Matt Reeves – "Projekt: Monster" – recenzja filmu

Trashka
2008/02/06 19:50

Zapis katastrofy amatorską kamerą

Zapis katastrofy amatorską kamerą

Zapis katastrofy amatorską kamerą, Matt Reeves – "Projekt: Monster" – recenzja filmu

Był sobie kiedyś pewien film stylizowany na dokument. Oczywiście nie byle jaki, bo aspirujący do zaprezentowania zupełnie nowatorskiego podejścia w horrorze. Twórcy tegoż obrazu doszli do wniosku, iż osiągną naprawdę szokujący efekt, pokazując dokument kręcony z ręki amatorską kamerą. O ile pomysł był rzeczywiście interesujący, o tyle wykonanie okazało się żenujące – chaos i monotonia... zwykła nuda. Mowa oczywiście o The Blair Witch Project Myricka i Sancheza.

Jakiś czas później inni filmowcy stwierdzili, że pomysł na skonstruowaną w taki sposób produkcję jest na tyle nośny, iż warto zaryzykować. Efekt w postaci obrazu Projekt: Monster przerósł najśmielsze oczekiwania widzów (nota bene w przypadku wielu osób nie należały one do szczególnie wygórowanych). Scenarzysta Drew Goddard (współtwórca Lost, podobnie jak producent J.J. Abrams) i reżyser Matt Reeves zafundowali widzom kawał świetnego, choć bardzo specyficznego kina. Pokazali, że paradokument stylizowany na efekt pracy typową „idiotenkamerą”, którą nawet tresowana małpa mogłaby obsługiwać, nie musi być klapą. Wręcz przeciwnie – dosłownie wpiera w fotel solidną dawką emocji i... efektami wizualnymi. Przez pierwsze 15-20 minut seansu dało się słyszeć chichoty, strzępy rozmów, komentarze, później zaś w kinie zaległa cisza jak makiem zasiał, przerywana jedynie okazjonalnymi okrzykami zaskoczenia.

Projekt: Monster posiada bowiem wszelkie zalety porządnego, wzorcowego wręcz filmu katastroficznego: pokazuje zwykłych bohaterów, mających swoje radości i problemy, oraz brutalne przejście z codziennego życia w sytuację ekstremalną, później zaś to, jak kompletnie nieprzygotowani na nią ludzie usiłują radzić sobie z bieżącymi wydarzeniami. Pikanterii dodaje kwestia, że ich reakcje i sposób postępowania również obserwujemy na bieżąco, bez żadnych ozdobników. Nie dysponujemy absolutnie żadną wiedzą, której nie mieliby uczestnicy tragedii (i choćby dlatego jesteśmy skłonni do empatii) – widzimy tylko to, co rejestruje kamera znajdująca się w ich posiadaniu. A nie ma tego zbyt wiele, co paradoksalnie zamiast irytować, pogłębia grozę sytuacji.

Film zaskakuje odbiorców już na samym wstępie, bynajmniej nie przygotowując na rozwój wydarzeń. Chwilę później zapoznajemy się z postaciami dramatu, oglądając pożegnalną imprezę-niespodziankę jednej z nich. W tej części filmu możemy już opiniować na temat kunsztu autorów, gdyż obyczajowe obserwacje, jakie zostały zaprezentowane, skłaniają do osobnej dyskusji odnośnie do owego wątku. Ostatecznie któż z nas nie przeżył prawdziwie „kwaśnego party”, gdzie zachodziły rzeczy z gatunku tych „dziwnych i ulotnych”, a humor siadał jak zsiadłe mleko? A jeśli jeszcze dodać kompletnego „Mumina” w roli kamerzysty...

I nagle dzieje się coś, co zamienia niekoniecznie udane spotkanie towarzyskie w prawdziwe piekło. Od tej pory towarzyszymy dzierżącemu kamerę Hudowi (T.J. Miller), Robowi (Michael Stahl-David), Jasonowi (Mike Vogel), Lily (Jessica Lucas) oraz Marlenie (Lizzy Caplan) w szalonej rajzie po Manhattanie zaatakowanym przez... Właściwie przez co? Na pytanie „Co to jest?” istnieje tylko jedna sensowna odpowiedź: „Coś strasznego”. Jedną z największych zalet filmu stanowi fakt, że w przeciwieństwie do wielu hollywoodzkich produkcji nie pojawia się cudownym sposobem naukowiec i nie tłumaczy, o co chodzi. Możemy po prostu zgadzać się lub nie z dywagacjami Huda, który – choć wierny przyjaciołom aż po granice instynktu samozachowawczego – do orłów intelektu nie należy.

Mało tego, przez większość czasu nie możemy nawet wyraźnie zobaczyć przyczyny katastrofy. Ludzie padają wskutek walących się budowli, obraz się trzęsie, kamera rejestruje krzyk, tumany pyłu, wykrzywione w przerażeniu twarze. Widzimy żołnierzy, którzy nie sprawiając wrażenia nadmiernie przygotowanych, usiłują opanować sytuację i przeprowadzić ewakuację mieszkańców. Mamy okazję niejako osobiście przekonać się, jak wygląda świat z perspektywy otumanionego, zdezorientowanego uciekiniera (jak możemy się domyślać również większość żołnierzy w czasie działań wojennych czuje się podobnie – wokół huk i chaos, a oni znają tylko zarysy akcji, czytaj: w którą stronę biec i strzelać).

Autorzy świetnie oddali reakcje psychologiczne zarówno w przypadku samych bohaterów, jak i nieokiełznanego tłumu.

Mamy tu grupkę przyjaciół i znajomych, którzy w obliczu niebezpieczeństwa zbijają się w stado, zdecydowane trzymać się razem, gdyż jak możemy przypuszczać, w narastającym chaosie sami dla siebie reprezentują ostoję normalności, coś znanego w oszalałym nagle świecie. Współdziałają i bronią się nawzajem. Przyjemnie patrzy się na normalną instynktowną reakcję, rzadko jednak spotykaną np. w horrorze: kiedy coś się na ciebie rzuca, odruchowo zasłaniasz głowę i traktujesz toto z buta (niezależnie, czy masz na nogach męskie półbuty, czy wysokie obcasy), nie wrzeszczysz histerycznie, stojąc nieruchomo, tylko wrzeszcząc histerycznie, tłuczesz napastnika, szarpiącego twego kompana...

Odczuwamy empatię wobec osób, które wskutek widma śmierci decydują się wykonać coś – z punktu widzenia bezpiecznie siedzącego w domu człowieka – kompletnie nieracjonalnego lub, by poradzić sobie ze stratą ukochanych, szukają nowego, tymczasowego celu, pozwalającego walczyć o przetrwanie.

Wielkie, w zasadzie tragikomiczne wrażenie wywołuje scena odwzorowująca pamiętne zajścia w Nowym Orleanie, kiedy miasto się wali, w przenośni i dosłownie, a zdziczałe bandy w amoku włamują się do sklepów, zupełnie jakby w tej sytuacji toster albo telewizor mogły się na cokolwiek przydać.

Znajdziemy w filmie jeszcze sporo takich apetycznych kwestii, ale największy „smaczek” odczujemy pod koniec filmu, o tym jednak widzowie muszą przekonać się na własnej skórze...

Generalnie zastrzeżenia budzi niewiele rzeczy. Na serio przyczepić się można głównie do realizmu paru scen – otóż ciężko ranna osoba, która straciła mnóstwo krwi, nie powinna śmigać jako ta gazela, bardziej przystoi jej być wleczoną, aniżeli wlec kogokolwiek. Cóż, dla dobra sprawy złóżmy to jednak na karb szoku i adrenaliny, wszak nie od dziś wiadomo, że człowiek to wspaniała maszyna, a zwłaszcza kiedy nie ma innego wyjścia. Natomiast całość przedstawia się znakomicie: zachwyca prosty pomysł i osnuwająca wszystka mgła tajemnicy, psychologia postaci i to, jak zostały one odegrane przez aktorską ekipę. W utworze brak znanych twarzy, co uwiarygodnia i potęguje efekt. Na szczególną uwagę zasługuje chaos (bynajmniej nie monotonny ani nudny) wywołany pracą kamery i „poszarpany” montaż (przebijające co jakiś czas stare nagranie na kasecie kamery to istny majstersztyk klimatu).

Twórcy Projekt: Monster inspirowali się nie tylko The Blair Witch Project, z kadrów przebija też wyraźny ukłon w stronę Godzilli, a pewne sceny – przypadkiem bądź nie – budzą skojarzenia z genialnym opowiadaniem Briana Aldissa, pt. Biedny mały wojowniku!. Dobrze, że Nowy Jork doczekał się swojego własnego potwora na miarę legendarnego już japońskiego monstrum. Polscy widzowie mogą żałować jedynie, że zgodnie z naszą „świecką tradycją” przekładu totalnie zaprzepaszczono wydźwięk oryginalnego tytułu, kreując sztuczną markę, a w dodatku serwując spoiler. Czy naprawdę warto było aż tak podkreślać w polskim tytule podobieństwo realizacji filmu Cloverfield do The Blair Witch Project? Cóż, mieliśmy już Zebrę z klasą i Stefana Malutkiego, teraz mamy Projekt: Monster.

Na zakończenie warto jeszcze ostrzec widzów co do jednej sprawy. Film Reevesa i Goddarda to zdecydowanie obraz kinowy. Oglądany w domu, nawet na sporej plazmie, dużo straci, lepiej zatem odżałować na bilet. Warto.

Materiał filmowy

Na zakończenie dwa trailery, które powinny Wam nieco przybliżyć klimat filmu – choć pewnie nie są one dla nikogo niczym nowym, kampania reklamowa filmu była intensywna...

GramTV przedstawia:

Plusy: + prosty, a jednocześnie znakomity pomysł + nikt nie tłumaczy nic widzom + praca kamery i montaż + klimat i psychologia postaci + gra aktorska Minusy: - mały przytyk odnośnie do realizmu: ciężko ranne osoby zwykle mają w sobie nieco mniej pary

Tytuł: Projekt: Monster Reżyseria: Matt Reeves Scenariusz: Drew Goddard Zdjęcia: Michael Bonvillain Muzyka: brak Obsada: Lizzy Caplan, Jessica Lucas, T.J. Miller, Michael Stahl-David, Mike Vogel, Odette Yustman Produkcja: USA 2008 Dystrybucja: UIP Strona www: tutaj i tutaj (wersja polska)

Komentarze
50
Usunięty
Usunięty
23/02/2008 20:23

Byłem na tym filmie dzisiaj.On jest rewelacyjny! Super praca kamery i gra aktorów... poza tym świetna fabuła i sam pomysł na film. Zresztą jak twórcy LOST mogli zrobić coś gorszego? Teraz tylko czekać aż to na DVD wyjdzie.

Kafar
Gramowicz
18/02/2008 12:09

Projekt MONSTER (tragiczny polski tytuł) jest świetny ale co do Blair Witch Project nie zgadzam się.. autor na pewno tego filmu nie oglądał w kinie więc nie wie za bardzo o czym mówi.Twórcami filmów są twórcy LOST i tyle.. zresztą też polecam autorowi zasięgnąć następnym razem danych z pressbooka gdzie wiele rzeczy jest opisanych. I po informacjach z pressbooka okazuje się że w tym filmie nie ma żadnej tajemnicy :) Polski tytuł sugeruje spisek i coś rządowego a okazuje się że to bzdura! pomijając już angielski tytuł który zmienia całe podejście do filmu.Scena w metrze świetna oraz z tej ręcznej kamery pokazany atak wojsk.. jak operator na wojnie :)

Usunięty
Usunięty
15/02/2008 22:31

po wyjsciu z kina lekkie oszolomienie i kiepskie wyczuwanie poziomu o pionie juz nie wspominajac, ogólnie film miał być ciekawy bo zastowano ciekawe rozwiązania ale fakt jest taki ze to trzymajacy w napieciu tylko na poczatku film przerywany czasami ironicznymi i śmiesnzymi sytuajami (polecam "opatrzenie" poszukiwanej dziewczyny). A co to ma wspólnego z LOST? Najwyżej to że nic niewiadomo.. Pozdrawiam.




Trwa Wczytywanie