, że to lektura obowiązkowa (pozostałe dwie części można sobie darować). Jest lepsza niż wszystkie ekranizacje Rambo do kupy wzięte.

Usunięty
Usunięty
05/04/2008 20:08

John''a Rambo miałem okazję obejrzeć już kilka tygodni temu ( tuż po premierze ), ale wspomnienia pozostały do dziś. Według mnie to naprawdę dobry film, lepiej przystosowany do dzisiejszych standardów: brutalniejszy, ze świetnym soundtrack''iem i niestety dość krótki. Tak naprawdę po zakończeniu ostatniej masakry, na widok Rambo wracającego do domu spytałem: - To już? - Niestety, okazało się, że tak.Mimo to miło wspominam ten film i mam zamiar kupić go wersji DVD, gdy tylko się ukaże.

PlushowyMisio
Gramowicz
12/03/2008 00:05

Widziałem najnowszą część Rambo i... ma zasadniczo jedną wadę: Film jest trochę za krótki. A szkoda, ponieważ po średniej dwójce i naprawdę marnej trójce, ta część jest naprawdę dobra. Spójna, konkretna... Świetne kino akcji - idealne do obejrzenia z kumplami.




Trwa Wczytywanie