Beowulf - rzut okiem

mastermind
2008/01/21 16:33

Od poematu do gry

Pierwszy etap gry jest jakby tutorialem, w którym wyjaśniono, jak wyprowadzać stosowne kombinacje ciosów

Od poematu do gry

Od poematu do gry, Beowulf - rzut okiem

Produkcja Beowulfa została powierzona zlokalizowanemu w Szanghaju studiu należącemu do megakorporacji Ubisoft. Koniecznie trzeba jeszcze wspomnieć, że mamy tu do czynienia z typową sytuacją, w której gra wspiera filmowe dzieło, w tym wypadku autorstwa Roberta Zemeckisa, z Rayem Winstone’em w roli heroicznego wojownika oraz zjawiskową Angeliną Jolie w jednej z pomniejszych ról. Film zrobił na świecie sporą furorę, głównie za sprawą tego, iż powstał w cyfrowej technice 3D, która pozwoliła na wyświetlanie go w IMAX-ach. Z przenoszeniem filmowych opowieści na konsole czy blaszaki sprawa jest zazwyczaj podobna. Wielka machina reklamowo-promocyjna i potrzeba, by wszystkie produkcje (film, gra, książka, a czasami i komiks) ukazały się w jednym momencie, sprawiają, że twórcy mają zbyt mało czasu, aby dopieścić swoje dzieło. Tak było choćby w wypadku Shrekiem czy X-Men: The Official Game. Zresztą tytuły można by mnożyć. Efekt? Gracze dostają gry co najwyżej średnie... Dodatkowo Beowulf, którego premiera odbyła się jeszcze przed świętami, miał dość trudne zadanie. Konkurencja w gwiazdkowym czasie była przeogromna. Warto zatem sprawdzić, jak gra prezentuje się na jej tle już po tym jak minęło gwiazdkowe szaleństwo.

Historia przedstawiona na monitorach odwołuje się rzecz jasna do filmu, a co za tym idzie do anglosaskiego poematu epickiego, powstałego najprawdopodobniej w VIII wieku, który opowiada o życiu i czynach wojownika Beowulfem zwanego. Cała opowieść ma niezwykle brutalny, męski i heroiczny charakter. Z tej perspektywy patrząc, gra zdecydowanie nie jest przeznaczona dla małoletnich odbiorców, zawiera bowiem w sobie taki ładunek brutalności, jakiego próżno szukać w innych tytułach. W Beowulfie jucha tryska strumieniami pod sufit, a słychać też trzask łamanych i wyrywanych kończyn przeciwników, którzy wiją się z bólu i często schodzą z tego padołu w straszliwych mękach.

Klawiszologia stosowana

To, że mamy do czynienia z ekranową rzeźnią, oznacza w prostej linii jedno: nie należy spodziewać się po tej grze wyrafinowanych strategii oraz ambitnych akcentów. Beowulf, który ma zresztą konsolowy rodowód, to łupaninia w czystym wydaniu. Przemy do przodu, tniemy mieczem na prawo i lewo, sieczemy pięściami, aż miło i generalnie bawimy się przednio, jeśli oczywiście model takiej zabawy jest nam bliski. Na szczęście autorzy umieścili w grze kilka elementów, które sprawiają, że zabawa nie jest wcale tak monotonna, jak można by po powyższym opisie sądzić.

Przede wszystkim bardzo często spotykamy się z momentami, które uzależniają nasze działania od wciskania odpowiednich kombinacji klawiszy. Chwycenie przeciwnika za bary, zdobycie nowej broni, wyrwanie pobliskiej kolumny, wykańczanie bossa, a nawet... dopingowanie swoich towarzyszy do ostrego wytężania mięśni i... śpiewu – wszystko to wprowadza minigierki, w których zwinne palce decydują o powodzeniu ekranowych zmagań. Wygląda to mniej więcej tak, że walcząc z bossem, najpierw wyprowadzamy szereg ciosów i combosów, aby nieco osłabić przeciwnika, aż do momentu, w którym wyświetli się stosowna plansza z symbolami. Wówczas tłuczemy w klawiaturę, aż dym się unosi, a Beowulf wykonuje jakieś ekwilibrystyczne ewolucje i dodatkowo osłabia wroga. Jeśli przerwiemy sekwencję na skutek uderzenia w zły klawisz, potwór odzyska część energii i stosowny odcinek walki trzeba będzie przechodzić jeszcze raz.

Ocena tego elementu – czyli walenia w klawisze – nie jest wcale łatwa. Na plus zapisać trzeba, że wygibasy, skoki, uniki, łamania i setki innych ewolucji w wykonaniu Beowulfa wyglądają rewelacyjnie. Są również bardzo realistyczne, bo dla przykładu wrogowi można w czasie szamotaniny odebrać miecz lub wyłamać ręce. Z drugiej jednak strony owo wciskanie klawiszy jednak momentami męczy. Najczęściej wtedy, gdy jak oszalali musimy wciskać jeden klawisz, co zdarza się nad wyraz często. Trudno nie zauważyć wówczas, że to odrobinę głupawe i banalne. Choć czasami również zabawne, bo musimy w rytmiczny sposób zachęcać towarzyszy do śpiewu.

Tanowie i tryby specjalne

Gry akcji nie mogą się współcześnie obyć bez specjalnych umiejętności, którymi dysponuje bohater. Nie inaczej jest w przypadku Beowulfa. Nasz wojownik może w czasie walk wchodzić w jeden z dwóch stanów: bohaterski lub bestialską furię. W tym pierwszym, obrazowanym niebieską poświatą, dodaje animuszu towarzyszom i zadaje większe obrażenia. Wejść w niego jest dosyć prosto – wystarczy wyprowadzić combo (np. lekki + mocny cios), które wszak koniecznie zakończyć się musi śmiercią przeciwnika i tzw. bohaterskim zakończeniem. W czasie zadawania obrażeń wrogom zdrówko Beowulfa rośnie, a on sam staje się coraz potężniejszy. Czy staje się zatem supermaszyną do mordowania? Otóż wcale nie, bo przeciwników jest na tyle dużo, że zawsze któryś zdoła go trafić. A wtedy dzieje się rzecz interesująca. Zbierając baty, Beowulf zdobywa jednocześnie punkty, które pozwalają mu wejść w stan bestialskiej furii. Podobny on jest nieco do Blood Rage z BloodRayne – świat staje się czerwony, obraz nieco się rozmywa, a zadawane wówczas ciosy mają piekielną moc. Bohater jest wówczas odporny na obrażenia, co pozwala mu wykańczać rzeczywiście przeogromne tabuny wrogów, a nawet mniejszych bossów. Ba! Przez przypadek można wykończyć nawet własnych towarzyszy, co już takie miłe nie jest.

Stan bestialskiej furii jest, rzecz jasna, czasowy. Kiedy wyjdziemy z niego, okazuje się z kolei, że nasz bohater ma pewne zaburzenia percepcji. Przez kilka sekund słania się na nogach, a kontrola nad jego poczynaniami jest trudna. To jednak nie wszystko. Bestialska furia tak Beowulfa osłabia, że zaledwie kilka ciosów pozostałych cudem przy życiu przeciwników może go wykończyć. Dlatego też najlepszą taktyką po bestialskiej furii pozostaje wzięcie nóg za pas, aby dać sobie trochę czasu na zregenerowanie sił.

W zależności od tego, w jakim trybie będziemy przebywać dłużej, takie będzie nasze dziedzictwo na zakończenie zabawy. W praktyce sprowadza się to do tego, że kończąc grę, możemy odkryć różne zakończenia. Korzystanie z obu trybów specjalnych jest w praktyce bardzo przyjemne. W zasadzie to właśnie stanowi kwintesencję rozgrywki, bo właśnie w piekielnie dynamicznych starciach, siekaniu wrogów w bojowym szale, dopadaniu do indywidualnych przeciwników w celu łamania im kończyn, czy rzucania nimi na prawo i lewo, tkwi sedno zabawy. Wprawdzie czasami ciężko zorientować się w boju, kto wróg, a kto przyjaciel, ale ma to znaczenie tylko w przypadku bestialskiej furii. Bowiem w czasie zwykłych starć Beowulf nie rani swoich towarzyszy.

GramTV przedstawia:

Wraz z bohaterem świat przemierza zazwyczaj kilku tanów. Maksymalnie może ich być dwunastu, a to już pokaźna armia. Są to woje silni, mężni i sprawni, ale po prawdzie to i tak zazwyczaj sami będziemy musieli wycinać w pień zastępy wrogów. Przyjaciół można co jakiś czas wskrzeszać, a także wydawać im komendy. Są nimi: zalecenie krycia tyłów, wejście w szał bojowy oraz wskazanie przedmiotu, jakiego mają użyć. Do tych ostatnich należą wszelkiego rodzaju głazy, drzwi, czy mechanizmy, z którymi ciężko by nam było uporać się osobiście. Tanowie zaś chyżo przystępują do pracy i ciągną, pchają ile wlezie, tak by dalsza droga stanęła przed nami otworem. I znowu – można ich w tych momentach dodatkowo wspierać... śpiewem. Fajne.

Ubij wroga!

Skoro mamy do czynienia z typową grą akcji, warto również przyjrzeć się kolejnym ważnym dla gatunku elementom: orężowi i przeciwnikom, a także lokacjom. Zajmijmy się nimi po kolei. Wśród broni znalazły się różnego typu miecze, włócznie, piki, topory, a także pałki, maczugi i, rzecz jasna, tarcze. Sprzęt podzielono na bronie jedno- i dwuręczne oraz tarcze. Do tego dochodzi trochę broni legendarnych, które można odnaleźć, myszkując po zakamarkach. Generalnie sprzęt wybieramy przed bitwą, ale ponieważ dość szybko się niszczy, na planszach też znajdują się miejsca, w którym można się dozbroić. Dodatkowo można odebrać broń przeciwnikom, co jest pomysłem zacnym. Między epizodami trafiamy do pałacu, w którym możemy natomiast uzyskać dostęp do uzbrojenia specjalnego, jeśli tylko nasz bohater będzie mógł z niego skorzystać. Tam też wpływamy w dość ograniczonym zakresie na rozwój Beowulfa. Wybieramy ulepszenia z czterech dziedzin bestialstwa i bohaterstwa, w zależności od tego, jaki stan przeważał w ostatnim rozegranym epizodzie. W zamku możemy też porozmawiać z innymi postaciami, ale to w zasadzie zwykłe odklikiwanie kolejnych kwestii.

Wrogowie natomiast mogliby jednak być bardziej zróżnicowani. Trafiają się zwykli barbarzyńcy, nieszczęsne żółwie z początku gry, zjawy, jakieś poczwary, przypominające zombie, i kilku innych przeciwników. Czasem przyjdzie nam powalić na ziemię trolla i to w zasadzie wszystko. Inna sprawa to bossowie. Już pierwszy – ogromny wąż morski – robi znakomite wrażenie, uderzając raz po raz ogromnym cielskiem o skały, na których walczymy. Smakowita jest także matka Grendela (to właśnie ją grała w filmie Angelina Jolie) i jej disirle (nimfy takie) – głównie za sprawą braku odzienia. Niezgorszy jest sam Grendel, który przypomina wielkiego jak ekran w IMAX-ie topielca. Generalnie wszyscy bossowie są bardzo estetyczni, a walki z nimi należą do emocjonujących.

Jeśli chodzi o lokacje, to, niestety, nie są zbyt piękne. Przede wszystkim są zbyt szare i bure. Wiadomo, że po klimatach rodem z anglosaskiego eposu nie należy spodziewać się cukierkowej oprawy graficznej, ale wcale nie o to chodzi. Lokacje w Beowulfie mogłyby być zdecydowanie bardziej szczegółowe, a wówczas nawet ciemne barwy nie przeszkadzałyby tak bardzo. Trafiamy wprawdzie i na skalne wybrzeże, i do jakiejś chaty, i do podziemnych jaskiń, i do gęstego lasu czy na bagno upstrzone płomieniami pochodni, a także w kilka innych miejsc, ale jakieś to takie... mało szczegółowe właśnie. Albo inaczej: tragedii nie ma i obrażać się nie ma na co, ale w ostatnim czasie wyszło sporo gier o niebo ładniejszych.

Za autozapis – do kamieniołomów!

Jak zapewne zauważyliście, dotychczas większość zasygnalizowanych rozwiązań bardzo nam się podobała. Nie jest jednak tak, że Beowulf jest grą pozbawioną wad. Mało tego – co najmniej dwie z nich powodują, że ostateczna ocena pikuje ostro w dół. Pierwsza sprawa to nieszczęsny autozapis. Jak świat światem na konsolach jest z tym problem, ale czy tak beznadziejne rozwiązanie rzeczywiście trzeba przenosić na maszyny o wiele bardziej zaawansowane, jakimi są pecety!? Beowulf do łatwych nie należy, a miejsca autozapisu są od siebie dość mocno oddalone. Powoduje to, że cięższe fragmenty przechodzić trzeba wielokrotnie, zaliczając przy tym kilkukrotnie również te niezbyt trudne. Wiadomo, że w obliczu takich rozwiązań zirytowany gracz ciska nie tylko mięchem, ale i wszystkim, co tam jeszcze ma pod ręką. Druga poważna wada to kombinacje klawiszy. Oczywiście, jeśli ktoś lubi takie zawody, to bardzo proszę. Nas jednak bezlitosne młócenie w jeden i ten sam klawisz jakoś nie porywa. Co innego w momentach, w których trzeba wykazać się sprawnością, wciskając jakąś kombinację (tak było np. w znakomitym Fahrenheicie). Wtedy – bardzo proszę, ale klepanie ze trzydzieści razy w „D” tylko po to, by wyrwać miecz z kupy złomu, to lekka przesada. Jedną z pomniejszych wad jest dziwny sposób zaznaczania wyłomów skalnych, po których nasz bohater skacze niczym zwinna małpka kapucynka. Owe miejsca bardzo upodobniono do tła, na którym się znalazły, więc czasem można spędzić sporo czasu, zanim je namierzymy. Generalnie wadą gry jest zatem specyficzny sposób obsługi. Wygląda na to, że albo nawalili testerzy, albo też może z nich zrezygnowano z braku czasu...

Jeżeli jednak wymienione mankamenty jesteście w stanie przeboleć albo cenicie sobie w grach odrobinę masochizmu (znamy takie zboczenia), to możecie śmiało sięgnąć po Beowulfa. Spora dawka brutalnej akcji, w której myślenie schodzi na plan dalszy, z pewnością znajdzie wielu miłośników komputerowej rzeźni. A właśnie na polu komputerowych rzeźni gra nie ma sobie równych. I jest w tym względzie zarówno ekscytująca, jak i bardzo efektowna. Zresztą, jak mogliśmy się ostatnio przekonać z zestawienia gier roku, gatunek action adventure jest niezbyt silnie reprezentowany na PC-tach, więc wybór jest prosty... Szkoda tylko, że grze nie poświęcono więcej czasu, bo mogła być świetna, a tak jest po prostu OK.

0,0
null
Plusy
  • brutalne walki
  • tryby specjalne
  • bossowie
  • futro
Minusy
  • koszmarny autozapis
  • łomotanina na klawiszach
  • średni wygląd lokacji
Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
16/02/2008 15:56

grałem w to i przeszedłem;]Gra całkiem fajna..tylko po kilku aktach trochę monotonna ale ujdzie, a autosave moim zdaniem jest dobre bo gdyby nie to to przeszedł bym ją w jedną noc czyli pieniądze poszły by w błoto a tak pograłem 6 dni^^

Usunięty
Usunięty
13/02/2008 12:23

Ja skończyłem sieczkę - teraz przechodzę 2 raz na poziomie Legenda :)Ot taka odstresowująca sieczka - POLECAM

Usunięty
Usunięty
13/02/2008 12:16

Troche szkoda ze mi to nie ruszy, bo bym sobie posiekał




Trwa Wczytywanie