Po kilku dniach od zapewnienia Amerykanom bezpiecznej przeprawy, Rambo dowiaduje się, że zostali oni porwani przez wojska bestialskiej junty i grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Finał łatwo przewidzieć – Rambo wkracza do akcji i robi niemalże to samo, co w części drugiej: odbija zakładników, wycinając przy tym w pień zastępy przeciwników. 
Chociaż film porusza ważny temat, nie ma się co czarować, że jest to jego głównym zadaniem. Przede wszystkim John Rambo ma jednak dostarczać rozrywki. Robi to zresztą całkiem nieźle. Co ciekawe, fani serii dostrzegą liczne smaczki i odwołania do poprzednich części, a widzowie, którzy być może po raz pierwszy zobaczą Sylvestra Stallone w roli niepokonanego komandosa, uznają, że to niezłe kino akcji, zrealizowane zgodnie ze współczesnymi regułami, a nie tymi sprzed dwóch dekad. John Rambo, kiedy już akcja nabierze odpowiedniego tempa, jest bowiem niezwykle krwawy, brutalny, okrutny i bardzo dynamiczny...
Wprawdzie wydarzenia toczą się przez dużą część filmu nocą (kto wie, może realizatorzy chcieli zatuszować mniejszą sprawność fizyczną emerytowanego gwiazdora), ale nie przeszkadza to w żadnych wypadku docenić kunsztu speców od efektów specjalnych. Te przejawiają się głównie w rozlicznych zgonach - rozrywaniu ciał na minach przeciwpiechotnych, łamaniu i obcinaniu kończyn, koszeniu postaci przez pociski, które wzbijają w powietrze mgiełki krwi. Realizacja tychże detali stoi na najwyższym poziomie, a dzięki efektownym zdjęciom, no cóż... widać wszystko naturalistycznie i drobiazgowo.
Przyznać też trzeba, że w całym tym wojenno-partyzanckim klimacie da się zauważyć spójną i jednorodną estetykę. W stosunku do poprzednich części, John Rambo nie jest aż tak efekciarski i surrealistycznie „przedobrzony”, jak poprzednie filmy. Owszem, John radzi sobie z niezliczonymi wrogami, ale często robi to z ukrycia, a gdy nawet wkracza do akcji „z przytupem”, to mimo wszystko nie czujemy w tym jakiegoś przegięcia.
Fani serii docenią też zapewne czwarte spotkanie ze swoim idolem. Choć Sly’owi przybyło kilkadziesiąt kolejnych zmarszczek, a twarz ma jeszcze bardziej pokiereszowaną niż dawnej, prezentuje się całkiem nieźle, a przede wszystkim jest tym samym mrukliwym, zgorzkniałym, rozgoryczonym, ale cholernie twardym trepem, jak dawniej! Trudno oczywiście powiedzieć, że Sly gra, bo też i nigdy w zasadzie tego nie robił, a aktor z niego taki jak z bociana jastrząb, ale charakterystyczny grymas, spojrzenie smutnych oczu i cedzone przez zęby zdania mają jednak swój urok i osobliwy wydźwięk. 
Na koniec zauważyć trzeba, że Sylvester Stallone, chyba jak żaden inny hollywoodzki gwiazdor, ma rewelacyjne wyczucie czasu. Owszem, premiery kolejnych części z cyklu Rambo lub Rocky zazwyczaj następowały wtedy, gdy notował on spadek popularności i służyły jego medialnej reanimacji, ale umiejętnie wykorzystywały również okoliczności polityczne. Dość powiedzieć, że oddziaływały na amerykańskie społeczeństwo tak mocno, że po premierze Rambo II zgłoszono nawet interpelacje w sprawie domniemanych obozów jenieckich w Wietnamie. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego filmu. Opowiada on o tragedii w Birmie, a wchodzi na ekran w czasie, kiedy ONZ się jej przygląda, a świat śledzi w wiadomościach protesty buddyjskich mnichów i masakry przeprowadzane przez juntę. Oby z tego przyglądania się wyniknęło coś jeszcze.
Pora odpowiedzieć na postawione we wstępie pytanie, czy na Johna Rambo warto się wybrać do kina. Otóż warto, i to z kilku powodów. Po pierwsze, mogą odżyć wspomnienia. Po drugie, warto być może uświadomić sobie, że gdzieś tam jest kolejny kraj, w którym dzieją się rzeczy przerażające i okrutne. Po trzecie, miło znów spotkać się oko w oko z „Sylwkiem”. A po czwarte w końcu, John Rambo to niezła filmowa robota. Tyle atutów chyba wystarczy?
Plusy:
+ niezła realizacja
+ powrót bohatera sprzed lat
+ ważny problem pokazany na ekranie
Minusy:
- zbyt ambitne kino to jednak nie jest...
Tytuł: John Rambo
Reżyser: Sylvester Stallone
Scenariusz: Art Monterastelli, Jeb Stuart, David Morrell, Sylvester Stallone, T.J. Scott
Zdjęcia: Glen MacPherson
Muzyka: Brian Tyler
Obsada: Sylvester Stallone, Julie Benz, Matthew Marsden, Graham McTavish, Rey Gallegos
Produkcja: USA, Niemcy, 2007
Dystrybucja: Monolith Films
Strona WWW: tutaj