Trzeba jasno stwierdzić, że zmiany idą na tyle daleko, iż można śmiało mówić o nowym rozdziale w Thorgalowym uniwersum. Zacznijmy od tego, że Jolan bardzo różni się od swego ojca. Och, oczywiście wychowano go na niezwykle szlachetnego osobnika, jednakże w przeciwieństwie do Thorgala-eskapisty, który marzył tylko o świętym spokoju, o tym, by zarówno bogowie, jak i ludzie pozwolili mu wreszcie normalnie żyć, pragnie on przygód i wielkiego przeznaczenia. Jest w stanie dobrowolnie i radośnie przyjąć na swe barki wielką misję, która przyniesie pożytek wszystkim ludziom.
Grunt pod nowe przygody nowego bohatera został przygotowany już w poprzednim albumie, zatytułowanym Ofiara (jak pamiętamy, Jolan w zamian za życie ojca ofiarowuje swe własne Manthorowi – tajemniczemu władcy Międzyświata). Odpowiednio zmienił się też scenarzysta, dzięki czemu mamy świeżość spojrzenia – Van Hamme odstąpił pałeczkę w komiksowej sztafecie Yvesowi Sente, znanemu polskim czytelnikom i czytelniczkom z opowieści Zemsta Hrabiego Skarbka, gdzie wraz z Grzegorzem Rosińskim pokazali, iż również stanowią zgrany duet.Sente nad wyraz zręcznie wykorzystał informacje pochodzące z poprzednich odcinków serii, tworząc naprawdę ciekawy scenariusz. Skutki zawiązanej w tym utworze intrygi nie tak łatwo przewidzieć. Mamy wrażenie, iż w przyszłości czytelników czeka nie lada rozrywka... Co do samej fabuły niniejszego komiksu, dość rzec, iż echo problematycznej przeszłości Kriss de Valnor bynajmniej nie przebrzmiało, a Jolan rusza wypełnić przyrzeczenie. Los wiąże go z interesującymi osobami, o których zapewne nieraz usłyszymy, czy raczej przeczytamy. I na tym poprzestańmy – wszak odbiorcy sami muszą zdegustować nową potrawę i zawyrokować, czy jest odpowiednio przyprawiona.
Zmianie scenarzysty towarzyszyła zmiana formy graficznej. Rosiński stracił zainteresowanie dla stylu rysowania, który prezentował w starszych albumach serii Thorgal, stopniowo odeń odchodząc. Tu mamy swoiste okrzepnięcie nowego stylu, generalnie bardzo przypominającego reprodukcje olejnych obrazów. Technika ta została uprzednio zastosowana we wspomnianej Zemście hrabiego Skarbka. Ilustracje obfitują w całą masę szczegółów (różnice widać zwłaszcza wtedy, gdy porówna się sposób przedstawiania roślinności), zaś technika „oleju” sprawiła, że odmalowane sceny jeszcze zyskały na dynamice. Oczywiście fani i fanki wcześniejszego rysunku, charakterystycznego dla utworów z Thorgalem w roli głównej, mogą mieć za złe autorowi owe modyfikacje, ale taka już jest kolej rzeczy: nowe pomysły wymagają czasem zmiany podejścia w szerszym aspekcie.Podsumowując: warto przeczytać. Interesujący scenariusz i strona graficzna dostarczająca pozytywnych estetycznych wrażeń. A że Thorgal nie tkwi już w centrum uwagi? Cóż, może i można by ciągnąć jego perypetie i peregrynacje w nieskończoność, lecz w końcu nastąpiłoby prawdziwe zmęczenie materiału. Lepiej niech poprzednie tomy serii pozostaną legendą, no i po co dalej katować bohatera, który wreszcie chce odpocząć? To byłoby nie w porządku. Dajmy facetowi trochę świętego spokoju...
Plusy: + ciekawy scenariusz + bardzo malarska strona graficzna + mnóstwo szczegółów + dynamika ilustracji Minusy: - fani kreski wcześniej stosowanej przy serii o Thorgalu mogą mieć za złe zmianę
Rysunki: Grzegorz Rosiński Scenariusz: Yves Sente Tytuł: Thorgal: Ja, Jolan Przekład: Wojciech Birek Wydawnictwo: Egmont, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, kolor, 48 str. Cena: 22,90 zł.
Ogólnie fabuła zbudowana została wokół stałego, ogranego schematu, charakterystycznego przede wszystkim dla pulpowych seriali anime. Główny wątek nieco popchnięty do przodu, nowy wątek poboczny do zamknięcia w najbliższym czasie, gra z najważniejszym przeciwnikiem i jakaś pomniejsza „nawalanka”. Trzeba jednak przyznać, że w tym odcinku pomysł dotyczący wątku pobocznego jest ciekawszy niż poprzednio. Ogólnie czyta się toto jakby przyjemniej, ale nie wiadomo tak do końca, czy to zasługa autorki, Rumiko Takahashi, czy też w końcu udało się przywyknąć nawet do tej nader infantylnej papki. Jak wiadomo, człowiek w końcu do większości rzeczy przywyka, habituacja okazuje się nieunikniona.
W każdym razie ze względu na swą specyfikę opowieść ta na pewno lepiej prezentowałaby się w formie ruchomych obrazków aniżeli statycznych. Zresztą podobno istnieje też serial anime. Zapewne wtedy wizualne mankamenty mniej przeszkadzają, a tych niestety trochę da się zauważyć. Jak zwykle: nazbyt podobne do siebie, wielkookie twarze (wbrew pozorom to nie jest stała cecha mangi, istnieje liczna grupa twórców, w których pracach można wyraźnie odróżnić od siebie poszczególne postacie, ich rysy twarzy, wiek i rasę) i jakby rozmazana kreska, powodująca, iż co poniektóre sceny walki wyglądają niczym kilka kleksów w zeszycie pierwszoklasisty. Co do tego ostatniego, to podobno autorka ma znakomity warsztat, którego tu nie stosuje, gdyż fani serii nazbyt przyzwyczaili się do sposobu prezentacji bohaterów... Cóż... ta taktyka raczej nie przysporzy Inu-Yashy zbyt wielu nowych miłośników.Co do samej fabuły: znajdziemy tu parę zabawnych dialogów i ciut frywolnych żarcików, jednakże w większości scen wciąż dominuje pewien infantylizm. Ale ostatecznie Inu-Yasha: Baśń z feudalnych czasów to manga przede wszystkim dla młodszego wiekiem odbiorcy. Za to polscy czytelnicy i czytelniczki dostaną łopatologicznie wyłożone shintoistyczne przekonania na temat duszy. To jest akurat bardzo miłe. Nie ma też dłużyzn, co również jest miłe. Ogólnie: da się strawić.
Plusy: + „wykład” o duszy w shintoizmie + frywolne żarciki i kilka fajnych dialogów + żywa akcja Minusy: - mimo wszystko infantylizm - niezbyt udana strona graficzna
Rysunki: Rumiko Takahashi Scenariusz: Rumiko Takahashi Tytuł: Inu-Yasha: Baśń z feudalnych czasów, tom 10 Przekład: Monika Nowakowska Wydawnictwo: Egmont, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, offset, 184 str. Cena: 17 zł.