Seria Burnout jest jednak właśnie taka – wyjątkowa. To najprawdziwsza perełka wśród całego grona podrabianych pereł. Istna żyjąca pośród nas legenda, której następna część – Paradise – objawić ma się nam już pod koniec tego miesiąca. Czego można się po niej spodziewać? Pewnych znaczących zmian oraz ekstremalnie niebezpiecznej dawki grywalności.
Nastał wreszcie czas…
To, za co gracze kochają Burnout, to oczywiście ogromna prędkość, szalone wyścigi, adrenalina oraz przepiękne wypadki. W kontynuacji można spodziewać się jedynie rozwinięcia tychże aspektów i to do tego w tym kierunku, by rozgrywka nabrała jak największych rumieńców. A dokładniej mówiąc, by wręcz spalała żywcem przed ekranem. W tym właśnie celu twórcy postanowili stworzyć taką część serii, jaką chcieli już od dawna, a co skutecznie blokowały niewystarczające możliwości konsol przemijającej już generacji. Dopiero teraz – na PlayStation 3 oraz Xbox 360 – mogą rozwinąć oni skrzydła w pełni i pójść w interesującym ich kierunku. Jaki to kierunek? Ano, nieskrępowanej, przepięknej i robiącej piorunujące wrażenie rozgrywki. Zapowiada się ciekawie.
Jedną z najważniejszych zmian jest osadzenie akcji w wielkim, nieograniczonym sztucznymi barierami mieście o wdzięcznej nazwie Paradise City. W nim to pojawiamy się wraz z naszymi czterema kółkami i… od tej chwili robimy, co chcemy. Po wielkim terenie, na który składa się pięć dzielnic (Downtown Paradise, Harbor Town, Palm Bay Heights, Silver Lake oraz White Mountain), możemy szaleć bez ograniczeń – no, może jedynie ze wskazaniami, że ma być szybko i widowiskowo. Pomiędzy labiryntem uliczek i budynków warto szukać skrótów oraz specjalnie przygotowanych miejsc, w których są do wykonania karkołomne ewolucje: przeloty na wysokościach, obroty, bączki i wiele, wiele innych. Wykonanie ich wszystkich nie jest jednak celem samym w sobie, a jedynie możliwością mającą na celu dbanie o dobrą zabawę grającego.
Głównym celem jest oczywiście wygrywanie wyścigów oraz kolekcjonowanie nowych pojazdów. Na szczęście pod tym względem nic nie będzie za bardzo zmienione, a podstawową i jedyną obowiązującą zasadą będzie ta dotycząca zwycięstwa, czyli: kto pierwszy, ten lepszy. Jak tego dokonamy, to już właśnie nasza sprawa. Czy zdecydujemy się na atakowanie każdego z napotkanych przeciwników czy skupienie się na bezbłędnej i jak najszybszej jeździe, to zależy tylko od naszych chęci. Efekt ma być jeden – pierwsze miejsce na mecie, co z czasem zaowocuje nowymi pojazdami. One wszystkie razem mają być podzielone na takie grupy, jak: egzotyczne, europejskie czy tzw. muscle. Jako nowość pojawią się także mocno zmodyfikowane wozy typu SUV.
Nowy Burnout, stary Burnout…
Tak jak wspomnieliśmy, w Paradise na fanów serii czeka kilka zmian. Nie żadnych wielkich i rewolucyjnych, ale za to dość znaczących dla rozgrywki. Przede wszystkim modyfikacji ulegnie model sterowania samochodami. Mimo tego, że każde auto i tak – jak by nie patrzeć – prowadzi się inaczej, to jednak zapanowanie nad którymkolwiek z nich będzie zauważalnie trudniejsze niż w poprzedniej części. Wozy doczekały się lepszego odwzorowania ich fizyki, co najbardziej da się odczuć, gdy idzie o wagę. Dzięki temu skręca się trochę trudniej, ale za to auto jest pewniejsze w prowadzeniu i ma lepszą przyczepność. No i nie oszukujmy się – to nadal będzie Burnout, a nie żadna Forza czy coś w tym stylu.
Liczyć się będzie także to, iż nastanie koniec z miłym popychaniem zawalidróg. Wjechanie w przeciwnika kończyć będzie się zawsze tak samo i uwierzcie nam, nie będzie to nic miłego. No, chyba że dla oka… Otóż modele samochodów zostały wykonane z ponad 80 osobnych, w pełni podatnych na uszkodzenia części. Liczba ta jest ponad sześciokrotnie większa niż w poprzedniej części serii, a już wtedy zderzenia robiły wrażenie. Na co więc możemy przygotować się teraz? Chyba na jedną z najlepiej wykonanych i najefektowniejszych rozwałek, jakie do tej pory widzieliśmy w którejkolwiek grze samochodowej. Brzmi zachęcająco? I takie też jest. Twórcy tak bardzo wzięli sobie do serca chęć zrobienia produkcji zasługującej na miano next-gen, iż ten przydomek mógłby z powodzeniem stać się także jej podtytułem – Burnout: Next-Gen.
Wpychać w fotel i zgniatać na miejscu ma nie tylko grafika, ale i dźwięk. Z jednej strony panowie pracujący nad tytułem wprowadzili o wiele większą ilość dźwięków towarzyszących nam podczas jazdy i głównie z nią związanych, a wszystkie w odpowiednio wysokiej jakości. Z drugiej jednocześnie zadbali o „wypasiony” soundtrack, na którym znajdziemy wiele hitowych i znanych utworów, takich jak tytułowe „Paradise City” w wykonaniu Guns’n’Roses; ale także takie zespoły, jak Alice in Chains, Depeche Mode, Jimmy Eat World, Killswitch Engage.
...ale nie wierz nam na słowo
Co więcej można dodać, to jedynie tyle, że zapowiada się naprawdę hitowa produkcja, mająca szansę pozamiatać konkretnie na rynku zręcznościowych wyścigów na konsole. Ale nie wierzcie nam na słowo – lepiej zasiądźcie do swoich konsol i pobierzcie wersję demonstracyjną Burnout: Paradise. Jedno jest pewne: żałować nie będziecie.