Neal Stephenson - "Zamieć" - recenzja

Trashka
2007/12/15 19:54
5
0

Cyberpunk z Sumerem w tle

Cyberpunk z Sumerem w tle

Cyberpunk z Sumerem w tle, Neal Stephenson - "Zamieć" - recenzja

Neal Stephenson znany jest szerokiemu gronu czytelników i czytelniczek jako pisarz skłaniający odbiorców do wręcz czołobitnego ukłonu wskutek prezentowanej przez się erudycji, jak również dzięki nieco surrealistycznym, zakręconym niczym diabelski młyn światom przedstawionym. Autor ten potrafiłby bardzo interesująco i wnikliwie opisać chyba wszystko – począwszy od procesu smażenia jajecznicy, na budowie mikroprocesorów skończywszy. Jego kunszt literacki możemy podziwiać w książkach o nader różnorodnej tematyce: kolejne pozycje kontrowersyjnego Cyklu barokowego, Cryptonomicon o silnych cechach thrillera, Diamentowy wiek – powalająca na kolana sf nanotechnologiczna. Niedawno zaś otrzymaliśmy ponowną możliwość przeczytania słynnej Zamieci (pierwotnie wydanej w 1999 r. przez wydawnictwo Zysk i S-ka).

Biorąc pod uwagę umiejętność kreacji Stephensona, możemy się tylko cieszyć, że w pewnym momencie w centrum jego zainteresowań znalazł się tak specyficzny gatunek jak cyberpunk. Gatunek, który opowiada o zagrożeniach i potencjalnej mentalności mieszkańców stechnicyzowanego, skomputeryzowanego świata (np. gdzie większość ludzi staje się jedynie przedłużeniem interfejsu, wyłapującym impulsy z korporacyjnych molochów), ale także nieraz sprowadzony zostaje do prostej awanturniczej opowiastki, w której ludzie z kolorowymi włosami i kilogramami wszczepów o tajemniczych nazwach wymyślają coraz to bardziej odlotowe sposoby eliminowania przeciwników; ludzkich bądź cyfrowych. Zamieć, przez część krytyków określana mianem neocyberpunka (zapewne ze względu na zahaczające o metafizykę wątki religijno-filozoficzne oraz aspekt polityczny), udowodniła jednak, że poletko owo wciąż można eksploatować w sposób ambitny i nowatorski – że na wizjach Williama Gibsona czy Jona Waltera Williamsa cyberpunk się bynajmniej nie kończy.

Rzeczywistość zaprezentowana w Zamieci, choć groteskowa, szokująca pozornymi absurdami, nie należy do nieprawdopodobnych. Zręby tego świata w zasadzie już istnieją, rosną na naszych oczach – wystarczy popatrzeć na politykę korporacyjną, na firmy dążące do swoistej autonomii od poszczególnych krajów, docelowo tworzące nieomal państwa w państwie i „separatystyczne” tendencje mieszkańców nowoczesnych osiedli. Pędząca w nadświetlnym tempie akcja ma miejsce w Ameryce, lecz znacznie różniącej się od tej, którą znamy. Teren kontynentu pokrywają wolne przedstawicielstwa sieci korporacji. Ludzie żyją w strzeżonych burbklawach – osiedlach o cukierkowych nazwach i słodziutkich sloganach reklamowych, jak również arsenałach, których pozazdrościłaby niejedna baza wojskowa.

Obecnie najbardziej dochodowym, a zarazem niebezpiecznym przedsięwzięciem stał się... dowóz pizzy. Nic dziwnego zatem, iż ów biznes przejęty został przez mafię, która charakterystycznymi dlań, znanymi od dziesiątków lat metodami dba o jakość usług i wypłacalność klientów. Postacią wiodącą historii przedstawionej w Zamieci jest niejaki Hiro, chlubiący się funkcją ostatniego z wolnych hakerów i domniemanym tytułem najlepszego szermierza na świecie. Nasz bohater pielęgnował też upojne nadzieje, iż zostanie najbardziej zajebistym s...synem, ale niestety one legły w gruz i pył w chwili, gdy napotkał na swej drodze niejakiego Kruka (persona owa dostarcza czytelnikom wiele radochy). Na razie jednak Hiro zmuszony jest odwiesić swoje osobiste plany i zachcianki na kołek, albowiem pora odrobić pewien dług... na etacie w CosaNostra Pizza SA.

Co jednakże ma do tego tytułowa „Zamieć”? Pod ową zimną, acz uroczą nazwą ukrywa się niebezpieczny metawirus, z którym siłą rzeczy stykają się bohaterowie. Atakuje on na kilku płaszczyznach: lingwistycznej (klucz werbalny), informatycznej (kod binarny) oraz organicznej. Zawsze chodzi o zmieniającą ludzi samopowielającą się informację. Metawirus może być przenoszony zarówno poprzez komputery (funkcjonowanie systemu nerwowego zakłóca informacja indukowana widokiem elektronicznego „śniegu” na monitorze komputera), jak i płyny ustrojowe. Możemy mieć, oczywiście, wątpliwości co do prawdopodobieństwa i sensu kreacji czegoś takiego, lecz tu warto zapoznać się z teorią memów (teoria na temat cząsteczek stanowiących nośniki informacji kulturowej). Być może znawcy lingwistyki strukturalnej, jakby się uparli, znaleźliby jakiś błąd w rozumowaniu, ale weźmy pod uwagę, że książka Stephensona nie aspiruje do pełnienia funkcji podręcznika ani do miana „książki popularno-naukowej”.

Pomysł ów w dużej mierze posłużył autorowi jako pretekst do rozważań natury filozoficzno-religijnej. Mamy tu fascynującą ilość dywagacji łączących tematykę informatyki, Biblii i mitologii sumeryjskiej, a wszystko to czyta się jak przysłowiowy kryminał. Oczywiście świetnie bawimy się także dzięki przygodowemu komponentowi powieści drogi, iście filmowym kreacjom postaci, opisom pełnych rozmachu (bardzo ciekawy świat wirtualny) i cynicznemu humorowi, który stanowi jedną z wizytówek Stephensona. Pisarz częstuje nas gryzącą ironią i autoironią – w warstwie fabularnej natkniemy się na szereg dowcipnych oraz nader złośliwych przytyków pod adresem Stanów Zjednoczonych, a właściwie ich szumnego etosu. Kogóż to nie udało mu się ośmieszyć... Po trosze dostało się armii, służbom federalnym, pracownikom korporacyjnym, nadmiernie pewnym siebie młodzieńcom o rasistowskich zapędach, a nawet, zdawałoby się Bogu ducha winnym, informatykom...

O tej powieści można by długo opowiadać, ale po co? Warto by każdy osobiście poświęcił się lekturze, bo na pewno znajdzie coś dla siebie: cudne neologizmy (istne perły słowotwórstwa); świetną narrację i pełne dynamiki opisy, w dodatku epatujące czarnym humorem; dywagacje nad kwestiami religijnymi i społecznymi; ciekawostki naukowe; mity Sumeru... Nieomal czego dusza zapragnie. A piekielna, zaprawdę godna porównania z diabelskim młynem, przejażdżka z bohaterami Zamieci sprawia, że gdy książka się kończy, czujemy autentyczny żal i długo nie możemy złapać równowagi.

Na zakończenie warto jeszcze dodać kilka słów na temat nowego wydania. Otrzymujemy ciężkie, opasłe, budzące szacunek tomiszcze, zachwycające swą okładką. Ta ostatnia łączy elementy technologiczne z sumeryjskimi, przez co znakomicie oddaje klimat opowieści. W warstwie tekstowej znajdziemy nieco kosmetycznych poprawek (uważni odbiorcy, znający poprzednie wydanie, już na samym wstępie ujrzą zmianę), jednakże praktycznie nie czynią one ingerencji w fabułę (tłumacz jest ten sam). Jedyne, co ciut rozczarowuje, to jakość papieru. Cóż, nic nie jest doskonałe.

GramTV przedstawia:

Plusy: + oryginalny pomysł + kwestie religijno-filozoficzne + oszałamiająca kreacja świata przedstawionego + nadświetlna prędkość akcji + neologizmy oraz konstrukcja całej opowieści + czadowa okładka, która oddaje klimat książki Minusy: - kiepska jakość papieru, zwłaszcza w porównaniu z piękną okładką i grubością wydanego tomiszcza

Tytuł: Zamieć Autor: Neal Stephenson Przekład: Jędrzej Polak Wydawnictwo: ISA, 2007 rok Wydanie: oprawa twarda z obwolutą, 448 str. Cena: 49,90 zł Strona www: tutaj

Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
16/12/2007 17:05

Ale się ucieszyłem. Wielkie dzięki za tą recenzję. Dzięki niej dowiedziałem się, że ktoś wznowił Stephensona. No to chyba już wiem znajdę pod choinką :]

Usunięty
Usunięty
16/12/2007 09:07

Lukas masz rację, ale... Tylko pod warunkiem, ze Azreix nie poprzestał na wstępie ;-). A coś tak przez skórę czuję, ze rozwinięcia newsa, to mu się jednak czytać nie chciało.A sama "Zamieć" faktycznie godną polecenie pozycją jest. Ale ja i tak wolę "Diamentowy wiek".

Lucas_the_Great
Redaktor
15/12/2007 22:06
Dnia 15.12.2007 o 21:54, Azreix napisał:

Pierwszy raz o tym autorze i książce słyszę, ale bardzo interesująco Lucas opisał :P

Ja napisałem tylko newsa - artykuł jest Trashki, co chyba wyraźnie widać, choćby w pasku oceny artykułu...




Trwa Wczytywanie