Buożesz Ty mój! Byłem Ci ja w każdej chałupinie drewnianej i murowanej, każdej kamienicy i lepiance – i nic! Żaden z obecnych (a co gorsza, nieobecnych też) tu tubylców nie był w stanie wytłumaczyć mi, co też się wydarzyło tym razem, co mi czynić trzeba…
Mogło to jednak wyniknąć z zapytania nieodpowiednich osób. Bo w końcu czego spodziewać się po osobnikach takich jak 22-letni odziany w lateks dziadyga tańczący boogie, młodzieniec pokrzywdzony na solarium i wyrywający lachony „na gmxa” (ach ta nieznajomość systematyki i terminologii cyklistycznej wśród współczesnej młodzieży małomiejskiej!) czy przybrany we własne futro Mistyk pogrążony w dziwnej ekstazie (wywołanej, sądząc po otaczającej go barierze zapachowej, przez coś, co powinno być zakazane nawet do konserwacji manualnie obsługiwanych maszyn rolniczych)…
Jakby tego było mało, wśród osób u których prawidłowe skorelowanie pracy obu półkul mózgowych stało pod bardzo dużym i wykręconym pytajnikiem, znalazły się także dzieci – pięciolatek do którego zagadałem, bardzo długo nie był w stanie ustalić miana którym ukarali do rodziciele. Wahał się pomiędzy Kryspinem a Metodym, w końcu jednak (po szybkiej wymianie combosów z-laczka-i-z-kopyta) poszedł ze sobą na kompromis, nakazując mówić na siebie Kryspin_i_Metody, K_i_M, w ostateczności zaś: Uberlicze666).
W tym momencie ogarnęła mnie szewska pasja, uspokoiłem się dopiero po pięciu półbutach i dwóch (całych) kaloszach. No i wpadłem na pewien Pomysł (oczywiście przeprosiłem!) – a może w lokalnej gazecie znajdę jakąś wskazówkę? Niestety, w „Biuletynie Przeglądowo-Poglądowo-Ogrodniczym” żadnej wskazówki nie było (bo te minutowe się nie liczą). Załamałem się do reszty (kręgosłup do dziś dziwnie skrzypi) i z rozmachem zapoznałem zad mój z leżącym na ziemi nieopodal klocem. Takim dużym i wykonanym z granitu, jakimż by innym... Skierowałem pysio w me na słońce, w odpowiedzi na co – zaczęło padać. Nie przeszkadzało mi to jednak specjalnie – po miesiącu picia rafinowanej maślanki truskawkowej Akti-Mal niestraszna mi była żadna pogoda, promieniowanie i petryfikacja. Gdy grad radośnie spulchniał mi twarz, począłem obserwować okolicę, nie mogąc nadziwić się niezwykłej pasji tutejszych mieszkańców – w każdym ogródku na trawniku stała przynajmniej jedna figura przedstawiająca coś na kształt, eee, pasiastego gnoma. Straszne!
Siedziałem tak sobie, siedziałem... a burza przybierała na sile, samoloty spadały, budynki płonęły, gnomy fruwały. Stwierdziłem, że tutejszy klimat przestał mi już odpowiadać, wypadałoby przenieść me członki gdzie indziej. Tylko gdzie...?
Nagle przez ryk nawałnicy (ktoś ją skrzywdził?) przedarło się brutalnie czyjeś potępieńcze wycie (podobne do tego, które wydawała z siebie małolata-terrorystka z poprzedniego odcinka tych głupot):
-VIL, KASY!
Ech, co za świat – to już nawet w przedszkolu...?
Byłem ciekaw – gdzież jej opiekun, Tad? Zamiast zareagować, to pewnie leni się gdzieś teraz i przy akompaniamencie dropsów ogląda transmisje ze snookera czy innego enejczela. I milczy...!
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!