W zasadzie jest banalnie prosta. Do tego stopnia, iż nawet osoby wyposażone w niezbyt skośne oczy, charakterystyczne dla obywateli rasy białej (różniących się wszak nie tylko kolorem, ale i mentalnością, a co za tym idzie – nawykłych do nieco inaczej opowiadanych historii), które zapoznają się z ową serią dopiero za pośrednictwem niniejszego, wyrwanego z kontekstu odcinka, po uważnym przestudiowaniu treści w lot chwytają większość zależności: kto kogo, z kim, i dlaczego. Głównym bohaterem opowieści jest niejaki Manji – upadły samuraj. Człowiek, który to balansuje na granicy honoru, to linię tę przekracza. Człowiek okrutny, zimny i brutalny. Zarazem, paradoksalnie, dzięki swej surowości, cynicznym uwagom i niepatyczkowaniu się tak z przeciwnikiem, jak i sprzymierzeńcem budzący specyficzną sympatię. Na pewno nie należy on do „wzorcowych” bohaterów.
Punkt wyjściowy akcji stanowi fakt, iż nasz Manji niegdyś zabił w niezbyt sensownych pojedynkach ponad stu dzielnych adwersarzy – policjantów i strażników. Teraz postanawia zmazać swe winy, a że grzechy miecza spłaca się tylko mieczem, za sposób pokuty obiera sobie „wyrywanie chwastów”. Zamierza ostatecznie zutylizować tysiąc złych ludzi. Motyw ogrodnika ludzkości, usuwającego splamionych krwią niewinnych z drogi innych niewinnych, do szczególnie oryginalnych nie należy. Oczywiście, oprócz tego znajdziemy tu i parę nici intrygi – waśnie pomiędzy szkołami, problem: honor samuraja czy lojalność wobec feudała (jak wiadomo, teoretycznie również część integralna tegoż honoru), mamy też ciekawy wątek młodziutkiej Rin. Jednakże wątłe to nici. Ogólnie podczas lektury przypominają się filmy, które można by streścić za pomocą takiego oto symbolicznego dialogu:
- Witaj, przyszedłem cię zabić. - Witaj, może najpierw pogawędzimy i napijemy się herbaty. Potem jest ta herbata, albo i nie, po czym następuje scenka jatki. W Mieczu nieśmiertelnego brak może owej czarki herbaty w sensie dosłownym, ale ostra jatka przerywana jest dość krótkimi rozmowami bądź wędrówkami. Można by rzec, że czytelnik/czytelniczka co chwilę otrzymuje kolejną czarkę ciepłej posoki. Trochę to monotonne; każda dieta, nawet potencjalnie tak apetyczna, wymaga pewnego urozmaicenia. Tu „apetyczna” zmienia się w „apatyczną”.
Jednakże są aspekty, które uprzyjemniają lekturę – choćby surowość i brutalność bohaterów, okraszona odrobinką (niewielką) wschodniego patosu. Miła dla oka okazuje się strona wizualna, a w zasadzie postacie nakreślone ostrą, realistyczną kreską. Wprost urzeka wredna, pochlastana, okaleczona gęba Manjiego, a także skazy na urodzie innych person. Niestety, grzechem strony graficznej jest stosunkowo mało szczegółów, do których przyzwyczaiły nas tak wypasione mangi jak np. Eden: It’s an Endless World. Część ilustracji omija z daleka temat tła, postacie występują w próżni albo w jakimś „rozlanym kisielu”.
W sumie komiks ten jest średni. Nie tyle przeciętny, gdyż wybija się z powszechnej pulpy kilkoma charakterystycznymi cechami, co właśnie średni ze względu na niedoróbki w wykonaniu. Paradoksalnie dużo ciekawszy od swego dzieła okazuje się sam autor – Hiroaki Samura – japoński fan rocka i metalu, nietypowy autor mang, gdyż studiował malarstwo klasyczne. Co poniektórych zapewne rozbroi fakt, iż imię jednej z person występujących w serii (Kuroi Sabato) oznacza dosłownie Black Sabbath...
Plusy: + realistycznie wyglądające postacie + surowość i brutalność Minusy: - fabuła niezbyt skomplikowana - mało szczegółów, niektóre rysunki jakby rozlane
Rysunki: Hiroaki Samura Scenariusz: Hiroaki Samura Tytuł: Miecz nieśmiertelnego, tom 13 Przekład: Cezary Komorowicz Wydawnictwo: Egmont, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, offset, 224 str. Cena: 19 zł