E... Tą razą nie obudziłem się w wygodnym łożu szpitalnym. Ze wszystkimi kończynami związanymi w jedną kiść (i mało atrakcyjną szmatą wypełniającą otwór gębowy), zalegałem w trzystopowym fragmencie rynsztoka miejskiego.
Ta ciekawa, niecodzienna sytuacja wywołała dwie fale: komentarzy ze strony tubylców oraz nieczystości ze strony zapchanego moim chudym cielskiem odcinka kanalizacji komunalnej.
-Błee... odświeżyłbyś się wreszcie. Przez takich jak ty nasze statystyki stoją w miejscu.
-Tu są damy! – ryknął jakiś starzec.
Miał chyba jednak coś ze wzrokiem, bo mówiąc o damach wskazał na postać spasłego maga (z wypaloną na czole runami inskrypcją „Czeresienka”). No cóż... przy pomocy jakiegoś typowego Bumelanta (a więc pomocnego i kulturalnego osobnika) wygrzebałem się z mazi (konsystencją przypominała mi, eee, Budyń) i postanowiłem dowiedzieć, co tu się dzieje, gdzie się znów znalazłem i w ogóle WTF (Wiele Trzeba Fyjaśnić). Trąc(aj)ąc z lekka zacząłem deptać pobliski deptak. Zanim przejdę do meritum (podobno niezła taryfa), wypada zapoznać się z okolicą.
W Rynnie (informacja uzyskana w restauracji KFSi – Kurczak, Frytki, Sajgonka) życie toczyło się swoim własnym, spokojnym rytmem, po lewej Ponury Żniwiarz z Radosnym Oraczem obalali kolejne kufle Maślanki, po prawej grupka dorosłych bawiła się niczym przedszkolaki („Łiii!”, „Dołóż mu, Madzia!”, „Ała.”). Najbardziej wzruszyło mnie jednak (w kontekście mojej obecnej sytuacji zapachowo – wizualnej) zamiłowanie tutejszej dzieciarni do higieny wszelakiej. Obsiadła sobie mostek nad rynsztokiem i bawi się w najlepsze...
-Buu, nie ten kanał!
-Grasz w sajty?
-Zamień „g” na „s”, „s” na „m” i będzie dobrze.
-Wbijaj na nasz kanał, KoMM!
Niestety, i tutaj widoczna była pewna stagnacja, obecna w całym tym miasteczku. Spora grupka dzieciaków siedziała nieruchomo (z miną orangutana po lobotomii, jak to mówią), ożywiając się jedynie na głos siedzącej wśród nich blondyneczki (bardzo dobrze zbudowanej: na pewno nie pali i chodzi na fitness). Niestety: nie dość że silna Fizycznie, to jeszcze terroryzowała pozostałych Psychicznie. Co chwilę krzyczała na inne dzieci: „Nu, nu!”, „Kawuni, już!”, „3k na czwarteczek!” itd.. A kiedy dzieci płakały, to wyzywała ich od robali. Straszne, co to się z tym pokoleniem dzieje.
Na szczęście (gdy już zamierzałem Wkroczyć), jak spod ziemi (a raczej spod mostu) wyrósł Dojrzały Pan o Facjacie Biznesmena (znaczek na klapie mówił: Tad Russel Jr.). Chwycił krzykaczkę za rękę i mrucząc coś o zabawie w godzinach pracy pociągnął za sobą w stronę budynku Centralnego Departamentu Przedszkolnego D’Redd. Dochodziły mnie jeszcze (niegrzeczne, ale chyba niezupełnie poważne) piski: „Ić! Jesteś stary! I słuchasz gupiej muzyki!”. Pewnie rodzeństwo...
Ogólne wrażenie, jakie wywarła na mnie ludność tego miasta było jak najbardziej pozytywne. I, jeśli wierzyć billboardom, niedaleko stąd do Malownieczego Zamku i Średniowiecznego Jeziora.
Hmm, można by tu zorganizować jakiś zjazd. Byle tylko nie przesadzić z liczbą osób...
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!