Dzisiejszy felieton miał mieć inny temat. Powinien dotyczyć odwagi deweloperów i poszukiwania nieszablonowych rozwiązań przy tworzeniu gier. Trudno, zmierzymy się z tymi zagadnieniami za tydzień. Dziś jednak cały świat żyje wczorajszą tragedią w Blacksburg. Nie unikniemy tego tematu, bo morderca miał 24 lata, za chwilę więc pojawi się grupa nawiedzonych analityków, którzy wyciągną na świat dzienny, iż chłopak grywał w jakieś gry. Był Chińczykiem, wyjechał do USA – to, że spędzał część swego czasu na wirtualnych rozrywkach jest niemal stuprocentowo pewne. Ale czy cokolwiek znaczy?
Łańcuch przyczynowo skutkowy, prowadzący od gier do zbrodni jest w tym momencie tak samo poważnym tropem, jak to, że chłopak mówił po chińsku. Po prostu w Azji i USA jest największy odsetek osób traktujących gry jako równoprawną z innymi, popularną rozrywkę. Może i kiedyś poganiał sobie po wirtualnych ulicach Vice City, albo kosił masowo moby na Azeroth – ktoś to pewnie wyciągnie w ramach szumu medialnego dookoła straszliwej tragedii, jaka rozegrała się w amerykańskim kampusie. Ktoś, kto razem z innymi komentatorami właśnie będzie przygotowywał grunt pod kolejne killing spree.
Jeśli bowiem mielibyśmy naprawdę poważnie szukać winnych tego, że 24-letni chłopak wędruje po kampusie i dokonuje kolejnych egzekucji na kolejnych osobach, to znaleźlibyśmy ich gdzie indziej. Tego typu straszne wydarzenia wykorzystywane są potem do walki politycznej. Po raz kolejny wybuchnie niejedna typowa dla sytuacji dyskusja. Czy dostęp do broni jest ułatwianiem zbrodni? Czy gry i filmy wychowują takich strzelców? Czy emigranci zniszczą USA? Czy poziom bezpieczeństwa na uczelniach jest wystarczający? W każdej takiej dyskusji wspominany będzie ów chłopak z Szanghaju. Jacyś sławni reżyserzy nakręcą filmy. Jedni dokumentalne, pełne wywiadów z niedoszłymi ofiarami, rodzinami zabitych i – być może – rodziną strzelca. Drudzy artystyczne, pochylające się nad ludzkim wymiarem tragedii, trudne w odbiorze, ale poruszające do głębi. CNN i FOX długo będą wracać do kolejnych wypowiedzi polityków, prawników, socjologów. Pomogą w tym kolejne nawroty tematu, wywoływane przez potrzebujących rozgłosu adwokatów i lokalnych politykierów.
Każda kolejna taka tragedia jest coraz lepiej udokumentowana i ma coraz bardziej złożoną otoczkę medialną. Dzięki upowszechnieniu się funkcji nagrywania filmów w telefonach komórkowych świat został dosłownie zalany ujęciami z Blacksburga. Stacje telewizyjne masowo wykorzystywały te materiały. Strzelec nie żyje, ale jest sławny. Zna go cały świat. Miliony ludzi zastanawiają się, czy do zbrodni pchnęła go zdradzona miłość. Student z Chin miałby małe szanse zdobyć taką sławę w inny sposób...
To, że do killing spree dochodzi głównie w USA, może być bardzo symptomatyczne. Żaden inny kraj nie ma tak potężnych mediów, to co wydarza się w kraju Wujka Sama, znajduje rozgłos na całym świecie. Gdyby ten Chińczyk pojechał studiować do Albanii albo Mongolii i tam wykonał swój morderczy rajd, niewiele by się o tym usłyszało, nie byłoby aż takiej dokumentacji. To nie gry, filmy i dostęp do broni są tu głównym faktorem, a medialność. Narcyzm jest wbudowany w nasz gatunek. Młodzi ludzie przeżywający tragedię życiową (w swoim odczuciu) często nie widzą dla siebie dalszej drogi w przyszłość. Jeśli zaś ginąć, to dlaczego nie widowiskowo, na oczach milionów widzów? Niech poczują ten ból istnienia, niech docenią, że cierpieliśmy na ranę serduszka lub złośliwą grzybicę stóp...
Im lepiej jest udokumentowane kolejne killing spree, tym większa szansa na to, że krócej przyjdzie nam czekać na następne. Czy i ten artykuł będzie kolejną kroplą, przepełniającą zbierającą się czarę? Mimo wszystko jesteśmy w Polsce, więc szansa jest znikoma – tego w każdym razie Wam, a zwłaszcza sobie, jako autorowi tekstu, życzę...