Kryształy czasu i gang kolorowych motocyklistów
Fabuła Power Rangers: Super Legendy wygląda następująco: zły lord Zedd raczył był uciec przed falą Mocy niejakiego dobrego Zordona i zdobył skądś kryształ, który pozwala na kontrolowanie czasu. Postanawia on za jego pomocą pozbyć się na amen wszystkich kolorowych wojowników o wolność i demokrację. Po prostu, zmieni historię tak, żeby barwne łobuzy w niej się nie pojawiły. W tym zbożnym dziele przeszkadzają mu jednak dwaj sami zainteresowani i za pomocą kilku kopów, paru ciosów pięścią oraz paru innych tego typu argumentów - zdobywają fragment kamienia. Zedd ucieka (jak to mają w zwyczaju czarne charaktery) zaś zwycięzcy, dumni z tego, że zwyciężyli, nagle widzą otwierający się w powietrzu portal międzywymiarowy. Z jego wnętrza wyłania się kolejny jegomość, tym razem w białym wdzianku i kasku, który twierdzi, że również jest Power Rangerem, tylko uwięzionym w tajemnej Komnacie Legend, zaś całej reszcie Rangerów grozi straszne, okropne wręcz, niebezpieczeństwo. Nasi bohaterowie oczywiście wierzą mu na słowo i wskakują w portal. W Komnacie Legend, bo o dziwo rzeczywiście tam prowadzi portal, obserwują walkę ze złem swoich licznych kolegów i koleżanek. Wzywają ich do przyłączenia się do zbierającej się ekipy. Każdy kolejny Ranger oczywiście również wierzy na słowo obcemu panu w zasłaniającym twarz hełmie. Tu ciśnie się na usta dobra rada dla wszelkich schwarzcharakterów żądnych krwi (i czegokolwiek tam jeszcze) w uniwersum Power Rangers. Po prostu wystarczy założyć na łeb biały kask motocyklisty, otworzyć portal, a pod nim wykopać wilczy dół z palikami wysmarowanymi czymś brzydkim, na modłę wietnamską. Wysoce inteligentni wielcy wojownicy prawa i sprawiedliwości nabiorą się na ten numer stuprocentowo.Ale wracając do fabuły, naszym zadaniem jest oczywiście pobicie tudzież skopanie pana Zedda i oczywiście uratowanie historii przed wrażą interwencją.
Trochę techniki a człek się nawet nie gubi.
Grafika Power Rangers: Super Legendy jest o tyle ciekawa, że odbiega od standardów wszechobecnej animacji 3d. Postaci zarówno bohaterów, jak i wrogów są nader ładnie narysowane. Obwiedzione oczywiście czarnym konturem, z wszelkimi akcesoriami, które w aktorskim filmie wyglądały tak żałośnie. Wszystko to w starym, dobrym komiksowym stylu. I trzeba przyznać, że bardzo pozytywnie wpływa to na klimat tej gierki. Gdyby próbowano osiągnąć jakikolwiek efekt realizmu, finał byłby żałosny. Natomiast w konwencji komiksu uchodzi znacznie więcej. Wielkie, świetliste wybuchy, wrogowie, którzy pokazują numer obuwia w locie i fikają koziołki po szczególnie bolesnym trafieniu - to wszystko wygląda bardzo zabawnie i sympatycznie. „Wystrój wnętrz” ogólnie sprawia miłe wrażenie, acz umieszczenie stalowych kontenerów zawierających pożyteczne różności w japońskim lesie, tudzież papierowych chałupach, jest cokolwiek śmieszne. Sterowanie to nader istotna sprawa, w szczególności w grze, która w całości polega na jak najszybszym skakaniu, biciu, kopaniu, wywijaniu fikołków i od czasu do czasu strzelaniu. Trzeba przyznać, że opanowanie tej sztuki w Power Rangers: Super Legendy nie przysparza najmniejszych problemów. W sytuacjach skrajnych wystarczyć może nawet paniczne walenie na oślep w klawiaturę. Coś na pewno się wydarzy i zachodzi duże prawdopodobieństwo, że to "coś" będzie w danym momencie bardzo pomocne. Dla osób lubiących zespołowe kopanie wrogów, dostępna jest opcja współdziałania dwóch graczy. Co do kopania, to gra pod tym względem dba o morale swych użytkowników – nie da się kopać leżącego wroga. Choć czasem bardzo by się tego chciało. Między kolejnymi poziomami polegającymi na bieganiu pośród hord przeróżnych monstrów, wielkich zielonych złoczyńców o głosach niefachowo wytrzebionych kastratów oraz pokonywaniu, wbrew jakimkolwiek prawom fizyki, pionowych ścian - jest chwila odpoczynku. Tą chwilą są poziomy polegające na pojedynku tego lub owego megazorda z nadmuchanym nagle do gigantycznych rozmiarów wrażym potworem. Dla niewtajemniczonych – megazordy to gigantyczne roboty na kształt szerzej znanych transformerów, złożone jednakowoż z kilku mniejszych, będących osobistymi pojazdami poszczególnych Power Rangerów. Obsługa ich jest dziecinnie prosta, lecz zabawy z tego nijakiej nie ma. Ot, taki przerywnik będący niskim ukłonem w kierunku schematu, na którym oparto serial. Pomimo niezbyt nachalnie inteligentnej fabuły, wiernie oddającej poziom telewizyjnego protoplasty, takiej sobie grafiki i absolutnego braku oryginalnych pomysłów, gra się w Power Rangers: Super Legendy zadziwiająco dobrze. Nie jest to oczywiście produkcja nawet aspirująca do miana naprawdę dobrej, ale… Kiedy człek wraca po całym dniu ciężkiej roboty lub nauki, żona lub dziewczyna przechodzi właśnie te trudne dni, mąż lub chłopak nie rozumie, że właśnie nastały te trudne dni, dziecko robi sceny przy kładzeniu się spać, zaś wspomnienie szefa lub profesora podnosi ciśnienie ponad wszelkie normy, to wtedy właśnie jest czas na taką gierkę. Wyłącza się mózg , widzi tylko mrowie kolorowych małych, wrednych ludzików. I kopa, i kopa…P.S. Gra teoretycznie przeznaczona jest dla dzieci od lat dwunastu, ale młode, nieskażone umysły, głodne nowych wrażeń i informacji, wypadałoby karmić nieco bardziej treściwą paszą.
Jak znakomicie widać na zwiastunie, komiksowa grafika dodała grze Power Rangers: Super Legendy bardzo dużo uroku. Dzięki temu plastikowe stroje i zbroje, które używane są w filmach i serialach, wcale nie rażą, a i poziom efektów specjalnych jest znacznie lepszy, niż w oryginale.