Import Tuner Challenge - rzut okiem

Fett
2007/09/12 19:50

Kolejne wyścigi... lecz z innej perspektywy

Kolejne wyścigi... lecz z innej perspektywy

Kolejne wyścigi... lecz z innej perspektywy, Import Tuner Challenge - rzut okiem

Import Tuner Challenge - trzy słowa, mówiące zwykłym, okazyjnym graczom mniej więcej to samo, co 1,3,7-trimetyloksantyna (negując fakt, że gry i serwisy o nich nie uczą, wyjaśniamy: jest to nazwa chemiczna kofeiny). Trzy słowa, które prócz wyobrażeń na temat „kolejnej zwykłej wyścigówki”, nie przywołają żadnych skojarzeń. Tymczasem ITC, to produkt z własną historią, którego pierwsi protoplaści pojawili się na świecie już kilkanaście lat temu i zawojowali niejedną konsolę.

Shutokou Battle Ten, bo tak faktycznie brzmi nazwa ITC, to kolejna odsłona tworzonej od 1994 roku serii, wywodzącej się spod skrzydeł japońskiego producenta Genki. Cykl gier, którego poprzednie części zawitały nie tylko na komputery osobiste, ale też na dwie pierwsze PlayStation, konsole Sega Saturn oraz telefony komórkowe i inne urządzenia, zmieniał swe nazwy w zależności od wydawcy i miejsca wydania. Drift King, Street Supremacy, Tokyo Highway Battle, Tokyo Highway Challenge czy w końcu Import Tuner Challenge, to tytuły w których chronologii pogubili się zapewne nawet ludzie z Genki. Ostatnia z nazw, pod jaką nowa odsłona została wydana przez Ubisoft, użyta została dopiero pierwszy raz, co wiąże się doskonale ze zmianą platformy na najnowszą konsolę Microsoftu. W jaki sposób jednak słowo „Import” łączy się z samą grą, nie zostało wyjaśnione i jest obiektem delikatnych żartów w dyskusjach, jakie powstały pośród for w sieci.

Już na początku należy zauważyć, że ITC jest produkcją, którą albo pokocha się od pierwszych chwil, albo też momentalnie znienawidzi. Xbox 360 jest konsolą, na którą wydano już kilka – mniej lub bardziej udanych – gier wyścigowych. Seria Need for Speed, Burnout Revenge czy Forza Motorsport 2 przyzwyczaiły graczy do pewnych rozwiązań, a to sprawia, że odbiór Import Tuner Challenge i opinie na jej temat bywają skrajnie różne (nie każdy jest przecież fanem produkcji od Electronic Arts). Od zera do bohatera

Jak to w większości gier posiadających przynajmniej szczątkową fabułę bywa, tak i w ITC wcielamy się w postać muszącą pokonać drogę, o jakiej śpiewała Sarah Connor (From zero to Hero). Zabawę (choć „zmagania” byłyby tu lepszym słowem) rozpoczynamy z błahymi funduszami, niewielkim wyborem pojazdów i modyfikacji do nich. Nawet trasy, jakie możemy pokonywać na starcie, są mocno ograniczone i zawężają się do jednej pętli autostrady. Cel, jaki przyświeca nam od samego początku jest prosty: pokonywać każdego z rywali po kolei, zapewniając sobie miano najszybszego kierowcy. Początki nie są łatwe (bo i rzadko kiedy bywają) i jeżeli nie zniechęcimy się zbyt szybko, gra zacznie nabierać tempa, a pokonywanie kolejnych kilometrów stanie się przyjemnością. Wszystko, co ujrzymy podczas zabawy, jest do cna japońskie (stąd też złośliwości, co do tytułu). Rozmowa z odpowiednią osobą lub znak światłami, gdy już jesteśmy gotowi i po chwili podświadomie wyobrażamy sobie zapach palonych o asfalt opon. Tylko podświadomie niestety. Przy odrobinie starań odkryjemy kolejne zakątki Tokio, a w nich następne rzesze rywali.

Jednym z głównych elementów Import Tuner Challenge jest tzw. „quest mode”. Jeżeli daje to jakiekolwiek nadzieje i wzbudza choć szczątkowe emocje, to jest to zupełnie niepotrzebnie. Jedynym naszym zadaniem jest znalezienie sobie przeciwnika i wygranie z nim. Jeżeli cel nie zostanie spełniony, wyścig należy powtórzyć i tak do bólu. Jeden przeciwnik, drugi, dziesiąty i setny... Niestety, większość rywali okaże się zbyt silna dla początkującego, wymuszając tym samym mniej ambitne wyścigi, „podpakowanie” samochodu i kolejne kilometry na liczniku, a stracone godziny z realnego życia. By jednak wkroczyć do prawdziwej akcji, trzeba się poświęcić. Potem zaś okaże się, że do wygranej wystarczy nam odrobina przebiegłości – a to zablokuje się trasę tak, by oponent wjechał na jadący z naprzeciwka samochód, a to uniemożliwi się dobre wejście w zakręt, itd.

Ciekawym rozwiązaniem, jeśli chodzi o formę wyścigów, a czymś dobrze znanym osobom, które miały styczność z poprzednimi częściami cyklu, są swoiste paski życia. Maleją one jednak nie w momencie zderzeń z przeciwnikiem czy też niespodziewanego pojawienia się balustrady, tudzież innego słupka na drodze, ale w momencie, gdy wyprzedzamy przeciwnika i utrzymujemy prowadzenie. Gdy wskaźnik dochodzi do zera, wygrywamy lub przegrywamy (naturalnie zależy to od tego, czyj pasek się wyczerpał). Zwycięstwa nad pojedynczymi rywalami czy też całymi gangami dostarczają nam dodatkowych funduszy, a te można przeznaczyć na wymianę samochodu i zakup nowych części czy elementów tuningu (po prawdzie trzeba ulepszać wóz, ponieważ bez tego nie rozwiniemy skrzydeł). Wino, kobiety i... samochód

W zależności od upodobań, jednym z większych plusów, jak też i minusów może być fakt, iż grę można przejść w większości bez zmiany pojazdu. Choć niektórzy lubią jeździć jednym, sprawdzonym pojazdem, dla innych będzie to pójście na łatwiznę i choć nie będzie to wymagane, zmienią niejednokrotnie swój samochód, byleby tylko poczuć powiem świeżości. A ten jest z pewnością odczuwalny w związku ze sławą, jaką stopniowo zdobywa nasza postać. Typowo japońskim rozwiązaniem jest wprowadzenie pewnych tytułów (rang?), które odzwierciedlać będą nasze postępy w grze. Każdy pokonany rywal (w szczególności bossowie, do jakich dostęp otrzymujemy dopiero po pewnym czasie), to przybliżenie nas do wyższych szczebli ulicznej hierarchii.

Co smuci, nasi przeciwnicy nie grzeszą zbyt wysokim poziomem intelektualnym. Jak było to wspomniane, liczy się tu odrobina sprytu. Niestety trasy, jakie przyjdzie nam pokonywać (nawet w dalszych etapach gry), nie są zbyt finezyjne i pełne architektonicznych udziwnień. Czego jednak można było się spodziewać po ulicach Tokio? Może choć tego, że pojawia się na nich coś więcej, niż lekkie zakręty i sporadycznie występujące pojazdy zwykłych ludzi. Fani serii Need for Speed nie znajdą tu tego, co pamiętają z ukochanego cyklu. Dostaną za to sporą porcję dobrze odtworzonych autostrad Shinjuku i Shibuya. A odrobina realizmu jest z pewnością ważna.

Innym aspektem, tym razem dobrze pasującym do tytułu nadanego przez Ubisoft, są możliwości tuningu własnego pojazdu. Pierwsze chwile pośród gamy możliwości mogą każdego przyprawić o ból głowy, ale tym właśnie jest Import Tuner Challenge – rajem dla osób, które w rzeczywistości nie mogą pozwolić sobie na tak ogromne przeróbki samochodu lub chcą porobić to, co po prostu lubią. W ITC spotkamy się z porcją wyłącznie japońskich wozów. Nissan czy Toyota, Mitsubishi czy Mazda – wybór należy do nas. Warto mieć na uwadze, że z pierwotnego wyglądu pojazdu mogą pozostać tylko wspomnienia. Jeżeli się przyłożymy, a na naszym wirtualnym koncie widnieć będzie wystarczająca ilość kredytów, zmienimy samochód nie do poznania. Można tu ponarzekać na niewielką ilość marek wozów. Staje się to jeszcze bardziej dotkliwe, gdy zdobędziemy samochód naszego oponenta i niemożliwe będzie jego przerobienie. Jednak tak jak w życiu, nie można mieć wszystkiego. Widziały gały, co brały...

Od strony graficznej – chciałoby się rzec, że tak, jak i w wypadku innych elementów – produkcja Genki, to typowy średniak. Pośród innych„wyścigówek” na Xboksa 360 znajdziemy tak produkcje brzydsze, jak i ładniejsze. Scenerie, po jakich przyjdzie nam się poruszać, widoki jakie zobaczymy w trakcie przemykania po autostradach nie zachwycają. Jak jednak zauważono, nawet w rzeczywistości drogi w i wokół Tokio nie należą do najbardziej porywających. Modele przeciwników, z którymi rozmawiamy w przerwach pomiędzy pojedynkami, również zostały zrobione po najprostszej linii, sprawiając, że ma się wrażenie, iż twórcy poszli na łatwiznę. Cieszy jednak fakt, iż każda z wprowadzonych przez nas modyfikacji (tych, które oczywiście można by i w rzeczywistości zobaczyć) jest widoczna na pojeździe. Należy więc przyłożyć się – wszak w trakcie dłuuugiej gry przez większość czasu nasza bryka będzie widnieć na ekranie.

Udźwiękowienie gry, to kolejny z elementów, który potrafi łatwo narobić sobie wrogów, ale też szybko zjednać zwolenników. Dźwięk silników i specyficzna, przywołująca wspomnienia starych gier muzyka towarzyszyć nam będą przez większość rozgrywki. Chwała twórcom za możliwość wyciszenia niektórych utworów i możliwość uruchomienia własnych, inaczej żmudne pokonywanie japońskich autostrad byłoby jeszcze mniej pociągające. Wadą jest też brak podłożonych głosów pod postacie. Trudno byłoby znaleźć takie rzesze aktorów, ale choć ci główni przeciwnicy mogliby sporadycznie do nas przemówić.

Typowy średniak... ale dla kogo?

Jak już wspomnieliśmy, Import Tuner Challenge jest typowym średniakiem. Jeżeli posiadasz w sobie tyle cierpliwości, Drogi Czytelniku, by przebrnąć przez pierwsze trudy gry (a nie każdy ma tyle cierpliwości), ITC może naprawdę przypaść do gustu. Może też, mimo wszystko odrzucić, wywołując żal na myśl o wydanych pieniądzach. Zachęci może możliwość zmierzenia się z innymi graczami. Ale w jak dużym stopniu? Parafrazując słowa kabaretu Ani mru mru, gra nie jest dziwna... Jest oryginalna.

GramTV przedstawia:

0,0
null
Plusy
  • realizm (trasy, pojazdy), niezliczona ilość modyfikacji dla samochodu, ilość przeciwników do pokonania
Minusy
  • autentyczność tras może zanudzić, mało ambitne udźwiękowienie, AI przeciwników
Komentarze
16
Usunięty
Usunięty
21/09/2007 16:37

Wiochmenka i tyle :(

Usunięty
Usunięty
13/09/2007 13:51

Dla mnie gra niezbyt ciekawa...

Usunięty
Usunięty
13/09/2007 13:21
Dnia 12.09.2007 o 22:37, lordfett napisał:

Ludzie robią sobie niewinne żarciki, bo tytuł jest za razem i idealny, i dziwny dla gry, gdzie wszystko jest do cna japońskie.

No właśnie. Gra w Japonii ma przecież inny tytuł. Import Tuner Challenge w USA i EU opowiada o samochodach japońskich, a więc importowanych.




Trwa Wczytywanie