Call of Juarez - rzut okiem (Xbox 360)

Spayki
2007/07/07 22:09

Dziki Zachód na słowiańską nutę

Dziki Zachód na słowiańską nutę

Dziki Zachód na słowiańską nutę, Call of Juarez - rzut okiem (Xbox 360)

Jedną z podstawowych kwestii gwarantujących rozkręcenie udanego interesu, jest znalezienie na rynku niszy i uzupełnienia jej własnym produktem. Oczywiście, można próbować rywalizować z potentatami na pewnym, sprawdzonym gruncie, aczkolwiek niesie to ze sobą niebezpieczeństwo poniesienia dotkliwej klęski. Choćby ze względu na brak doświadczenia.

Podobnie sprawa ma się w przypadku gier komputerowych, a mówiąc ściślej – pierwszoosobowych shooterów w realiach Dzikiego Zachodu. Powstałe w ostatnich latach, poruszające ten temat tytuły, można śmiało policzyć na palcach jednej ręki. Jeśli mówić o produkcjach naprawdę dobrych, to cóż – w zasadzie wyłącznie Red Dead Revolver i Gun należałoby zaliczyć do tego grona. Niespełna rok temu dołączył do nich Call of Juarez.

"Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz"

Ta, stworzona przez developerów z Techlandu, na wskroś przesiąknięta wczesno-amerykańskim klimatem gra - mimo pewnych niedociągnięć - gwarantowała rozrywkę na wysokim poziomie. Szczególnie entuzjastycznie odebrana została przez osoby z rozrzewnieniem wspominające filmy o Winnetou oraz liczne kreacje Clinta Eastwooda. Po niespełna roku od debiutu na rynku, Call of Juarez trafia na Xboksa 360, stając się tym samym pierwszą produkcją z polskim rodowodem, która wylądowała na platformie giganta z Redmond. Nadal bez odpowiedzi pozostaje jedno, podstawowe pytanie – jak tworzona pierwotnie na komputery osobiste gra sprawdzi się w konfrontacji z licznymi, dynamicznymi FPS-ami dostępnymi na konsole? Jednakże zanim przejdziemy do meritum, warto nakreślić, o co tak właściwie toczy się cała ta awantura ze świszczącymi kulami i litrami podłej jakości whisky w tle.

Billy Świeca nie należy do największych szczęściarzy na zachód od Mississippi. Po długich, zupełnie bezowocnych poszukiwaniach mitycznego złota wraca do domu i z przerażeniem stwierdza, że zarówno jego matka, jak i średnio darzący go sympatią ojczym więcej nie usłyszą wyjących na prerii kojotów. Nie ma jednak czasu na przesadne rozczulanie się i lamenty, bowiem w chwili, gdy chłopak odkrywa tę przerażającą prawdę, dostrzega go wielebny Ray. A tak się nieszczęśliwie składa, że Billy jest jedynym żywym w zasięgu wzroku duchownego, który zupełnie przy okazji okazuje się być bratem chłodniejącego z każdą chwilą denata. Pastor szybko składa wszystko w spójną całość i rzuca się w pogoń za młokosem.

Dalej robi się rzecz jasna jeszcze ciekawej – nagły zwrot akcji, zaginiony ojciec i rodzinna tajemnica, słowem – nie brakujemy tutaj niczego. I to właśnie fabuła stanowi siłę napędową tego, pierwszego w dorobku rodzimej branży elektronicznej rozrywki, westernu. Podanego w strawnym sosie, z odrobiną diabelsko ostrych, meksykańskich papryczek i obowiązkowymi kilogramami ołowiu. Lu sangu lava lu sangu

Opowieść poznajemy z dwóch, zgrabnie łączących się ze sobą i wzajemnie przenikających perspektyw. Pierwsze skrzypce w całym przedstawieniu gra Ray – rewolwerowiec na emeryturze, który w ramach oczyszczenia głosi chwałę Pana. A że czyni to częściej mieczem niż słowem? Cóż, nikt nie twierdził, iż ogień żarliwej wiary nie wymaga poświęceń! W każdym razie, wielebny niejedno istnienie ma już na sumieniu i tak w zasadzie do końca normalny nie jest. Z Biblią w jednej i sześciostrzałowcem w drugiej dłoni rusza wymierzyć sprawiedliwość.

Etapy dedykowane Rayowi, to klasyczny, książkowy wręcz przykład hitchcockowskiej szkoły budowania nastroju – na początku musi być trzęsienie ziemi (tym razem w postaci hurtowej wyżynki przy wymiernym udziale działka maszynowego), następnie napięcie powinno stopniowo wzrastać. Wielebny należyty użytek robi z rewolwerów, obrzynów, a także prowizorycznej snajperski, dziesiątkując – jak przystało na "rękę Boga" – stojące mu na drodze zastępy niewiernych. Mimo że większość tych leveli oparta jest o prosty schemat polegający na dotarciu z punktu A do punktu B, to w praktyce całość sprawdza się naprawdę nieźle.

Dopełnieniem tego obrazu są podbijające grywalność rozwiązania zastosowane przez programistów z Techlandu. Wystarczy wspomnieć o Concentration Mode, czyli lokalnym bullet-time’ie znajdującym zastosowanie głównie w sytuacjach nagłego, nadciągającego z kilku stron zagrożenia. Dwa widoczne na ekranie celowniki (za sterowanie nimi odpowiadają analogi) pozwalają w precyzyjny i morderczy sposób udokumentować swoją wyższość nad przeciwnikami. Niezgorzej wypada nieodzowny składnik każdego westernu z prawdziwego zdarzenia – pojedynki jeden na jednego. Podobnie jak miało to miejsce w Red Dead Revolver, starcia tego typu bazują przede wszystkim na wyczuciu czasu. Po kilkusekundowym odliczaniu, należy możliwie szybko (czytaj: przed stojącym naprzeciw kowbojem) sięgnąć po broń i wpakować amunicję w ciało rywala. Proste i przy tym niezwykle satysfakcjonujące.

"Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę"

GramTV przedstawia:

Tego samego nie można niestety powiedzieć o epizodach, w których przejmujemy kontrolę nad Billym. Cherlawy chłopaczyna raczej średnio radzi sobie z bronią palną i w ogóle do Kozaków ciężko go zaliczyć. W zasadzie priorytet stanowi dla niego trzymanie się możliwie daleko od psychopatycznego krewniaka. W tym celu skrada się, pozostaje w ukryciu, przemyka za plecami niczego nieświadomych przeciwników. I wszystko byłoby w porządku, gdyby te elementy zostały odpowiednio dopracowane. Tak to już jest, że zrobienie dobrej gry nastawionej na stealth z widokiem z perspektywy pierwszej osoby, nie należy do zadań prostych. Owszem, w przypadku takiego powiedzmy Thiefa, patent się sprawdził, tu z kolei najzwyczajniej w świecie powiewa nudą. Podczas podążania w skórze Billy’ego ciągle cisnęło mi się na usta: "Dość, koniec, wystarczy! Chcę grać Rayem. Niech ten etap już się skończy!". I tak to właśnie wygląda – popisy oskarżonego o podwójne zabójstwo młodziaka stanowią wyłącznie chwilową odskocznie od rozsyłania kolejnych porcji ołowiu przez czcigodnego pastora.

Na Xboksie 360 sprawa i tak wygląda lepiej, niż na PC-tach. W ręce Billy’ego dość szybko trafiają łuk i strzały, dzięki którym może zgrabnie zrzucać kowbojom kapelusze z głów. I choć w otwartej walce z góry skazany jest na porażkę, to kilka precyzyjnie wymierzonych headshotów niejednokrotnie znacznie ułatwia sprawę. Zwłaszcza, że celowaniu towarzyszy efekt zwolnienia czasu.

Pojęcie "zwolnienia" nie jest również obce przeciwnikom Billy’ego. Odnosi się ono do ich inteligencji i permanentnej – nazwijmy to po imieniu – ślepoty. Wyobraźcie sobie taką oto sytuację – przy ognisku siedzi dwóch kowbojów (hmm, prawie, jak w Tajemnicy Brokeback Mountain), jeden zostaje zdjęty strzałą i z impetem pada na twarz. Drugi natomiast w ogóle nie reaguje, grzecznie czekając na swoją kolej! Podobnie ma się kwestia przemykania i pozostawania w ukryciu. Nasze poczynania są zupełnie niedostrzegalne przez przeciwników, nawet jeśli przebiegamy metr przed ich nosami. Warunek jest tylko jeden – musimy pozostawać w cieniu. Nie ma to, jak gwarantujący niewidzialność kamuflaż w XIX wieku!

Drugi podstawowy oręż Billy’ego, to bicz. Jego użyteczność w walce jest raczej znikoma, a swoje zastosowanie znajduje w etapach platformowych. Dzięki niemu, możemy zaczepić się o wystającą gałąź i dostać na niedostępne w inny sposób miejsce. Jak to zwykle w przypadku FPP-ów bywa, momentami trudno jest oszacować odległość i nawet pokonanie niewielkiej rozpadliny bez dokładnego wymierzenia miejsca odbicia, stanowi poważne wyzwanie. W założeniu autorów ciekawym zadaniem miała być górska wspinaczka. I owszem, widoki są naprawdę bajeczne, szkoda tylko, że pokonywanie kolejnych półek skalnych wiąże się z przymusem oglądania tekstur, w nieprzyzwoitym wręcz zbliżeniu.

"Gdy więc ten naród wybijesz do ostatniego męża, narody, które o tym posłyszą, powiedzą o Tobie"

Skoro już mowa o grafice – silnik Chrome’a z produkcji na produkcję wypada okazalej. Świetnie wyglądają rozległe, otwarte tereny i modele postaci. Cieszą liczne smaczki, jak choćby wyostrzanie elementów znajdujących się na pierwszym planie, blur przy przeładowywaniu magazynków i bardzo ładnie przedstawiony ogień. W opozycji stoją za to zamknięte lokacje, co szczególnie odczuwalne jest w trakcie pokonywania etapów rozgrywających się w kopalniach. Tekstury są jednolite i tak na dobrą sprawę chwilami nie wiadomo nawet, czy właśnie patrzymy na ścianę, czy na sufit. In plus wersji na Xboksa 360, warto odnotować płynną animację, jednakże momentami widoczne jest dorysowywanie się elementów w tle, co szczególnie razi w przypadku szybkiej jazdy konno.

Równie pozytywne wrażenie wywiera sfera audio. Lektorzy zostali dobrani doskonale – bohaterowie mówią z należytym akcentem, odpowiednio modulując przy tym ton oraz barwę głosu, która w przypadku Raya nie pozostawia wątpliwości, co do jego poczytalności – pasja i obłęd, oto co kieruje byłym rewolwerowcem w koloratce! Zbliżony poziom trzyma muzyka – momentami doniosła, kiedy trzeba dynamiczna, podkręcająca akcję. Zdecydowanie spełnia swoją rolę, ale też trudno powiedzieć, by były to jakoś przesadnie powalające kompozycje. W każdym razie, nieźle podkreślają charakter rozgrywki i to jest chyba najważniejsze.

"Zaprawdę, w ten sposób postąpię z tą złą zgrają, która się zebrała przeciw Mnie. Na tej pustyni zniszczeją i tutaj pomrą"

Słowem należy wspomnieć także o trybie mutliplayer. W tym samym czasie, na jednej z trzynastu map rywalizować może nawet szesnaście osób. Dostępne są cztery klasy postaci, wśród nich między innymi nałogowo rzucający laskami dynamitu górnik i najszybszy w całej stawce, strzelec. W odmianach klasycznego deathmatchu trup ściele się gęsto, a respawny co kilkadziesiąt sekund nie są niczym niezwykłym. Nie brakuje potyczek drużynowych, jak też obrony wyznaczonego celu. Nowością w wersji konsolowej jest tryb Capture the Bag, czyli wariacja na temat klasycznego pościgu za flagami, tylko tym razem rolę zdobyczy pełnią worki z forsą. Przyjemnym i nowatorskim rozwiązaniem jest możliwość uczestniczenia w grze treningowej, przed zebraniem pełnej ekipy do sieciowych zmagań. Ogółem akcja w kilkunastoosobowym gronie stanowi przyjemną odskocznię od – nie przymierzając – kolejnych starć w Gears of War.

Ciężko jednoznacznie ocenić Call of Juarez. Z jednej strony, mamy do czynienia z przyjemną dla oka, dynamiczną strzelaniną w klimatach najlepszych westernów ubiegłego stulecia. Z drugiej, etapy skradankowe niepotrzebnie spowalniają akcję i wywołują irytację. Mierżą również atakujące znienacka, częste loadingi i kilka możliwych do wyeliminowania niedociągnięć (sztuczna inteligencja przeciwników, znikające ciała, sporadyczne dorysowywanie się obiektów). Trudno przy tym odmówić produkcji Techlandu spójnej koncepcji, wciągającej fabuły i ciekawych patentów. Przy tym xboksowe dodatki, w postaci trzech nowych, niezwiązanych z fabułą epizodów, wyodrębnionego trybu pojedynków i urozmaiconego multiplayera gwarantują solidną porcję atrakcji!

Cieszy fakt, iż oto pierwsza polska gra zakręciła się w czytniku konsoli nowej (w domyśle: obecnej) generacji. Naprawdę warto dać jej szansę i na własnej skórze przekonać się, jak wyglądało życie dawno, dawno temu na Dzikim Zachodzie.

Tytuł: Call of Juarez Gatunek: FPP, gra akcji Wymagania sprzętowe: Xbox 360; abonament Xbox Live Gold do gry sieciowej Plusy: + dynamika (Ray) + klimat + fabuła + multiplayer + oprawa audiowizualna Minusy: - etapy skradankowe (Billy) - część tekstur Czas na opanowanie: kwadrans Poziom trudności: średni Producent: Techland Wydawca: Ubisoft Wersja: angielska Strona www: http://www.coj-game.com

Komentarze
24
Spayki
Gramowicz
Autor
11/07/2007 07:56
Dnia 11.07.2007 o 07:52, morthi napisał:

na glownej stronie :)

Eee?? Na spocie jest wyraźna informacja: "... na Xboksa 360". W tekstach jest podobnie:"Dzisiaj natomiast zachęcamy Was do lektury recenzji pierwszego polskiego tytułu na Xboksa 360!", "W ubiegłym roku na Xboksa trafił Painkiller, natomiast teraz - na drugą platformę Microsoftu - zawitała konwersja Call of Juarez." (z newsa o wywiadzie z Pawłem Zawodnym.

Usunięty
Usunięty
11/07/2007 07:52

na glownej stronie :)

/old_forum/2007_28/20070711075228.jpg" class="ipsAttachLink ipsAttachLink_image">/old_forum/2007_28/20070711075228_m.jpg" class="ipsImage ipsImage_thumbnailed" alt="20070711075228">

Spayki
Gramowicz
Autor
11/07/2007 07:50
Dnia 10.07.2007 o 22:19, DArkon1990 napisał:

> > Call of Juarez jest pierwszą Polską grą na X360 a Painkiller jest pierwszą Polską grą > na XboXa > > Pierwszego hehe, Więc Call of Juarez nie jest pierwszą grą na konsole Microsoftu, ale > na X360 > > tak. > > Hmm, a kto i gdzie napisał, że jest? :> Painkiiler na Xbox - wtorek, 25 lipca 2006 Call of Juarez - Niedawno w tym roku

No tak, wiem przecież o tym. Pytanie, gdzie w treści tekstach związanych z CoJ na gram.pl pojawiła się informacja, że jest to pierwsza produkcja na konsolę MS?




Trwa Wczytywanie