Co jakiś czas kolejna firma ogłasza iż pracuje nad nowym, rewolucyjnym ma się rozumieć, MMORPG. Człowiek siedzi, czyta, samopowtarzalne zapewnienia marketingowe budzą co najwyżej sarkastyczny uśmiech w kąciku warg. Dalsze reakcje potencjalnych nowych klientów dla twórców kolejnych MMORPG da się pogrupować w bardzo prosty sposób. Te osoby, które już na dobre wsiąkły w jedną z obecnych na rynku gier, wydymają pogardliwie usta i pozostają w głębokim przekonaniu, że nic lepszego od ich ukochanej rozrywki wymyślić się nie da. Nieliczni wciąż odporni na „masywne onlajny” spokojne analizują informacje, wzruszają ramionami i zajmują się swoimi sprawami. Tak naprawdę podatnym gruntem są jedynie te osobniki, które już grają, ale czegoś im wciąż brakuje.
Co jakiś czas kolejna firma ogłasza iż pracuje nad nowym, rewolucyjnym ma się rozumieć, MMORPG. Człowiek siedzi, czyta, samopowtarzalne zapewnienia marketingowe budzą co najwyżej sarkastyczny uśmiech w kąciku warg. Dalsze reakcje potencjalnych nowych klientów dla twórców kolejnych MMORPG da się pogrupować w bardzo prosty sposób. Te osoby, które już na dobre wsiąkły w jedną z obecnych na rynku gier, wydymają pogardliwie usta i pozostają w głębokim przekonaniu, że nic lepszego od ich ukochanej rozrywki wymyślić się nie da. Nieliczni wciąż odporni na „masywne onlajny” spokojne analizują informacje, wzruszają ramionami i zajmują się swoimi sprawami. Tak naprawdę podatnym gruntem są jedynie te osobniki, które już grają, ale czegoś im wciąż brakuje.
Tu się pojawia szansa dla nowych tytułów, ale bardzo złudna. Otóż nagminnym procederem jest zawieszenie na pewien czas abonamentu w dotąd katowanej gierce i przerzucenie się na jakiś czas w inny świat. I proszę tu nie mówić, że są MMORPG bez abonamentu. Mimo wszystkich swych możliwości gierki przez przeglądarkę nie przylegają nijak do produkcji wysokobudżetowych. Znowuż zalicznie Guild Wars do MMORPG jest dla tego projektu krzywdzące – przecież to hybryda single i multi, coś bardzo wyjątkowego, trudnego do porównania, bo nie mającego w swej klasie konkurencyjnych tytułów.
Po tej dygresji wróćmy do sedna sprawy. Taka pozorna migracja właśnie trwa – bardzo dużo graczy odwiesza na kołek ciuszki z WoW i wbija się w nowe, rodem z LotRO. Nie znaczy to jednak, jak zaczęli przebąkiwać niektórzy wrogowie Blizzarda, że nadszedł zmierzch warcraftowego szaleństwa. Gracze, którzy od lat zwiedzali Azeroth, nie wyprowadzą się z niego od razu. Pochodzą po Śródziemiu i będą się wszystkiemu przyglądać swym doświadczonym okiem. Jeżeli twórcy z Turbine nie przekonają ich do siebie wyższą jakością rozrywki, gracze wrócą najprawdopodobniej do WoW. Bo jeśli ma się do wyboru dwie gry o podobnym potencjale, wybiera się raczej tę, która była pierwsza i w której wciąż ma się mnóstwo znajomych. Nie bez znaczenia jest też to, że spryciarze z Blizzarda już dawno dokonali czegoś, co w języku marketingu nazywa się emocjonalizacją marki. Kto nie wierzy, niech spróbuje na jakimkolwiek forum powiedzieć coś obraźliwego o WoW...
Przed twórcami LotRO stoi więc nie lada wyzwanie. To, że gra zgarnęła bardzo wysokie oceny nie świadczy zupełnie o niczym. Prawdziwe rozgrywki trwają raptem od dwóch miesięcy, tak więc nie było jeszcze szansy, by ktokolwiek poznał ten tytuł w stopniu wystarczającym do kompetentnej oceny. MMORPG musi być na rynku od przynajmniej trzech-czterech miesięcy, by można o nim powiedzieć więcej. Napływ i rotacja graczy, reakcje twórców, kompleksowość świata, dynamika długofalowej zabawy – to wszystko rzeczy, których nie zbada się od razu.
Jedną z atrakcji, którymi można by przeciągnąć do siebie dużą ilość graczy niezadowolonych lub nie do końca zadowolonych z produktów konkurencji, jest plastyczna, podatna na działania postaci linia fabularna. To niestety łączy się z dodatkowymi kosztami – trzeba zatrudnić kilka łebskich osób, które by śledziły wszystkie wydarzenia w wirtualnej rzeczywistości wykreowanego świata, czytały przechwałki na forach i na koniec w regularnych odstępach czasu skryptowały globalne wydarzenia. Wtedy aktywni gracze widzieliby skutki swych działań i wzrosłoby ich przywiązanie do tytułu. Taki sztab Mistrzów Gry jednak kosztuje, a przecież nie po to tworzy się MMORPG, by dopieszczać graczy, ale by dopieszczać własne konta bankowe.
Cóż, południe zastało nas w połowie tematu, ale jednocześnie jesteśmy w dobrym miejscu, by przerwać na tydzień. Być może w kolejnym tekście uda nam się dojść do jakichś bardziej pozytywnych wniosków... czego Wam i sobie życzę (bo nie lubię uchodzić za starego malkontenta).