- Znów to samo! - westchnąłem do siebie zrezygnowany. Spojrzałem w okno, na ponury, zalany deszczem świat. Wakacje były w pełni, a ja czułem się jakby za szybko pojawiła się jesień. No i na dodatek perspektywa kolejnych, nudnych dwóch tygodni u babci nie przyprawiała mnie o radość. W tym roku miałem nadzieję, że coś się zmieni. Niestety rodzice nadal konsekwentnie uważali mnie za dzieciaka, więc pojechałem do babci bez żadnej dyskusji. Cóż za los! Tak rozmyślając nie zauważyłem, że przestało padać. Gdzieś za chmurami rozbłysło słońce. W tym samym momencie do drzwi pokoju zapukał mój kuzyn, Adam, proponując wycieczkę na grzyby. Zgodziłem się z niechęcią, ale wolałem już grzybobranie niż siedzenie ze wzrokiem wbitym w szybę. Już po chwili maszerowaliśmy do majaczącego w pobliżu lasu. Adam nawijał jak najęty, a ja nawet nie starałem się słuchać. Doszliśmy do lasu, wtopiliśmy się w jego ciemną głębinę. Kuzyn natychmiast zaczął szukać grzybów, a ja całkowicie znudzony, powoli zacząłem przechadzać się w pobliżu. Nie znałem tego lasu, rzadko tutaj przychodziłem, więc szybko straciłem orientację. Nie mogłem dostrzec przez gęstwinę sylwetki kuzyna Adama, więc w akcie rozpaczy (przyznając przed samym sobą, że się zgubiłem) zacząłem krzyczeć. Ciemność zgęstniała, znów zaczął padać deszcz, a ja już ochrypłem od krzyku. Doszedłem do wniosku, że albo mój kuzyn jest taki głupi, albo taki głuchy. Już miałem zacząć się zastanawiać co robić dalej, gdy potknąłem się o coś twardego i upadłem w błotnistą breję. Warknąłem jakieś przekleństwo w przestrzeń, gdy szybko zorientowałem się, że mój upadek nie został spowodowany jakimś pospolitym korzeniem. Pod drzewem, dokładnie na wysokości moich zalanych przez deszcz i błoto oczu, na ziemi leżała zbroja! Najprawdziwsza, srebrna zbroja!! Przetarłem powieki, sądząc, że chyba za mocno uderzyłem się w głowę przy upadku. Mimo to zbroja nadal leżała tam gdzie przedtem. Podniosłem się z błota i z bijącym sercem przyglądałem się jej. Pięknie zdobiony szyszak zakończony był purpurowymi piórami, nieznanego mi ptaka. Na napierśniku wyryty był herb przedstawiający zionącego ogniem smoka. Pod napierśnikiem lśniła złota kolczuga. Najdziwniejsze jednak było to, iż ta zbroja nie nosiła na sobie ani śladu rdzy. Oznaczało to, że musiała tutaj leżeć bardzo krótko. Ale kto chciałby porzucać tak wartościową zbroję? Mimowolnie usiadłem znów obok niej, nie zważając na błoto i wodę. Szybko w głowie zaczął mi kiełkować pomysł by włożyć tą zbroję. Chociaż na minutę. Nie miałem pojęcia gdzie jest właściciel i na jak długo pozostawił swój skarb, ale pokusa była silniejsza. Delikatnie podniosłem szyszak i zdumiało mnie iż był bardzo lekki. Nawet nie zastanawiając się dłużej szybko włożyłem go na swoją głowę, a następnie resztę. Żałowałem teraz że nie mam przy sobie lustra, bo bardzo chętnie dowiedziałbym się jak wyglądam. Zbroja była jednak zimna i niewygodna, więc już po kilku minutach postanowiłem ją zdjąć. W tym samym momencie za moimi plecami rozległ się ochrypły, kipiący wściekłością głos: - Mam cię, ty zapchlony kundlu!! Zesztywniałem cały, a po moich plecach przeszedł dreszcz. Obróciłem się powoli, mając pewność, że to właściciel zbroi. Myliłem się jednak. Przed moimi oczyma stał najprawdziwszy rycerz. Ubrany był jednak w czarną, hebanową zbroję a na napierśniku wygrawerowaną miał czarną wieżę, w którą uderzał piorun. Jego zimne oczy wierciły mnie na wylot, zza szyszaka. Poczułem strach. - Skończę ja z tobą teraz, ty żmijo jadowita! Zatopię me ostrze w twej obleśniej piersi, jakom przysięgał na herb swój i swoje dobre imię! Usłyszawszy te słowa poczułem się jak w jakimś średniowiecznym filmie, ale też zrozumiałem że to jakaś pomyłka. Ten gość brał mnie za właściciela zbroi, którą niefortunnie ubrałem. - Nie, nie, nie... To jakaś pomyłka! - zawołałem. Czarny rycerz zaśmiał się ochryple. - O pomyłce mowy być nie może, Smocza Tarczo! Jam sir Logrik herbu Czarna Wieża! Oznacza to że nie mylę sie nigdy!! A teraz do walki stań, Smocza Tarczo, jeżeli z honorem umrzeć chcesz!! Poczułem, że wpadłem w niezłe tarapaty. Ten cały sir Logrik nie dość, że pałał do mnie niesamowitą nienawiścią, to jeszcze wyciągnął powoli miecz i wymierzył w moim kierunku. Odruchowo, pamiętając wszystkie filmy o królu Arturze, sięgnąłem do pasa, ale nie znalazłem tam miesza, czy czegokolwiek co przypominałoby broń. Tymczasem sir Logrik zbliżał sie powoli, nie zważając na fakt, że nadal jestem nie uzbrojony. Pomyślałem, że dobrze by było zacząć uciekać, ale nogi miałem jakby wrośnięte w ziemię. Czarny rycerz był już kilka kroków ode mnie, gdy po lesie potoczył się kolejny krzyk, a potem coś drżącego przywarło do mojego ramienia. - Logriku!! Zostaw go!!! Zerknąłem w bok i dostrzegłem wysoką, piękną dziewczynę w długiej szmaragdowej sukni. Jej ciemne włosy upięte były w dwa warkocze i podpięte diademem, a zielone oczy wpatrywały się w sir Logrika, który opuścił miecz. - Ależ Estallo... - jęknął sir Logrik, a ja znów zrozumiałem, że wpadłem w sam środek jakiegoś trójkąta miłosnego. - Zamilcz, Logriku! Jeżeli zabić Brandlyna chcesz to musisz i mnie zabić. - Ależ Estallo - powtórzył sir Logrik. - Żoną moją jesteś, serce moje oddałem ci... Cóż za okrutne słowa wiec padają z ust twych. - Już me serce nie do ciebie należy. Ja i Brandlyn miłością do siebie pałamy. Daj więc odejść nam. Miałem już tego dość. Wyszarpałem ramię z uścisku Estally i odsunąłem się. Kobieta spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma. - Ależ Brandlynie, najmilszy... Chciałem ściągnac szyszak i wszystko wyjaśnić, ale nie potrafiłem uwolnić się od tego draństwa. Rzuciłem wiec wszystko na jedną kartę. - Sir Logriku, nigdy nie kochałem twojej żony - rzuciłem, a twarz Estally stała się blada. - Nigdy nie zdradziłem cię z nią. Weź więc swoją żonę do... ekhm... zamku... swego i porzućmy tą walkę. - Brandlynie!! - zawołała rozpaczliwie i rzuciła się w moją stronę, ale ją odepchnąłem delikatnie. - Nie chce walki. Nie chce nikogo zabijać, ani samemu zginać. Wyjaśnijcie swoje małżeńskie kłótnie w swoim domu, ale mnie do tego nie mieszajcie, bo nie mam z tym nic wspólnego. Przez sekundę pomyślałem, że sir Logrik rzuci się na mnie mimo wszystko. Jednak wtedy on schował swój miecz do pochwy, chwycił Estallę za ramie i ukłonił się w moją stronę. - Mądrość przemawia przez ciebie, przyjacielu mój. Racje masz. Chodź Estallo. Z tobą mam jeszcze więcej do pogadania!! Powiedziawszy to ukłonił się w moją stronę raz jeszcze, po czym zniknął w gęstniejących ciemnościach. Ja tymczasem odetchnąłem z ulgą i usiadłem z chrzęstem zbroi pod drzewem. Zacząłem już mocować się ze zbroją, mając nadzieję, że w końcu ją ściągnę, gdy tuż obok mnie rozległ się kolejny głos: - Nieznajomy dziękuje ci... Wstałem tak szybko, jak pozwalała mi na to zbroja i zobaczyłem przed sobą mężczyznę. Ubrany był w same kalesony i dziwną tunikę, na której wyszyty był identyczny herb jak na zbroi. Zrozumiałem, ze stoi przede mną sir Brandlyn. - Uratowałeś mnie, nieznajomy, przywdziewając mą zbroję. Wreszcie z terroru tej niewiernej małżonki mego przyjaciela uwolniłem się. Cóż mogę dla ciebie zrobić teraz? - Błagam, pomóż ściągnąć mi tą zbroję!! Rycerz zaśmiał się i po chwili nie miałem już tego żeliwa na sobie. Odetchnąłem z ulgą. - Zacina się czasami - powiedział Brandlyn zakładając ją. Spojrzał na mnie z wdzięcznością. - Przybyłem do lasu tego by uciec, przed niesprawiedliwością. Zbroję ściągnąłem i pod drzewem sie położyłem by odpocząć. Głosy mnie obudziły, więc wszystko coś zrobił dla mnie panie widziałem. - Mam na imię Wojtek. - Jesteś wielkim magiem, żeś wywiódł w pole mą zmorę. - Wdałeś się w miłosny trójkąt? Brandlyn zaśmiał się. - Ależ nie. Estalla z serca całego nienawiścią do mnie pała, gdyż jej złe uczynki znam. A Logrik mym dobrym przyjacielem jest. Oczernić mnie chciała bym zginął i nie wydał jej. Dzięki tobie sir Wojtku, jej plan nie powiódł się. Czułem, ze w tej sytuacji miałem ogromnego farta. Tymczasem sir Brandlyn pożegnał się i na moją prośbę wskazał mi drogę do najbliższej ścieżki. Gdy tylko to zrobił zniknął natychmiast, a ja szybko udałem się we wskazanym kierunku. Nie minęło kilka minut, gdy o mało nie wpadłem na plecy swojego kuzyna, który nadal spokojnie zbierał grzyby. - Nie włócz się tak, Wojtek, bo możesz się zgubić. Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdybyś tylko wiedział...
- Znów to samo! - westchnąłem do siebie zrezygnowany. Spojrzałem w okno, na ponury, zalany deszczem świat. Wakacje były w pełni, a ja czułem się jakby za szybko pojawiła się jesień. No i na dodatek perspektywa kolejnych, nudnych dwóch tygodni u babci nie przyprawiała mnie o radość. W tym roku miałem nadzieję, że coś się zmieni. Niestety rodzice nadal konsekwentnie uważali mnie za dzieciaka, więc pojechałem do babci bez żadnej dyskusji. Cóż za los! Tak rozmyślając nie zauważyłem, że przestało padać. Gdzieś za chmurami rozbłysło słońce. W tym samym momencie do drzwi pokoju zapukał mój kuzyn, Adam, proponując wycieczkę na grzyby. Zgodziłem się z niechęcią, ale wolałem już grzybobranie niż siedzenie ze wzrokiem wbitym w szybę. Już po chwili maszerowaliśmy do majaczącego w pobliżu lasu. Adam nawijał jak najęty, a ja nawet nie starałem się słuchać. Doszliśmy do lasu, wtopiliśmy się w jego ciemną głębinę. Kuzyn natychmiast zaczął szukać grzybów, a ja całkowicie znudzony, powoli zacząłem przechadzać się w pobliżu. Nie znałem tego lasu, rzadko tutaj przychodziłem, więc szybko straciłem orientację. Nie mogłem dostrzec przez gęstwinę sylwetki kuzyna Adama, więc w akcie rozpaczy (przyznając przed samym sobą, że się zgubiłem) zacząłem krzyczeć. Ciemność zgęstniała, znów zaczął padać deszcz, a ja już ochrypłem od krzyku. Doszedłem do wniosku, że albo mój kuzyn jest taki głupi, albo taki głuchy. Już miałem zacząć się zastanawiać co robić dalej, gdy potknąłem się o coś twardego i upadłem w błotnistą breję. Warknąłem jakieś przekleństwo w przestrzeń, gdy szybko zorientowałem się, że mój upadek nie został spowodowany jakimś pospolitym korzeniem. Pod drzewem, dokładnie na wysokości moich zalanych przez deszcz i błoto oczu, na ziemi leżała zbroja! Najprawdziwsza, srebrna zbroja!! Przetarłem powieki, sądząc, że chyba za mocno uderzyłem się w głowę przy upadku. Mimo to zbroja nadal leżała tam gdzie przedtem. Podniosłem się z błota i z bijącym sercem przyglądałem się jej. Pięknie zdobiony szyszak zakończony był purpurowymi piórami, nieznanego mi ptaka. Na napierśniku wyryty był herb przedstawiający zionącego ogniem smoka. Pod napierśnikiem lśniła złota kolczuga. Najdziwniejsze jednak było to, iż ta zbroja nie nosiła na sobie ani śladu rdzy. Oznaczało to, że musiała tutaj leżeć bardzo krótko. Ale kto chciałby porzucać tak wartościową zbroję? Mimowolnie usiadłem znów obok niej, nie zważając na błoto i wodę. Szybko w głowie zaczął mi kiełkować pomysł by włożyć tą zbroję. Chociaż na minutę. Nie miałem pojęcia gdzie jest właściciel i na jak długo pozostawił swój skarb, ale pokusa była silniejsza. Delikatnie podniosłem szyszak i zdumiało mnie iż był bardzo lekki. Nawet nie zastanawiając się dłużej szybko włożyłem go na swoją głowę, a następnie resztę. Żałowałem teraz że nie mam przy sobie lustra, bo bardzo chętnie dowiedziałbym się jak wyglądam. Zbroja była jednak zimna i niewygodna, więc już po kilku minutach postanowiłem ją zdjąć. W tym samym momencie za moimi plecami rozległ się ochrypły, kipiący wściekłością głos:
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!