Art of Murder: Sztuka Zbrodni przedstawia kilka dni z życia pewnej adeptki kryminalistyki, która podjęła pracę w amerykańskim Federalnym Biurze Śledczym. Dobrze, przyznajemy, że wydało nam się mocno naciągane, iż taki żółtodziób, jak panna Nicole Bonnet, zostaje przydzielony do sprawy tak odpowiedzialnej i trudnej, jak zabójstwo doświadczonego funkcjonariusza Jamesa Scotta, ale... Nie bądźmy zbyt drobiazgowi i nie doszukujmy się dziury w całym. Choć może zawiązanie akcji nie jest szczególnie nadzwyczajne, to potem intryga nabiera zdecydowanego rozpędu i rumieńców. No właśnie – intryga.
W skrócie zasadza się ona na tym, że Bonnet zostaje przydzielona do niejakiego Nicka, któremu właśnie zamordowano poprzedniego partnera. Ów Nick to postać, której zazwyczaj nie ma, więc uzyskać wydatnej pomocy od niego nie można, za wyjątkiem momentów, w których przewidzieli to autorzy. Ot, facet wyśle wiadomość lub zadzwoni. Jakby było mało już tego traumatycznego wydarzenia, to na dodatek Bonnet była światkiem morderstwa, czy może raczej – precyzyjniej pisząc – dotarła na miejsce zbrodni tuż po jej dokonaniu, na tyle jednak szybko, by usłyszeć tajemnicze słowa z ust przyszłego denata. Od tego momentu krokami pięknej (no, nie przesadzajmy... – dop. alter ego autora) agentki mogą już kierować gracze i wraz z nią odwiedzą kilka ciekawych lokacji, odnajdą sterty istotnych przedmiotów i rozwiążą szereg mniej lub bardziej skomplikowanych zagadek. Trzeba przyznać, że prezentowana podczas rozmów z napotkanymi postaciami oraz w niedługich przerywnikach filmowych fabuła klei się wyjątkowo dobrze, a ma przy tym coś, co decyduje o sile przygodówek. Owo „coś” to „tajemnica”. Scenarzyści bardzo umiejętnie dozują fakty, mylą tropy, podsuwają rozwiązania i w gruncie rzeczy wyśmienicie oraz z wyczuciem tematu rozwijają przed graczami kryminalną intrygę. To jeden duży plus. Drugi jest taki, że to my tę zagadkę rozszyfrowujemy, a dokonując raz za razem interesujących odkryć, zwiększamy – co tu kryć – poziom satysfakcji płynącej z zabawy. Może to delikatna przesada, ale grając w Art of Murder: Sztuka Zbrodni czujemy się trochę jak... agentka FBI! Oczywiście przyczepić się można do tego, że gra jest liniowa niczym droga przez serce Australii, ale nie można najwyraźniej mieć wszystkiego.Ażeby nie psuć nikomu przyjemności odkrywania niuansów na własną rękę napiszemy tylko tyle, że w sprawę tajemniczej zbrodni są zamieszani wyznawcy starożytnego kultu inkaskiego, a wyprawy do Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej czy do piramidy w Andach okażą się nieocenionym źródłem wiedzy, która pozwoli nam rozwikłać zagadkę. Reasumując ten akapit, trzeba przyznać, że pod względem fabularnym gra jest dopięta na ostatni guzik i umiejętnie buduje atmosferę.
A jak prezentuje się kolejny element tej przygodowej historii, a mianowicie interfejs? Wiadomo wszak, że nic tak bardzo nie psuje tańca, jak niewygodne buty. Na szczęście w tym względzie Art of Murder: Sztuka Zbrodni nie jest na spalonej pozycji, choć to i owo można by z pewnością usprawnić. Przede wszystkim akcja prezentowana jest w sposób klasyczny. Przemieszamy się po lokacjach przy pomocy interaktywnego kursora. Można chodzić, a po dwukliku nawet biegać. W momencie, gdy w zasięgu znajdzie się jakaś postać albo przedmiot, kursor zmienia kształt. Generalnie lewy przycisk służy do rozmów/interakcji, a prawy do pozyskiwania informacji o elementach wirtualnej rzeczywistości. Ikony przedmiotów prezentowane są u dołu ekranu w postaci przewijanego paska, a obok zamieszczono jeszcze trzy ikony specjalistyczne. Można dzięki nim przejść do menu, uzyskać podpowiedź oraz użyć PDA. Pierwszej z opcji wyjaśniać nie trzeba, ale dwie pozostałe wymagają kilku słów. System podpowiedzi został w Sztuce Zbrodni tak skonstruowany, że po kliknięciu niewielkiej lupy na ekranie wyświetlają się wszystkie możliwe miejsca interaktywne w danej lokacji. Zatwardziali wielbiciele „łamania głowy na własną rękę” (czyż to nie piękne sformułowanie?) zapewne odbiorą ten pomysł jako profanację, ale nam w sumie nie przeszkadzał. Przecież „przygodówkowi profesjonaliści” nie muszą wcale z niego korzystać, a dla amatorów, którzy gdzieś utkną, może okazać się najzwyczajniej użyteczny. Ostatnia wspomniana ikona to PDA. Ów podręczny komputerek umożliwia wykonywanie telefonicznych rozmów z innymi postaciami, przeglądanie notatek, w których znajdujemy ważne sugestie, a nawet wykonywanie zdjęć w kilku dostępnych lokacjach. Generalnie cały interfejs sprawdza się nieźle, ale – jak zostało nadmienione – kilka zarzutów można mu jednak postawić. Po pierwsze, wspomnianych zdjęć nie można robić wszędzie i wszystkiemu. Trochę szkoda, bo w ten sposób „szpiegowski” potencjał zabawy nie został do końca wykorzystany. Kto pamięta Beyond Good & Evil, ten wie, jak dużo satysfakcji może przynieść takie rozwiązanie. Po drugie, częstokroć klikając coś PPM, uzyskujemy podpowiedzi i informacje nad wyraz skąpe bądź też nie uzyskujemy ich wcale. Po trzecie, czasami przedmioty trzeba klikać dokładnie niemal co do piksela, a jak to potrafi być uciążliwe, to już raczej wyjaśniać nie trzeba. Po czwarte w końcu – a to mankament największy – „sejwy” nie zostały opisane ani nie sortują się po czasie zapisu, co sprawia, że gdy do gry wracamy po dłuższej przerwie, najzwyczajniej możemy zapomnieć, z którego należy skorzystać. Generalnie jednak mimo wymienionych mankamentów interfejs można ocenić powyżej średniej. Po rozprawieniu się z interfejsem pora na to, co stanowi przygodówkowy crême de la crême. Zagadki. Uczciwie trzeba powiedzieć, że dla mistrzów, którzy łamią szybciutko każdą grę, jaka się ukaże, Art of Murder: Sztuka Zbrodni nie będzie stanowić zbyt dużego wyzwania. Nie jest oczywiście łatwa czy banalna, ale to raczej średni niż twardy orzech do zgryzienia. Generalnie zagadki są piekielnie logiczne. Gdy mamy dla przykładu uruchomić niedziałający telefon komórkowy, bez trudu zorientujemy się, że potrzebny będzie do tego pałętający się w pobliżu kabel elektryczny. Z kolei, gdy natkniemy się na kody, PIN-y i tego typu „numerki”, zazwyczaj podpowiedzi będą gdzieś w pobliżu lub uzyskamy je od osób trzecich. Do jednych z logiczniejszych należy dla przykładu zagadka z początkowych etapów. Należy odsunąć wielką skrzynię, ale bohaterka, jak to kobitka, nie ma siły. Ma natomiast... dmuchany ponton. Wiecie już, co należy zrobić? Oczywiście wykorzystanie takiego elementu może się wydać dyskusyjne, ale na pewno w świetle posiadanych przedmiotów jest bardzo logiczne. Tym bardziej, że ekwipunek w grze zmienia się dynamicznie. Niepotrzebne graty są automatycznie usuwane, co również przypadło nam do gustu. Kolejnym ułatwieniem, które wydało się nam sensowne, jest niemożność opuszczenia kluczowych lokacji przed rozwiązaniem jakiegoś istotnego problemu. Nie można pójść dalej i już. Niech nie zwiedzie was pozorna banalność takiego rozwiązania. To naprawdę jest użyteczne, a nie zbyt łatwe. Dzięki temu silimy się, aby rozwiązać zagadkę (kilka zagadek) w konkretnej lokacji (lokacjach) i unikamy sytuacji, w której kompletnie nie mamy już pojęcia, co czynić, mając na przykład tonę przedmiotów zebranych z tysiąca miejsc. Dzięki temu w Art of Murder: Sztuka Zbrodni gra się potoczyście i bez frustracji, odsłaniając kolejne niuanse fabuły niczym we wciągającym kryminale. Większość zagadek jest również bardzo realistyczna. Niech będzie nam wolno przywołać przykład pobytu w pewnej bibliotece, w której Nicole poszukuje potrzebnych informacji. Najpierw musi nakłonić niezbyt chętną staruszkę do wskazania właściwego regału, potem namierzają wspólnie poszukiwany wolumin. Okazuje się, że z książki wyrwano najważniejszą z kart. Trzeba zatem zbadać mikrofilm. Ustalają sygnaturę; Nicole musi biec do magazynu, szuka i nie znajduje. Wraca, a bibliotekarka dochodzi do wniosku, że jakiś czas temu numery zmieniono. Zatem z nowym numerem Nicole gna z powrotem do magazynu. W końcu, gdy odnajduje już konkretny mikrofilm, okazuje się, że czytnik jest niesprawny, bo zagubiła się soczewka i tak dalej. Trzeba koniecznie dodać, że owe poszukiwania są okupione bieganiem między stanowiskiem bibliotekarki, magazynem mikrofilmów, półkami pełnymi książek i czytnikiem. Przyznać trzeba – mając za sobą przeszłość studencką i bytność w bibliotekach wszelakich – że tego typu incydenty są dla tych instytucji charakterystyczne. Jakoś tak swojsko to wypada, choć bohaterka jest przecież Amerykanką z krwi i kości. Jeśli chodzi o poziom techniczny, a więc grafikę i muzykę, to Art of Murder: Sztuka Zbrodni również pod tym względem wypada nieźle. Wszystkie lokacje są miłe dla oka, choć, jak to zazwyczaj bywa, niektóre są ładniejsze (zwłaszcza uliczki w peruwiańskim Cusco i grobowce w Andach), niektóre mniej ładne (biuro CIA jakoś bez rozmachu wykonane...). Ponieważ często powracamy w te same miejsca, mamy okazję je zobaczyć za dnia i wieczorem, co jest miłym dodatkiem. Niezbyt dobrze wypadają natomiast animacje i generalnie wygląd głównej bohaterki. Nicole przez większą część gry biega w czerni, ale nawet gdy wskakuje w szorty, to daleko jej do Lary Croft. Złego słowa nie można powiedzieć natomiast o udźwiękowieniu. Po pierwsze, bardzo nastrojowa – zmienna w zależności od zachodzących na ekranie wydarzeń – jest muzyka. Po drugie, doskonale dobrano głosy postaci. Po trzecie w końcu, można z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że w polskiej grze słyszymy język angielski, a nie łamaną angielszczyznę, jak to często bywa. Brawo! Z drugiej strony na płytce miło byłoby znaleźć pełną łatkę polonizującą, bo dostajemy grę jedynie w wersji kinowej. Jednak takiej łatki brak... Ostatnim – wcale nie najmniej istotnym – atutem Art of Murder: Sztuka Zbrodni są wymagania sprzętowe. Procesor 500 MHz, 128 MB RAM, 32 MB na pokładzie karty graficznej... Ta gra śmignie nawet na dość starym sprzęcie. Producent obiecuje, że nawet na laptopach, ale tego nie mieliśmy okazji sprawdzić. Summa summarum mamy zatem do czynienia, co już zostało powiedziane we wstępie, z pozycją udaną. Wymienione w tekście wady, choć zauważalne, schodzą na dalszy plan, bowiem w Art of Murder: Sztuka Zbrodni gra się przez większość czasu z przyjemnością. Nieskrywaną satysfakcję daje odkrywanie kryminalnej zagadki na własną rękę i badanie dowodów z miejsc zbrodni. Przygody pani Bonnet z pewnością mogłyby być jeszcze bardziej dopracowane, ale generalnie nie jest źle. Brawo!