Marcin Mortka – „Ragnarok 1940” - tom 1 - recenzja

Grimnir
2007/08/25 18:26

Bez sensu, ale z polotem

Bez sensu, ale z polotem

Bez sensu, ale z polotem, Marcin Mortka – „Ragnarok 1940” - tom 1 - recenzja

Marcin Mortka kocha wikingów i mitologię normańską. Widać to wyraźnie w jego dotychczasowej twórczości. Jednak grzebanie się w głębokim średniowieczu lub opisywanie działalności reliktów Asgardu w czasie II Wojny Światowej przestało mu zapewne wystarczać. Autor chyba ma za złe naszej historii fakt, że wieki wikingów minęły, zaś narody skandynawskie, zamiast siać grozę w sercach wszelkich nadmorskich nacji, znane są raczej z produkcji wódki Absolut, Muminków, Astrid Lindgren oraz filmów dla dorosłych (chodzi oczywiście o twórczość Bergmanna. A o czym pomyśleliście?). Z tej tęsknoty za brodatymi łobuzami spod znaku Odyna i Thora postanowił ową historię delikatnie poprawić. No, może niezbyt delikatnie. Ot, po prostu bogowie Asgardu zamiast grzecznie pójść do piachu w ostatniej bitwie z Lokim i jego Jotunami lub przynajmniej pokornie, z podkulonym ogonem, umykać i kryć się przed Białym Chrystusem w jakichś zakazanych ostępach, podzielili się opieką nad narodami wikingów i stworzyli światową potęgę Braterstwa Normańskiego. Potęgę, która rozwija się w najlepsze w roku pańskim 1940.

Powieść Marcina Mortki nosi tytuł Ragnarok 1940 i zalicza się do szerokiego kręgu historii alternatywnych. Gwoli ścisłości nadmienić należy, że jest to tom pierwszy. Świat wygląda więc u Mortki nieco odmiennie od naszego, ale zarazem zastanawiająco podobnie. I tu właśnie chyba jest pies pogrzebany, którego rozkładu nikły zapaszek psuje przyjemność czytania tej powieści.

Z jednej strony mamy bowiem na arenie międzynarodowej pogańskie mocarstwa Skandynawów, brak USA, zamiast nich wikińską Vinlandię (o dziwo republikańską), na terenie Inflant, Litwy, Białorusi i sporego kawałka Rosji (a dobrze im tak!) normańskie państwo Holmgardu. Ale z drugiej strony istnieją sobie w najlepsze „nasze” mocarstwa kolonialne – Anglia i Francja. Ba, nawet ogromnej potędze Belgów udało się utrzymać Kongo (jak wiadomo z racji posiadania na swym terytorium miasta o nazwie Bruksela są oni niepokonani w boju). Podboje ponoć przepotężnych Skandynawów wyglądają na tym tle nieco blado.

Z różnych danych zawartych w powieści wynika, że co najmniej do XVIII wieku wierzący w Odyna wikingowie byli biczem bożym na tylną część ciała chrześcijańskiej Europy. W szczególności baty zbierała katolicka Anglia. Do tego stopnia, że sławny również w naszym kontinuum czasoprzestrzennym jegomość nazwiskiem Cromwell jest tam bohaterem narodowym z racji walki z norweskim okupantem. W takim razie rodzi się niebłahe pytanie, kiedy ci skubani Anglicy, nawet z wszystkimi wyspiarskimi przystawkami, znaleźli czas na budowę imperium? Kiedy okupant siedzi człowiekowi na głowie i łupi bez pomiłowania, to trudno planować kolonizację zapadłych okolic Przylądka Dobrej Nadziei! No dobrze, to mogli być uciekinierzy, uchodźcy, czy jak ich tam zwał. Ale na miłość wszystkich bogów – skąd Sudan? Trudno również wysyłać floty do Indii, gdy o dzień drogi morzem siedzi banda brodatych zbójów w rogatych hełmach, knując, jak złożyć kawałek populacji, dajmy na to, Londynu czy też Yorku w ofierze Agirowi vel Egirowi. Jakoś ta wizja świata wymaga wieszania niewiary na bardzo wysoko wbitym haku. Ale oczywiście należy wziąć pod uwagę bezpośrednie interwencje boskie w bieg wydarzeń i wszystko będzie się zgadzać. Albo i nie. Nieważne!

Dlaczego nieważne? Ano dlatego, że czyta się tę powieść od deski do deski jednym ciągiem. Mortka ma dar ciekawego opowiadania historii i nawet największe horrendum nie budzi chęci przerwania lektury. Fabuła traktuje o przygodach angielskiego korespondenta wojennego, który przypadkiem wpada na trop normańskiego spisku. Intryga owa ma podpalić świat i zniszczyć Wielką Brytanię. W powieści więc mamy i walkę wywiadów, i egzotyczne krajobrazy, i sporo dobrej akcji. Co z tego, że świat jest niespójny, a historia jego bzdurna. Czyta się to dobrze, postacie są ciekawe, ich perypetie – zajmujące, a nawet niewiarygodne elementy „historyczne” zdają się na tyle interesujące, że aż chce się w nie zagłębić. Co z tego, że z szyderczym uśmiechem na ustach. Lecz nadal się chce! A to już jest może jeszcze nie Sztuka, ale niezła sztuczka.

Plusy: + dobry warsztat językowy + ciekawa fabuła Minusy: - niespójna, bezsensowna historia świata

GramTV przedstawia:

Autor: Marcin Mortka Tytuł: Ragnarok 1940 Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, 405 stron Cena: 29,99 zł Strona WWW: tutaj

Komentarze
14
Usunięty
Usunięty
30/08/2007 23:20

Książka Wiedźmina, nie słyszałem o takim autorze.

Usunięty
Usunięty
27/08/2007 21:04

Ja tam chciałbym żeby można było kupić na forum książki Tolkiena i Wiedźmina. Bo te mnie bardzo nie ciekawią;/

Usunięty
Usunięty
27/08/2007 10:35

Są nieciekawe.




Trwa Wczytywanie