W samo południe pławiąc się w luksusie

Lucas the Great
2007/05/15 12:00
0
0

Dzisiaj z rana odwiedził mnie bardzo miły serwisant, który naprawił zepsuty piecyk gazowy. Za wymianę dwóch części, robociznę i dojazd tego fachowca przyszło mi zapłacić tyle, co za wypasioną edycję kolekcjonerską gry. Dlaczego piszę o tym? Bo to właśnie skłoniło mnie do refleksji na temat cen, siły nabywczej i kosztu ludzkiej pracy. Nie to, żebym wcześniej traktował owe tematy bezrefleksyjnie, ale akurat już odpalał mi się gon felietonowy, więc elementy wskoczyły na miejsce i zostały poddane analizie na tym specyficznym poziomie, związanym bezpośrednio z moim ulubionym gatunkiem publicystyki.

Dzisiaj z rana odwiedził mnie bardzo miły serwisant, który naprawił zepsuty piecyk gazowy. Za wymianę dwóch części, robociznę i dojazd tego fachowca przyszło mi zapłacić tyle, co za wypasioną edycję kolekcjonerską gry. Dlaczego piszę o tym? Bo to właśnie skłoniło mnie do refleksji na temat cen, siły nabywczej i kosztu ludzkiej pracy. Nie to, żebym wcześniej traktował owe tematy bezrefleksyjnie, ale akurat już odpalał mi się gon felietonowy, więc elementy wskoczyły na miejsce i zostały poddane analizie na tym specyficznym poziomie, związanym bezpośrednio z moim ulubionym gatunkiem publicystyki.

Narzekamy często, że coś kosztuje drogo. Zwłaszcza w odniesieniu do dóbr luksusowych. Narzekamy, że książka kosztuje trzydzieści złotych, a gra stówę. Robimy to bezrefleksyjnie, często siedząc w knajpie i wypijając kolejny napój chłodzący tudzież wydmuchując z siebie kłęby dymu. W czasie tego narzekania konsumujemy dobra przecież nie należące do podstawowej diety, warte w sumie więcej niż książka, na której cenę pomstujemy. Dwie dłuższe sesje malkontenctwa mogą w sumie kosztować nas premierowe wydanie gry. Ponieważ nie damy jej rady kupić, za tydzień wyżalimy się znajomym ponownie, jakie to zdzierstwo panuje w kraju.

Dobra luksusowe to – logicznie rzecz traktując – takie dobra, których posiadanie jest... luksusem. Nie koniecznością. Nie obowiązkiem. Nie przywilejem. Luksusem. Ich wytworzeniem, a zwłaszcza projektowaniem, nie zajmują się przypadkowi wykonawcy. Zawęźmy jednak spektrum zagadnień, odsuwając na bok torebki od Prady i samochody marki Maybach. Zostańmy przy grach, książkach, komiksach, filmach. Czyli przy tym, o czym pisujemy na naszym portalu. Programista, grafik 3D, pisarz, rysownik, scenarzysta, aktor, reżyser – to wszystko profesje, których można się oczywiście nauczyć. Jednak bez pewnej iskry, talentu, wyobraźni – tego nieuchwytnego „czegoś” – nigdy nie wytworzy się dzieła o odpowiedniej sile oddziaływania. A bez tego wszelakie rozrywkowe i kulturalne dobra luksusowe są skazane na śmierć. Oczywiście można im dać sztuczne życie, niczym potworowi Frankensteina - zajmują się tym spece od marketingu – ale taki byt podyga chwilę i wyląduje zaraz na śmietniku historii. Tam spocznie na zawsze. Prawdziwe dzieła to przecież diamenty, piękne nawet bez sztucznego, marketingowego oświetlenia. Diamenty zaś – jak wiadomo – są wieczne.

Jeśli coś tworzą wykwalifikowani (a na dodatek utalentowani) fachowcy, to proces produkcji jest droższy. Jeśli ich dzieło jest udane, mają pełne prawo do zażądania za nie godziwej zapłaty. Tak więc mogę postawić oczy w słup, widząc że za koncert dwóch zespołów - z których jeden założyli goście z mojego pokolenia, drugi o dekadę starsi – miałbym zapłacić 165 polskich złotych, ale nie będę marudził. Na takie stawki za występ zapracowali sobie chłopaki ciężką, wieloletnią harówą i zszarganiem zdrowia tudzież nerwów. Jednak to, czy pójdę na ich koncert, czy nie, jest zupełnie obojętne dla mojego życia. Nie umrę z powodu braku muzyki na żywo. Mam też prawo uznać, że spędzenie kilku godzin na płycie stadionu, w koszmarnym czerwcowym skwarze na dodatek, nie mieści się w mojej definicji luksusu. Powtarzam jednak, że jakiej bym w tej sprawie decyzji nie podjął - ani mnie, ani wykonawcom z owych zespołów to raczej życia nie odmieni. Wróćmy jednak do gier. Polski rynek elektronicznej rozrywki jest bardzo specyficzny, choć nie unikatowy. W zasadzie pewne cechy szczególne współdzielimy z innymi krajami dawnego Bloku Wschodniego. Obywatele z nacji przez kilka dekad faszerowanych trucizną alternatywnej gospodarki mają pewien drobny problem. Znikomą siłę nabywczą w odniesieniu do dóbr luksusowych. Nastąpiło przesunięcie pojęć. Dla wielu rodzin w Polsce dobrem luksusowym jest część żywności – dla nich wydanie dziesiątej części pensji na grę to abstrakcja. Zwłaszcza że nie stać ich na wydajnego peceta czy konsolę aktualnej (ba – niemal dowolnej) generacji. Do tego z czasów własności państwowej, niejako uwspólnionej, wynieśliśmy pewną kontuzję psychiczną. Zawłaszczenie nie przez wszystkich postrzegane jest jako kradzież. Dodajmy domyślne dla minionej epoki rozgraniczenie: prawdziwą pracę wykonuje robotnik i rolnik, artysta to lekkoduch, trochę darmozjad, którego działalność nijak się ma do kucia stali czy roboty w kopalnianym przodku. Stąd notoryczne pogwałcanie prawa, okradanie owych lekkoduchów, czyli piractwo.

GramTV przedstawia:

Część z wydawców elektronicznej rozrywki zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego mamy tańsze niż w krajach Zachodu gry, nawet premierowe. Później następują reedycje za coraz mniejsze sumy. Choć i gry elektroniczne i oprogramowanie należą do podobnego typu produktów, to już w wypadku tych drugich podobne cuda raczej się nie zdarzają. Co więcej, wydawcy oprogramowania jakby próbują sobie powetować oczywiste straty z powodu piractwa poprzez karkołomny zabieg zwiększenia zysków jednostkowych. Inaczej mówiąc, wiele programów kosztuje u nas drożej niż w USA, Francji, Niemczech, czy na Wyspach Brytyjskich. A przecież zdolność nabywcza mieszkańców tamtych krajów jest przynajmniej trzykrotnie większa. Architekci od lat jeżdżą po specjalistyczne oprogramowanie za Odrę – to już rodzaj paranoi. A gry mamy i po dwie dychy, zdarzają się nawet premiery za trzydzieści złociszy...

Nie narzekajmy więc na ceny gier i książek, narzekajmy najwyżej na wysokie koszta pracy w naszym kraju, obniżające nasze realne zarobki i torpedujące naszą zdolność nabywczą. Do tego pamiętajmy, że nikt nam nie każe posiadać dóbr luksusowych. Wiem, ciężko bez nich żyć, lubimy zabawę i przyjemności. Na dłuższą metę ciepła woda w kranie do niedawna mogła być postrzegana jako luksus. O tym, jak źle jest bez niej żyć, przekonałem się przy okazji wspomnianej na wstępie awarii piecyka gazowego. Słono zapłaciłem za powrót tego dobra luksusowego pod mój dach, ale – uwierzcie – było warto. Mogę teraz znowu, nomen omen, pławić się w luksusie. Podobnie jest z grami... choć nie zawsze muszą się nam spodobać i czasem mamy prawo pomyśleć, że przepłaciliśmy. Wtedy jednak nasz żal jest usprawiedliwiony. Gorzej, gdy ktoś narzeka na niską jakość produktu, który... ukradł! Takich wesołków też już widywałem w sieci sporo...

Cóż, choć to utopia, to jednak serdecznie Wam i sobie życzę, by wszystkie nabyte dobra luksusowe przypadały nam do gustu...

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!