Rozpoczął się pierwszy prawdziwy dzień Świąt. Wczorajszy był wszak jedynie preludium – zarówno z punktu widzenia czasu wolnego, jak i tradycji katolickiej. Inna sprawa, że to sama Wigilia Bożego Narodzenia z czasem stała się najważniejszym elementem całych Świąt... Te dwa dni, które mamy teraz przed sobą, to dla większości Polaków jedynie okazja do mniej lub bardziej radosnych migracji po kraju i odwiedzin u widzianych ostatnim razem w okolicach Wielkanocy krewnych. Migracji zresztą rozpoczętych już wczoraj – będąc zmuszony do krótkiej podróży, obserwowałem nocą, w okolicach około-stołecznych, nieustający ruch samochodowy na całkiem wysokim poziomie natężenia...
Zapytacie pewnie, do czego ma prowadzić ten wstęp? Otóż pełni on jednocześnie kilka funkcji – oprócz tego, że może nieźle znudzić – dwie z nich zaś są kluczowe dla dzisiejszego felietonu. Po pierwsze jest próbą udowodnienia, że tekst powstaje właśnie teraz i dziś – przed bożonarodzeniowym południem. Czemu chcę to udowodnić? By zwiększyć wiarygodność i sensowność dalszych dywagacji. Po drugie zaś wstęp wprowadził nam poprzez ruch samochodowy postać zbiorową kierowcy, do której jeszcze wrócimy...
Pora włączyć do rozważań i mnie samego. Długowłosego, brodatego osobnika, tłukącego w klawiaturę archaicznego peceta 486 DX4/100MHz w domu pozbawionym wody... Że co? To dziwny obraz? Spokojnie... komputer jest stary, zakurzony i od dawna nieużywany, stoi w domu rodziny na warszawskim Mokotowie, gdzie ranek przywitał nas lokalną awarią wodociągów (pękła rura i wypłukała dół, w który osunęło się nawet drzewo). Gdy skończę pisać, a rodzina się obudzi, przekąsimy świąteczne śniadanie, zrzucę tekst na dyskietkę (!) i pomknę w stronę sprawniejszej sanitarnie (mam nadzieję) Pragi Południe. Przy okazji wspomnianego śniadania usłyszę niemal na pewno coś na temat pracy podczas Świąt.
W ten sposób wreszcie dotarliśmy do sedna dzisiejszego tematu. Dla wielu osób starszej daty zupełnie niezrozumiały jest tryb życia współczesnego najemnika. Jak ja mogę pracować w święta wszelakie i niedziele, przecież to wręcz grzech! Oto stara tradycja zderza się z – cyberpunkową już przecież – rzeczywistością. W dodatku do owego zderzenia dochodzi w sposób wręcz absurdalny. Otóż wychodzi na to, że dzień święty powinno się święcić – ale głównie lenistwem. Praca jest wtedy grzechem. Należy zalec wygodnie przed suto zastawionym stołem i zacząć pochłaniać jedzenie. Najlepiej dodatkowo wlepiając oczy w telewizor. Jeśli, przykładowo, taki Lucas the Great ogłasza, że musi jechać do domu i opublikować felieton, to biada mu, bezbożnikowi, pohańcowi i łapserdakowi. Co z tego, że bezbożników rozmaitych dookoła wielu – już w okolicy kręcą się robotnicy naprawiający awarię wodociągu, w telewizji siedzą pohańcy odpowiedzialni za ciągłość świątecznego programu, w elektrowni zresztą też kilku łapserdaków z pewnością się czai...
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że swoje felietony piszę z niekłamaną przyjemnością. Nie zajmują mi wiele czasu, są świetną gimnastyką dla publicystycznego warsztatu i rozleniwionych szarych komórek. Czyli tak na dłuższą metę, według polskich standardów, nie wykonuję pracy. W naszej mentalności obowiązuje bowiem zasada, że coś, co sprawia przyjemność, pracy raczej nie stanowi. Na pracę się narzeka, z powodu pracy się cierpi i marnuje życie. To zresztą jakoś tam, na tak podbitym poziomie abstrakcji, ze sobą koreluje: w święta nie wolno cierpieć, czyli nie wolno pracować. Posłowie – wybrańcy naszego narodu – jakiś czas temu nawet obdarzyli pracującą w handlu część Polaków przepisem zabraniającym cierpienia (to znaczy pracy) w święta.
Osobiście wolę, by praca sprawiała przyjemność. Ba! By mogła być zabawą. Jak pisanie felietonów na przykład. Gdy dotrę do domu, pewnie czeka mnie dalszy kierat. Będę musiał odpalić grę i pograć w nią, by później móc napisać recenzję dla czasopisma. Harówa. Może zamiast tego powinienem jednak pogapić się w telewizor? Świętować radośnie, patrząc na durne programy i co roku powtarzane filmy? Doprowadzić się do stanu zatrucia pokarmowego i kilka dni przeleżeć na prochach gastrycznych? To by były prawdziwe Święta!
Osobiście uważam, że dużo cięższą pracę ode mnie wykonują wszystkie te osoby, które po obżarstwie świątecznym sprzątają ze stołu i zmywają. Jeszcze gorzej sprawa ma się ze wspomnianymi już we wstępie kierowcami samochodów – w ramach wypoczynku świątecznego tkwią za kółkiem, skoncentrowani i odpowiedzialni za życie swych bliskich. Szczerze mówiąc, dziękuję za taki „odpoczynek”. Nie mówiąc już o fakcie, że wraz z upływem lat coraz chętniej spotykam się ze znajomymi zamiast z dalszą rodziną, więc świąteczny slalom kuzynowski od dawna mnie mierzi i ostatecznie się z niego całkowicie wypisałem. Poświęcam czas najbliższym, reszta krewnych musi jakoś przeboleć brak moich odwiedzin.
Jako istoty społeczne jesteśmy wciąż poddawani społecznym naciskom. Część z nich zalicza się do uszczęśliwiana na siłę mas przez nieliczne grupy nawiedzonych. Tak właśnie wygląda sytuacja w wypadku całego tego kramu ze świętami i pracą. A przecież człowiek powinien w święta religijne – jeśli jest wierzący – dochować wierności obrządkowi religijnemu w dowolnie przez siebie wybranym stopniu (zostanie z ewentualnego braku gorliwości rozliczony przez „czynniki wyższe”), po czym po swojemu wykorzystać czas wolny. Jeśli jest niewierzący lub niepraktykujący, staje się w taki dzień całkowicie panem swego czasu. Można wypoczywać na różne sposoby, trzeba też nauczyć się tolerancji dla innych. Jeśli ktoś pała chęcią poświęcenia wolnego czasu telewizji, zmywakowi i samochodowi – proszę bardzo. Ja wolę poświęcić ten czas swoim ulubionym rozrywkom, za które – tak się składa – otrzymuję akurat pieniądze. Czyli poświęcić się swojej pracy, która jednocześnie spełnia wszelkie wymogi świetnej zabawy. Bo okres świąteczny powinien nam przynosić zabawę i relaks, nie zaś wymuszać niepraktyczne i obce naszej naturze sposoby spędzania czasu. Tylko wtedy to wszystko ma sens, tylko wtedy odpoczniemy naprawdę – a właśnie tego Wam i sobie na resztę tych Świąt życzę...