Guillermo del Toro – „Labirynt Fauna” - recenzja

Trashka
2007/03/14 21:56

Upiorna baśń

Upiorna baśń

Upiorna baśń, Guillermo del Toro – „Labirynt Fauna”  - recenzja

Hiszpańskojęzyczne filmy na ogół zaskakują widzów zarówno znakomitym technicznym wykonaniem, niebanalnym scenariuszem, jak i... szokującym wręcz okrucieństwem. Taki też jest Labirynt Fauna Guillermo del Toro, któremu po raz kolejny udało się stworzyć obraz poruszający do szpiku kości.

Zręczność jego reżyserskich palców dane nam już było poznać wcześniej, maczał je bowiem między innymi w następujących produkcjach: Kręgosłup Diabła (2001), Blade II (2002), Hellboy (2004). O ile ostatni z wymienionych zachwytu nie wzbudza (choć nie wiadomo, ile wysiłku wymagało wykrzesanie czegoś z obrzydliwie cukierkowego scenariusza), o tyle komiksowa konwencja krwiożerczego zabójcy krwiopijców została sprawnie przerzucona na wielki ekran. Jednakże owe stricte hollywoodzkie romanse bledną przy znakomitym, tyleż przerażającym, co wysmakowanym artystycznie hiszpańskojęzycznym Kręgosłupie Diabła, gdzie del Toro zajmował się zarówno reżyserią, jak i scenariuszem. Wszyscy, którym przypadł do gustu zaprezentowany tam sposób patrzenia na świat, powinni potraktować Labirynt Fauna jako film obowiązkowy.

Przygodę z upiorną wizją hiszpańskiego artysty rozpoczynamy od niepokojąco smutnej baśni, którą czyta dwunasto-trzynastoletnia dziewczynka podczas podróży samochodem. Ofelia udaje się wraz ze swą ciężarną matką, Carmen, do miejsca mającego stać się ich nowym domem – do domostwa kapitana Vidala, nowego męża Carmen. Od samego początku wiemy, że dziewczynka nie pasuje do otoczenia bądź świadomie się od niego dystansuje. Nie ma w tym nic dziwnego – Hiszpania roku 1944 nie należała do „rajów szczęśliwego dzieciństwa”. Podczas postoju świat baśni niejako wdziera się do ponurej rzeczywistości, by upomnieć się o Ofelię.

Ale czy na pewno jest to świat „lepszy”? Jedno jest pewne: do bezpiecznych i słodkich to on nie należy. Nie jest to miejsce, które mamusie i tatusiowie przewidzieliby na wakacje dla swych pociech. Istoty, z którymi ma do czynienia bohaterka, wyglądają przerażająco i kierują się twardymi prawami. Żeby przeżyć wśród nich, należy mieć odwagę w sercu i stosować się do szeregu zasad.

Z drugiej strony, każda, choćby nie wiadomo jak upiorna kraina zdaje się stanowić rozsądną alternatywę dla nowego otoczenia głównej bohaterki.

Co poniektórzy krytykują środki wyrazu użyte w owym filmie jako nazbyt krwawe. To oczywiście kwestia indywidualnego smaku, natomiast warto zwrócić uwagę, iż konwencja przyjęta przez reżysera, a zarazem scenarzystę, bynajmniej nie przypomina Gore... Obraz ten jest rzeczywiście brutalny, jednak okrucieństwo, którym epatuje del Toro, to coś bardzo specyficznego. Z jednej strony poraża nas absurd poczynań Vidala, z drugiej zaś całkiem łatwo umiejscowić podobne zachowania w realistycznej, a nie fantastycznej części życia podczas bratobójczej wojny w Hiszpanii. Wiemy, że podobne rzeczy działy się w trakcie starć reżimu Franco z komunistycznymi rebeliantami. Tam, gdzie długo trwają walki na podłożu ideologicznym, dochodzi do wynaturzeń. Trafiają się ludzie, którzy przeszli transformację w potwory – straszniejsze nawet niż te z baśni czy horrorów.

Bohaterka trafiła akurat do miejsca, gdzie komuniści to ta lepsza strona medalu. Zwolennicy faszystowskiego reżimu generała Franco to nie tyle obrońcy katolickiej Hiszpanii, co psychicznie zwichrowane psy wojny, wietrzące wszędzie niebezpieczeństwo i gloryfikujące kastowość społeczeństwa – podział na „lepszych” i „gorszych”. Grupka komunistów spaja bohaterów pozytywnych – ot, pełni ideałów ludzie, chcący wyzwolić swój kraj (a raczej swoich ziomków) od ciemiężycieli. To z nimi sympatyzują widzowie, szczególnie mając alternatywę w postaci socjopaty Vidala i jego sługusów, jak również wiedząc, że pomimo cierpienia i poświęcenia bojownicy są skazani na porażkę (dyktatura Franco trwała do lat 60-tych).

W rzeczywistości obie strony były siebie warte, dopuszczając się niemal niewyobrażalnych okrucieństw, i trochę szkoda, że nie zostało to pokazane. Brak tej świadomości może bowiem zafałszować obraz historii u co młodszych widzów. Jednakże trzeba przyznać, iż zabieg w postaci wyraźnego dualizmu był potrzebny, by pokazać tragiczną sytuację Ofelii oraz ludzi z otoczenia kapitana Vidala – doktora Ferreiro i służącej Mercedes.

Cała warstwa wizualna filmu zasługuje na szczere oklaski. Przykuwają uwagę zwłaszcza udane efekty specjalne i charakteryzacja, może nie zbijające z kolan nadmiarem przepychu, ale za to umiejętnie potęgujące wrażenie grozy. Tytułowy faun ani trochę nie przypomina plastikowej kukły, potwory, z którymi przyjdzie mierzyć się bohaterce, budzą autentyczny dreszcz na plecach. A wszystko to przy sprawnej pracy kamery...

Aktorzy również sprawili się bardzo dobrze.

Przyglądając się Ivanie Baquero (Ofelii) mimowolnie zastanawiamy się, dlaczego w polskich filmach dzieciaki tak często zachowują się jak kukiełki, których sznurki obsługuje ktoś nieprzygotowany do tego zadania. Baquero wspaniale odgrywa emocje jeszcze nieukształtowanej do końca osoby, którą miotają sprzeczne uczucia. Jest samotna i nierozumiana, pragnie bliskości i bezpieczeństwa, zamierza uciec gdzieś daleko, ale nie chce zostawić matki. Marzy o powrocie ojca. Boi się ojczyma, a zarazem nienawiść do niego dodaje jej niespodziewanych sił. Jej matka Carmen, odgrywana przez Ariadnę Gil, stanowi postać tragiczną. Widzimy jej rozpacz i to, jak oszukuje sama siebie – to jedyny sposób na przetrwanie przy człowieku, dla którego nic nie znaczy i od którego całkowicie zależy. Z kolei Sergi López, tworząc odrażająco wspaniałą kreację Vidala, znakomicie gra na emocjach widzów. Stworzył postać, którą naprawdę bardzo przyjemnie jest nienawidzić... Zarazem jednak udało mu się przemycić kilka drobiazgów – coś w wyrazie twarzy, scena, kiedy przeciąga brzytwą po swym odbiciu w lusterku – sprawiających, że mimowolnie zaczynamy współczuć temu żałosnemu, choremu człowiekowi, ogarniętemu obsesją dorównania własnemu ojcu.

GramTV przedstawia:

Także Maribel Verdu (Mercedes) i Alex Angulo (doktor Ferreiro) stanęli na wysokości zadania, kreując wrażliwe – choć kryjące stalowy rdzeń – osobowości uwięzione w pułapce wojny domowej.

Warstwa wizualna została podkreślona bardzo udaną ścieżką dźwiękową. Dynamiczna muzyka Javiera Navarette idealnie pasuje do wyczarowywanych przed widzami obrazów – można śmiało powiedzieć, że nie tylko rozbrzmiewa w uszach, ale i gra na emocjach.

Przejdźmy teraz do samej wymowy filmu, która wbrew pozorom wcale nie należy do „prostych, łatwych i przyjemnych”. Chciałoby się rzec: ot, baśń, tylko taka nie dla dzieci. I coś w tym jest, gdyż choć dorośli nazbyt często nie doceniają małoletnich ludzi (zapominają na przykład, jakie upiorne, pełne okrucieństwa światy potrafi wygenerować dziecięca wyobraźnia), to jednak w tym przypadku co młodszym umknie mnóstwo smaczków. Choćby przemyślnie poutykane w fabule symbole: a to winogrona nawiązujące do granatów z podziemnego królestwa boga Hadesa, a to stos dziecięcych bucików – przypominający wojenne okrucieństwa, których ofiarą zawsze padają niewinni.

Największym „smaczkiem” okazuje się jednakże możliwość podwójnej interpretacji fabuły. Można śmiało uznać, iż dziewczynka faktycznie nawiązała kontakt z magiczną stroną, wtedy jest to przypowieść o odwadze i niezłomności, o triumfie nadziei. Ale istnieją też przesłanki, że to tylko jej wybujała fantazja. Wtedy obraz Guillermo del Toro staje się nie baśnią, lecz filmem psychologicznym, traktującym o próbie ucieczki z przepojonej okrucieństwem i bólem rzeczywistości do świata wyobraźni. Niestety, to, że owo królestwo fantazji wydaje się tak zimne i okrutne, pozbawia nas złudzeń co do możliwości „uzdrowienia” psychiki ofiar wojny i uzyskania przez nie poczucia bezpieczeństwa.

Także samo zakończenie możemy dwojako interpretować. Ci, którzy uważają, że historię tę winien wieńczyć Happy End, będą ukontentowani, zaś widzowie oczekujący innej wersji wykryją co najmniej dwa sygnały na korzyść własnej wizji wydarzeń.

Podsumowując: nieczęsto spotyka się tak udany film. Podobne opinie prezentuje wielu krytyków. Labirynt Fauna otrzymał dwudziestodwuminutową owację na festiwalu w Cannes, został uhonorowany trzema nagrodami BAFTA, siedmioma hiszpańskimi nagrodami Goya (w tym za najlepszy scenariusz i efekty specjalne) oraz sześcioma nominacjami do Oscarów 2006. Zdobył trzy Oscary – za dekorację wnętrz, charakteryzację i zdjęcia.

Słowem: do kina marsz!

Plusy: + efekty specjalne i znakomite zdjęcia + gra aktorska + ciekawa fabuła + niesamowity klimat + budząca emocje muzyka + możliwość dwojakiej interpretacji Minusy: - jednostronne ukazanie wojennej zawieruchy

Reżyser: Guillermo del Toro Tytuł: Labirynt Fauna (El Laberinto del Fauno) Scenariusz: Guillermo del Toro Zdjęcia: Guillermo Navarro Muzyka: Javier Navarette Obsada: Ariadna Gil, Ivana Baquero, Sergi López, Maribel Verdu, Doug Jones, Alex Angulo Produkcja: Hiszpania / Meksyk / USA 2006 Dystrybucja: Kino Świat Strona WWW: www.ellaberintodelfauno.com/

Komentarze
35
Usunięty
Usunięty
26/03/2007 15:50

Film widziałem. Jest dobry. Inny od kiczowatych produkcji które się mnożą w kinach. Dobry, lecz nie rewelacyjny. W zachwyt nie popadam, a i nie żałuję, że obejrzałem.Uśmiech kapitana kwalifikuje go do roli Jokera w Batmanie :P

Usunięty
Usunięty
26/03/2007 15:50

Film widziałem. Jest dobry. Inny od kiczowatych produkcji które się mnożą w kinach. Dobry, lecz nie rewelacyjny. W zachwyt nie popadam, a i nie żałuję, że obejrzałem.Uśmiech kapitana kwalifikuje go do roli Jokera w Batmanie :P

moonman
Gramowicz
25/03/2007 17:51
Dnia 14.03.2007 o 22:09, Lucas the Great napisał:

> Skoro tak go zachwalają, to może rzeczywiście wartio wybraćsię do kina? Naprawdę i szczerze: koniecznie!

na prawdę: nie warto, przereklamowany




Trwa Wczytywanie