Scott Hampton, Chris Weston, James Hodgkins, Warren Pleece, Dean Ormston oraz Mark Carey – "Lucyfer: Diabeł na progu" – recenzja komiksu

Trashka
2008/02/11 20:54
9
0

Światło Niosący

Światło Niosący

Światło Niosący, Scott Hampton, Chris Weston, James Hodgkins, Warren Pleece, Dean Ormston oraz Mark Carey – "Lucyfer: Diabeł na progu" – recenzja komiksu

Trudno o bardziej kontrowersyjnego bohatera komiksowej serii aniżeli Lucyfer we własnej osobie – Diabeł, najpiękniejszy ze wszystkich aniołów, w chrześcijańskiej tradycji zło wcielone, przedstawiane jako odrażający, cuchnący siarką potwór z głową kozła. W tomie Lucyfer: Diabeł na progu scenarzysta Mark Carey i współpracująca z nim grupa rysowników ukazują go jako dżentelmena o zjadliwym poczuciu humoru – przystojnego, jasnowłosego, spoglądającego na świat zimnymi oczami kogoś, kogo już nic nie zadziwi. Nawet zlecenie od Boga.

Trudno też o bardziej niejednoznaczne, kontrowersyjne komiksy aniżeli historie rozgrywające się w uniwersum wykreowanym przez Neila Gaimana – człowieka, który praktycznie otworzył wrota do zabawy konwencją nowej mitologii. Mitologii synkretycznej, która spaja elementy niemal wszystkich możliwych religii, legend i podań, odwołując się głównie do intuicji czytelników i czytelniczek.

Niniejszy album otwiera nowy cykl wykorzystujący postacie znane nam z Sandmana (stworzone przez Neila Gaimana, Sama Kietha i Mike’a Dringenberga), ale z osobą najsławniejszego upadłego anioła w roli głównej. Prezentuje on trzy chronologicznie następujące po sobie, tematycznie powiązane opowieści: Diabelską alternatywę – ilustrowaną przez Scotta Hamptona, Wróżbę z sześciu kart – rysowaną przez Chrisa Westona i Jamesa Hodgkinsa, jak również Zrodzoną z umarłymi – nakreśloną ręką Deana Ormstona, w którego kresce nietrudno dostrzec inspirację pracami Mignoli. Wszystkie są utworami wysublimowanymi i ambitnymi, choć ostatnia okazuje się najmniej oryginalna (co nie znaczy, że mniej ciekawa lub mniej istotna, a przynajmniej nie z punktu widzenia samego szacownego Lucyfera).

Jak pamiętamy, znużony Lucyfer opuścił Piekło, poprosiwszy wprzódy Sandmana, by pozbawił go skrzydeł. Aktualnie obrał na swą siedzibę Los Angeles i poświęcił się branży usługowej, prowadząc elitarny lokal „Lux”. Czy może istnieć bardziej odpowiednie miejsce dla Diabła?

Niestety, nie dane mu było cieszyć się zbyt długo, nomen omen, świętym spokojem. Wkrótce okazuje się, że na ziemskim łez padole ponownie dały o sobie znać tajemnicze siły, niepokojące osłabione Niebo. Czyż może istnieć lepszy spec od czarnej roboty niż gardzący autorytetami wieczny buntownik, dbający tylko o własny interes i pozbawiony skrupułów, któremu zaoferowano sowite wynagrodzenie?

Dawny władca piekieł przyjmuje zlecenie, widząc, że sprawa jest poważniejsza od zadawnionych uraz i wszelkich fochów. Pierwszy utwór opowiada właśnie o tym, jaką drogą musiał podążyć upadły anioł, by usunąć problem, i o tym, że prędzej czy później nawet Diabeł miewa dylematy. Nawet Lucyfer może czegoś żałować. Diabelska alternatywa to dość cyniczna, ale i bardzo nastrojowa historia wykorzystująca szamanistyczne wierzenia Indian Navajo. Mamy tu ciekawy motyw tożsamości kulturowej w osobie oderwanej od swych korzeni, kontestującej wszystko nastoletniej Metyski, widać też wyraźne mrugnięcie okiem ku starotestamentowej wizji szatana jako lewej ręki Boga. Za atmosferę w dużej mierze odpowiadają ilustracje Hamptona (sam kładł kolor), którego prace odwołują się do stylistyki stricte malarskiej – część przypomina olejne obrazy, a część akwarele kładzione na pozornie niestaranne szkice. Urzekają (o ile można tak powiedzieć o odrażających kreaturach) groteskowe, nieco perwersyjne z wyglądu stwory Lilim.

Kolejny – długi i rozbudowany – utwór rozwija wątek dylematu, który stał się udziałem Lucyfera. Wykorzystuje też kilka apokryficznych podań i odwieczną fascynację Tarotem. Akcja dzieje się w Niemczech. Mark Carey niezwykle zgrabnie połączył tu kilka wątków, na które składają się relacje pomiędzy trójką zwyczajnych ludzkich bohaterów – Jayeshu (synem indyjskich emigrantów), Carlem (pracownikiem antykwariatu) i Jill (asystentką podrzędnego prestidigitatora). Spotkamy też zgorzkniałego, smutnego anioła, który dawno już stracił resztki złudzeń co do ludzi i wszelkich bogów.

To gorzka opowieść poruszająca szereg kwestii: życiowej pustki; marzeń, które rozpadły się w pył; poszukiwania ucieczki przed własną naturą, która kłóci się z wyobrażeniami o tym, co właściwe; słabego charakteru i braku bezpieczeństwa, przez które poddajemy się zbrodniczym ideologiom, tłumaczącym nam, kto jest „zły” i kto jest „wszystkiemu winien”; oraz różnie rozumianych „klapek na oczach”... Widać też, że pan Carey bardzo, ale to bardzo nie lubi nazistów (jego diagnoza zjawiska i swoista „kropka nad i” stanowi jeden z milszych akcentów w owym albumie).

Sześć kart okazuje się bodaj najambitniejszą opowieścią w albumie. Rzuca na kolana specyficznym klimatem, tym, jak opowiadanie o charakterze krytyki obyczajowej przechodzi w oniryczny horror. Trudno o bardziej dosadne pokazanie, że nic nie jest proste. Wylewa też czytelnikom przysłowiowy kubeł zimnej wody na głowy, a przynajmniej tym, którzy dali się porwać urokowi Lucyfera i powiedzieli sobie, że to w gruncie rzeczy miły gość. W pewnej scenie twórca scenariusza wręcz genialnie pokazał rozmiar lodowatego okrucieństwa, z jakim mamy do czynienia. Ciągle jednak persona to niejednoznaczna i przede wszystkim charyzmatyczna. Zło jest czarowne i uwodzicielskie, inaczej nie stałoby się tak skuteczne, lecz dawnego władcę piekieł nie można z czystym sumieniem nazwać „złym”. Nie jest też jednak tragicznym Prometeuszem i daleko mu do Miltonowskiego płaczącego diabła. To mądry, potężny i diabelnie (określenie nad wyraz na miejscu) skuteczny osobnik, skłonny zarówno do bezinteresownego s...syństwa, jak i uprzejmych gestów, jeśli ma taki kaprys.

GramTV przedstawia:

Należy pochwalić realistyczne, skłaniające się ku klasycznej komiksowej stylistyce rysunki Westona i Hodgkinsa oraz wysmakowaną kolorystykę Vozzo. Ilustracje te są bogate w szczegóły i szczególiki, którym warto uważnie się przypatrzeć.

Ostatnia historia, ciekawa artystycznie, choć zarazem najprostsza tak w sensie fabuły, jak i strony graficznej (niestety wyjątkowo nijaki, nieciekawy wizerunek pana L.), prezentuje nawiązanie wątku jednej z wróżb, z którą zapoznaliśmy się w poprzedniej odsłonie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że pomysł zainspirowany został szeregiem utworów – filmowym Szóstym zmysłem, powieściową serią Nekroskop, czy wreszcie jednym z opowiadań Neila Gaimana, zawartym w zbiorku M jak Magia.

Podsumowując: Gaiman namaścił Careya jako twórcę odpryskowej serii o Lucyferze (co do którego przyznaje, iż jest to jedna z jego ulubionych postaci i jego zdaniem jedna z najbardziej nośnych), a zaprezentowany właśnie tom udowadnia słuszność tego posunięcia. Poznamy tu nie tylko dawnego władcę piekieł, interesująco zaprezentowano nam także całą plejadę bohaterów, spośród których na czoło wysuwa się Mazikeen – wierna adiutantka Światło Niosącego.

Autor scenariusza stworzył rzecz bardzo ambitną. Tak bardzo, że aż ukontentowani odbiorcy mają prawo obawiać się o jego bezpieczeństwo. Miejmy nadzieję, że faceta nie dorwie banda pseudochrześcijańskich fanatyków. Niejednoznaczna wizja Światło Niosącego weszła już do fantastycznego kanonu (choćby film Armia Boga, komiks i film Constantine, zaś na naszym rodzimym podwórku utwory literackie Maji Lidii Kossakowskiej), a Lucyfer Gaimana, rozwinięty przez Careya, ma szansę zająć w nim ważne miejsce. Trochę niepokoi polski przekład tytułu. Tytuł oryginalny – Lucifer: Devil in the Gatheway – odnosi się do konkretnego wydarzenia w komiksie, a tłumaczenie „diabeł na progu” właściwie gubi owo odniesienie.

Warto powiedzieć również jeszcze coś: album ów czyta się znakomicie, ale nie stanowi on materiału na jedno posiedzenie. No, chyba że na bardzo długie posiedzenie. Czyta się toto powoli, dosłownie smakując każdą stronicę. Bardzo polecamy miłośnikom i miłośniczkom poważnego komiksu.

Plusy: + sposób przedstawienia Lucyfera + wielość ukrytych znaczeń i wykorzystanie różnych podań i wierzeń + ciekawe pomysły na fabułę + niesamowita atmosfera + strona graficzna, a zwłaszcza ilustracje Scotta Hamptona + wysmakowana kolorystyka Minusy: - Lucyfer narysowany przez Deana Ormstona - przekład tytułu albumu

Rysunki: Mike Carey Scenariusz: Scott Hampton, Chris Weston, James Hodgkins, Warren Pleece, Dean Ormston Kolor: Daniel Vozzo Tytuł: Lucyfer: Diabeł na progu Przekład: Paulina Braiter Wydawnictwo: Egmont, 2008 rok Wydanie: oprawa miękka, kolor, 158 str. Cena: 39 zł

Komentarze
9
Usunięty
Usunięty
12/02/2008 11:29

Sandman był i jest świetnym komiksem, ale nie jedyny który dzieje się w tym Universum. Prawdę mówiąc, mam nadzieję że trochę tych komiksów w Polsce się pojawi...Do udanych zaliczam np. komiks Merv Pumpkinhead - Agent of Dream, jedną z fajniejszych parodii Bonda :D

Usunięty
Usunięty
12/02/2008 10:47

Ha. Sandmany trochę znam, ale o tym komiksie pierwssze słyszę... A zapowiada się diabelnie interesująco^^

Ertai
Gramowicz
12/02/2008 09:34

Ten komiks jest boski... czytalem wszystkie w orginale i po prostu calosc fabuly, sposob jej zarysowania sa porazajace... szkoda, ze trzeba bedzie w Polsce dlugo poczekac na wydanie pelnej serii...




Trwa Wczytywanie