Sonalysts Naval Pack - rzut okiem

Michał Myszasty Nowicki
2008/02/06 17:54
6
0

Realizmu, powiadacie, wam trzeba?

688 (I) Hunter/Killer

Realizmu, powiadacie, wam trzeba?

Realizmu, powiadacie, wam trzeba?, Sonalysts Naval Pack - rzut okiem

Nicolas Games jest jednym z tych nielicznych wydawców, którzy dostrzegają zapotrzebowanie na tytuły, których próżno szukać już na listach produktów największych gigantów branży. Nie jest to z pewnością najbardziej dochodowy i najliczniej reprezentowany segment branży, wręcz przeciwnie – wiele z wydawanych przez nich gier zainteresować może jedynie dość wąskie grono miłośników komputerowej rozgrywki. Wydawane przez nich bądź też wznawiane tytuły przeznaczone są bowiem bardzo często dla bardzo hardcore’owych graczy – najlepszym przykładem tego typu wydawnictwa może być recenzowany dziś zestaw trzech klasycznych symulatorów autorstwa Sonalysts Combat Simulations.

Przy tej, nieco już zapomnianej firmie również warto zatrzymać się na kilka chwil, gdyż jej droga do branży była dość ciekawa. Otóż początkowo jej podstawowym profilem było wykonywanie analiz odczytów sonarów dla US Navy. Stąd już prosta droga do stworzenia symulatorów, które nie tylko stały się grami, ale również narzędziami, na których początkowo amerykańska flota szkoliła swoich podwodniaków. Jest to więc jedna z nielicznych firm – nazwijmy ją tak – deweloperskich, która swoje gry tworzyła w oparciu o realne i jak najbardziej prawdziwe doświadczenia z kwestiami w nich poruszanymi.

688 (I) Hunter/Killer

Pierwszą z gier, które znalazły się w pakiecie, jest – najstarszy chronologicznie – symulator okrętu podwodnego 688 (I) Hunter/Killer. Gra powstała w roku 1997, należy więc do produktów dość wiekowych – czy jednak mimo to jest w stanie zaoferować współczesnemu graczowi odpowiednią dawkę emocji? Już na samym początku można pokusić się o stwierdzenie, że dobry symulator tak naprawdę nigdy się nie starzeje. Owszem, może zestarzeć się oprawa audiowizualna, może zestarzeć się engine, jednak to co najistotniejsze, sam rdzeń gry, pozostał niemalże nietknięty zębem czasu. Trzeba przyznać, że bardzo dobrze świadczy o jakości produktu studia Sonalysts. Niewiele jest bowiem gier, które mając już ponad dziesięć lat, po dziś dzień potrafią dostarczyć takich emocji. Wszystko to oczywiście pod warunkiem, że należy się do tego grona szaleńców, dla których nie są istotne graficzne fajerwerki, lecz twarda i jak najbardziej zbliżona do rzeczywistości symulacja.

Powiedzmy bowiem sobie szczerze – to nie jest gra dla miłośników szybkiej akcji czy zaskakujących zwrotów fabuły. To jeden z najbardziej hardcore’owych symulatorów, jakie kiedykolwiek pojawiły się na pecetach. Nie bez przyczyny instrukcja do gry rozpoczyna się od krótkiego wyjaśnienia, czym jest i na jakiej zasadzie działa sonar. Zaprzyjaźnienie się z tym urządzeniem jest rzeczą obowiązkową, to oczy i uszy zanurzonego pod powierzchnią okrętu – z peryskopu korzystać będziemy sporadycznie i w zasadzie tylko w celu potwierdzenia ewentualnych trafień. Dla zachowania odpowiedniej skuteczności działać przyjdzie nam przez prawie cały czas w zanurzeniu i jedynie w oparciu o odczyty z sonarów. Na szczęście pierwsza, szkoleniowa misja została krok po kroku opisana w instrukcji, dzięki czemu bez większych problemów można nauczyć się korzystania ze wszystkich tych narzędzi czy też zrozumieć, dlaczego tak ważna jest termoklina.

Grafika ograniczona jest niemalże do minimum; w zasadzie cały czas pracujemy na prosto, choć przejrzyście przedstawionych ekranach z zegarami, wyświetlaczami i przełącznikami. Możemy również przełączyć się w tryb widoku 3D, w którym będziemy mogli oglądać nasz okręt podczas misji, chociaż prawdę powiedziawszy, ani to ładne, ani tak naprawdę przydatne. Istotą naszego działania jest bowiem odpowiednia nawigacja, wykrycie, rozpoznanie i ewentualna neutralizacja celów. Mimo opcji przyspieszenia upływu czasu (do ośmiu razy) jest to gra dla ludzi obdarzonych wielką cierpliwością oraz zmysłem analitycznym i taktycznym. Całe dziesiątki minut spędza się tutaj na analizie odczytów, dopasowywaniu ich do znanej sytuacji taktycznej i wyciąganiu na tej podstawie wniosków prowadzących do realizacji misji.

W zasadzie najpoważniejszą wadą gry jest możliwość stanięcia na mostku kapitańskim wyłącznie jednego typu okrętu – amerykańskiej klasy Los Angeles, opatrzonej dodatkowo literą „I” w nazwie, co odpowiada angielskiemu słowu „improved” (udoskonalony), którą to nazwą opatrzono ostatnie 23 okręty tej klasy.

Sub Command

Sub Command to po prostu kolejny, choć nowszy, większy i oferujący więcej możliwości hardcore’owy symulator, będący naturalnym następcą Hunter/Killera. Tym razem w pakiecie otrzymamy dostęp zarówno do amerykańskich okrętów klasy Seawolf oraz 688 (I), jak i radzieckich Akuła i Akuła II. Ogółem, łącznie z kierowanym przez nas okrętem, w grze znalazło się ponad 250 różnorodnych jednostek, zarówno morskich, jak i powietrznych. Poza możliwością stanięcia po drugiej stronie konfliktu same reguły gry nie uległy absolutnie żadnym zmianom – znów musimy spędzać kolejne minuty i godziny, tropiąc w zanurzeniu przeciwnika, wsłuchani w odgłosy sonarów i przepatrując kreślone przez system TMA (Target Motion Analysis) linie, wśród których kryć mogą się zarówno wrogie jednostki, jak i neutralne statki czy okręty sojusznicze. Warto również zwrócić uwagę na typowo „wschodnią” angielszczyznę, z którą zetkniemy się podczas dowodzenia radzieckimi jednostkami – no cóż, językiem morza jest angielski, nikt jednak nie wymaga od wszystkich sołdatów akcentu z Cambridge. To też całkiem nieźle buduje ogólny klimat.

Znacznej poprawie uległa jednak grafika, która teraz pozwala na uruchomienie gry w wyższych rozdzielczościach, oferując przy tym nieporównywalnie lepszej jakości obraz i dźwięk. Chociaż tak naprawdę nijak nie wpływa to na sam gameplay i klimat rozgrywki. Swoją drogą, jak wielu tytułom zdarza się dziś, że po obraniu z wizualnych fajerwerków wciąż zostaje w nich 99% tego właściwego „mięsa”, które sprawia, że kolejną godzinę wpatrujemy się w odczyty systemów, uzbrajamy wyrzutnie torped i nasłuchujemy stłumionego odgłosu odległych eksplozji? Już wcześniej padło tu stwierdzenie, że dobry symulator tak naprawdę nie ma szans na to, żeby się zestarzeć – Sub Command w pełni potwierdza tę regułę. Bo cóż mogłyby tutaj tak naprawdę dodać nowe technologie, poza zwykłą kosmetyką? Fleet Command

Ostatnią grą w zestawie jest również symulator, jednakże tutaj mamy do czynienia z działaniami w nieco innej skali. Już sam tytuł wskazuje na nieco szerszy zakres naszych „wirtualnych” kompetencji – Fleet Command. W tej grze nie będziemy bowiem stawać bezpośrednio na mostkach poszczególnych jednostek, lecz dowodzić na szczeblu operacyjnym całymi ich zgrupowaniami. Zresztą, podobnie jak w poprzednim przypadku, słowo „gra” wydaje się być dziwnie nie na miejscu – poczucie uczestniczenia w prawdziwym konflikcie i dowodzenia prawdziwymi jednostkami jest tu tak silne, że bardzo szybko zapominamy o czysto rozrywkowym charakterze naszej zabawy. Trudno zresztą się dziwić – program ten wykorzystywany jest po dziś dzień do szkolenia narybku w oficerskich szkołach amerykańskiej floty.

Podobnie jak w przypadku poprzedniego tytułu, początkowo sceptyczne nastawienie do ubogiego graficznie środowiska zmienia się w zachwyt nad niezwykłym realizmem. Mamy co prawda dostęp do – tym razem akcelerowanej – grafiki 3D, jednak po obejrzeniu kilku spektakularnych zatonięć czy zestrzeleń szybko wracamy do czytelnego i poręcznego widoku mapy taktycznej z symbolami NTDS (morskiego systemu danych taktycznych). Rozgrywka skupia się na realizacji połączonych w kampanię – choć można wybrać też opcję pojedynczego scenariusza – misji bojowych, podczas których dowodzimy podległymi nam jednostkami. W skład naszych sił wchodzą zazwyczaj lotniskowce, okręty eskorty i podwodne oraz stacjonujące na tych pierwszych samoloty. Wszystko to zaś w pełni zgodnie z ówczesnym stanem uzbrojenia amerykańskiej floty – do poszczególnych okrętów przypisane są dokładnie takie typy samolotów czy śmigłowców, jak w rzeczywistości, łącznie z odpowiednimi proporcjami.

Oczywiście, mamy pełen dostęp do ich uzbrojenia, co niejednokrotnie ma kluczowe znaczenie dla misji – przezbrojenie czy przygotowanie kolejnej fali samolotów zajmuje niejednokrotnie cenne minuty. Dbać zaś musimy o wszystko – od rozpoznania, przez identyfikację celów, po odpowiednią ochronę naszych drogocennych lotniskowców. Jednocześnie zaś w czasie rzeczywistym zmuszeni będziemy często wydawać rozkazy kilkunastu jednostkom jednocześnie. Na szczęście dla początkujących dowódców wprowadzono wiele ułatwień, jak na przykład konfigurację automatycznych zachowań dla pilotów poszczególnych samolotów – nieraz bowiem zdarzy się, że poza jednostkami morskimi, w powietrzu będzie nawet kilkadziesiąt naszych samolotów różnych typów. Z drugiej strony mamy również manualny dostęp do takich opcji, jak systemy defensywne każdego samolotu czy okrętu, czy też pełny wpływ na ich uzbrojenie.

Gra wymaga pełnego skupienia i w niezwykły sposób uczy skoordynowanych działań różnych typów jednostek. Zresztą kompleksowość zagadnień może początkowo przyprawić o ból głowy – od rozpoznania i identyfikacji, poprzez walkę elektroniczną, ciągłą kontrolę stanu paliwa i uzbrojenia samolotów, po bezpośrednie niszczenie celów naziemnych, nawodnych i powietrznych nieprzyjaciela, przy jednoczesnym odpieraniu kontrataków i zapobieganiu im. Namalowana przed nami za pomocą prostych symboli NTDS wojna jest tak do bólu realistyczna, że po krótkim czasie całkowicie zapominamy o tym, iż mamy do czynienia jedynie z grą. Szczególnie kiedy w głośnikach zaczynamy słyszeć rozpaczliwe komunikaty zestrzelonych pilotów, meldunki o kończącym się paliwie czy też zauważeniu nowej wrogiej eskadry. To trzeba przeżyć samemu. I naprawdę warto.

Warto tutaj również wspomnieć o samej formie wydania, gdyż zasługuje ona zdecydowanie na pochwałę. Co prawda wszystkie te gry dostępne są jedynie w języku angielskim, jednak wraz z nimi otrzymujemy liczącą prawie 150 stron instrukcję w języku polskim, wydaną na dobrej klasy papierze kredowym. Dość dobrze spełnia ona swoją rolę, będąc w zasadzie przewodnikiem po tutorialach do każdej z tych gier, które wprowadzają nas powoli w arkana dowodzenia okrętem podwodnym czy grupą operacyjną okrętów. Dodatkowym bonusem jest dołączony do gier półtoragodzinny dwuczęściowy film na DVD, A Century of Silent Service, opowiadający o długiej historii podwodnej walki. Szkoda jedynie, że będzie to gratka jedynie dla osób dobrze władających językiem Szekspira, gdyż rzeczony dokument nie zawiera niestety nawet opcji włączenia polskich napisów.

Nie jest to z pewnością pakiet przeznaczony dla każdego – wysoki poziom trudności i niezwykle hardcore’owe podejście do tematu mogą skutecznie zniechęcić miłośników „niedzielnego pogrywania”. Wszystkie trzy tytuły zmuszają bowiem do pełnego zaangażowania się w grę i wymagają przede wszystkim dużej cierpliwości. Nagrodą może być w zamian świadomość, iż właśnie udało nam się zatopić okręt nieprzyjaciela w sposób i w sytuacji, w jakiej mogło dojść do tego w rzeczywistości. Oraz to, że amerykańscy oficerowie i marynarze swe pierwsze wirtualne rejsy odbywają przy pomocy tegoż samego oprogramowania.

GramTV przedstawia:

Materiał filmowy

Co prawda we Fleet Command grafika jest trzecioplanowa, ale warto choć spojrzeć na grę, zanim zdecyduje się ją kupić. Trailery dość dobrze oddają klimat rozgrywki i pozwalają wczuć się w sytuację i konflikt, w którym przyjdzie nam wziąć udział.

0,0
null
Plusy
  • hardcorowy realizm
  • świetny klimat podwodnych zmagań
  • niezły film jako bonus
Minusy
  • nie dla każdego
  • gdyby się uprzeć - przestarzała grafika i udźwiękowienie
Komentarze
6
Usunięty
Usunięty
08/02/2008 19:06

Tak jak w tytule "Nie wszystkie gry muszą być piękne".

Usunięty
Usunięty
06/02/2008 22:57

Niezbyt lubię symulatory, ale np. takim Silent Hunterem nie pogardzę. :)

kindziukxxx
Gramowicz
06/02/2008 20:28

to są gry dal typowych hardkorowców wybranych z pośród zwykłych hardkorowców, czyli coś dla mnie :)




Trwa Wczytywanie