Age of Pirates - Opowieści z Karaibów - rzut okiem

Mastermind
2007/03/10 20:39
0
0

Ahoj tam na brzegu!

W oknie handlu każdą transakcję trzeba niestety ustawiać oddzielnie...

Ahoj tam na brzegu!

Ahoj tam na brzegu!, Age of Pirates - Opowieści z Karaibów - rzut okiem

Tematykę gier pirackich zdominowała w zasadzie firma Akella, która od wielu lat raczy nas opowieściami spod znaku Jolly Rogera (seria Sea Dogs, Piraci z Karaibów, Age of Sails 2 ). Z Age of Pirates - Opowieści z Karaibów sytuacja jest o tyle skomplikowana, że z jednej strony nie jest to tytuł nowy (pierwotnie ukazał się w grudniu 2005), ale z drugiej został wzbogacony o patch, który likwiduje większość uciążliwych błędów pierwotnej wersji. Mało tego – nieczęsto się zdarza, żeby gra wywoływała tak wiele kontrowersji i sprzecznych opinii. Niech za dowód posłużą oceny, oscylujące między 20% a 80% oraz liczne wypowiedzi na forach internetowych. Skoro Age of Pirates - Opowieści z Karaibów przynosi tyle emocji, postanowiliśmy sprawdzić, czy gra warta jest zainteresowania.

Akcja osadzona została na Karaibach XVII wieku. Alter ego gracza (do wyboru mężczyzna lub kobieta – rodzeństwo zresztą) dostaje pod swe dowództwo niewielką łajbę (konkretnie Lugier), pełen trzos i... witaj przygodo – niewielki archipelag czeka na odkrywcę. Od tej pory będziemy pływać między wyspami, handlować towarami, rozbudowywać swoją flotę, wypełniać zadania zlecane przez gubernatorów, trudnić się przemytem, rabować statki, brać udział w bitwach morskich i starciach na lądzie, a nawet zarządzać koloniami. W sumie spektrum działań jest spore, więc na nudę nikt nie powinien narzekać. Gra została tak skonstruowana, że daje graczowi wolną rękę w kwestii co i kiedy robić. Jest wprawdzie niezbyt rozbudowany wątek fabularny, ale po pierwsze nie trzeba go wcale wypełniać, a po drugie zawsze można zrezygnować ze wszystkich zadań, jakich się podjęło.

Na początkowe ustawienia postaci nie mamy niestety żadnego wpływu. Na szczęście w trakcie gry bohater(ka) awansuje i osiąga kolejne poziomy, a co za tym idzie zdobywa nowe umiejętności. I tutaj da się zauważyć pierwszego, sporego plusa gry. Możliwości rozdzielania zdobytych punktów doświadczenia są niezwykle szerokie. W sumie do dyspozycji mamy 12 zdolności (między innymi taktyka, naprawy, handel). Dla przykładu, aby dowodzić większą eskadrą statków, należy inwestować w taktykę (za dwa punkty można przyłączyć jeden okręt). Jeszcze lepiej jest z umiejętnościami, których jest 30 (nie do wszystkich ma się dostęp od początku). Wśród nich znajdziemy na przykład zaklinanie sztormów, zdolności chirurgiczne, taniec z szablami. Na tym rozwój avatara jednak się nie kończy. W ograniczonym zakresie mamy wpływ na ekwipunek, którego używa (broń biała, broń palna, luneta). W pewnym stopniu bohaterami tej gry są również statki, a i przy nich sporo można zrobić. Flota i załoga

W sumie skorzystać można z 12 łajb (między nimi bryg, galeon wojskowy, fregata), które różnią się ładownością, szybkością, ilością załogi, ceną i jeszcze kilkoma parametrami. Wszystkim możemy zmieniać żagle, wzmacniać kadłub oraz ulepszać działa. Usprawnienia te z jednej strony przynoszą procentowy bonus w pewnej dziedzinie (poszycie z brązu daje 10% odporności) z drugiej okupione są pewną stratą (we wspomnianym przykładzie -10% od szybkości i zwrotności).

Niezwykle ważna w całej zabawie jest załoga. Podzielono ją na pięć kategorii (oficerowie, żeglarze, żołnierze, muszkieterowie i kanonierzy), a ludzi zatrudniać można w tawernach. Za swoją pracę otrzymują oni żołd (oficerowie dodatkową pensję), ale należy od czasu do czasu sypnąć sporo grosza dla podniesienia morale. I teraz rzecz najistotniejsza, obrazująca jak bogate możliwości oferuje gra: otóż każdy zatrudniony oficer ma dokładnie te same statystyki, co bohater. Oznacza to, że od momentu, w którym go zatrudnimy, osobiście przydzielamy mu punkty! Na tym jednak nie koniec. Każdemu z oficerów możemy powierzyć określone funkcje na statku (jest ich 10). I tak np. bosman podnosi morale załogi, a chirurg leczy rannych i chorych. Oczywiście każdego z oficerów możemy również obsadzić jako kapitana innej jednostki, którą dołączyliśmy do naszej eskadry.

Zarówno pod względem zarządzania załogą, jak i w kwestii rozwoju głównego bohatera gra daje więc spore możliwości. Pieczołowicie wykonując misje i zadania, bogacąc się i krok po kroku rozwijając swoją flotyllę, naprawdę łatwo jest polubić pokładowe życie. Za ten aspekt należą się autorom pochwały, ale to wcale nie koniec atrakcji.

Bitwy morskie

Nie można wyobrazić sobie gry o piratach, bez efektownych strać morskich, abordaży i walki na rapiery. Na szczęście pomyślano również o tym. Bitwy można toczyć w dwóch trybach. Realistyczny jest dla prawdziwych hardcore’owców, bowiem przeładowywanie dział trwa niesamowicie długo. Zapewne z tego powodu większość graczy zdecyduje się na tryb uproszczony, który jest o wiele szybszy. Gdy dojdzie do starcia, a mogą w nim uczestniczyć całe eskadry, akcja zostaje przeniesiona na morze. Tam mamy możliwość przełączania się między widokiem TPP i FPP. W tym pierwszym łatwiej się manewruje, a w drugim namierza statki, celuje i strzela. Dopiero, gdy praktyka pozwoli nam umiejętnie łączyć te tryby, walka nabiera rumieńców.

Zanim znajdziemy się w zasięgu wrogiego okrętu, warto załadować działa. Można to zrobić przy użyciu czterech typów amunicji (kul armatnich, łańcuchowych, kartaczy i bomb). W oddawaniu celnych salw pomocny jest wskaźnik, który zmienia barwę na czerwoną, jeśli salwa będzie celna. Z tego powodu nie opłaca się strzelać w widoku TPP, bo wówczas posyła się kule „Panu Bogu w okno”.

Wrogi okręt można oczywiście zatopić, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby doprowadzić do abordażu, wyciąć w pień załogę i złupić go doszczętnie, albo przyłączyć do naszej flotylli. To drugie rozwiązanie jest oczywiście bardziej opłacalne, bo statki generalnie do tanich nie należą. Gdy dojdzie do abordażu, nasza załoga zazwyczaj dzielnie stawia czoła przeciwnikowi i często nawet nie musimy brać udziału w walce. Dopiero na końcu trafiamy do kajuty kapitana, którego należy pokonać. Salwa z pistoletu i kilka ciosów szpadą rozwiązują jednak problem.

Nie wszystko złoto, co się świeci

Jak Czytelnicy zdążyli się już zorientować, do tej pory mówimy o grze w samych superlatywach. Niestety nie jest tak, że Opowieści z Karaibów pozbawione są wad. Wprost przeciwnie – niektóre z nich potrafią bardzo uprzykrzyć rozgrywkę. Chociażby wspomniana w ostatnim akapicie walka jest bardzo uproszczona. W zasadzie sprowadza się do zadawania jednego ciosu, a kiedy energia naszego herosa spadnie, należy trochę pobiegać dookoła, aby znowu móc razić przeciwnika jednym wyuczonym pchnięciem. No cóż – sztampa! Największym mankamentem jest jednak sterowanie. Aż nadziwić się człowiek nie może, że Akella, tak zasłużona dla gatunku firma, nie potrafi opracować przystępnego interfejsu. „Why is the intuition gone?!” – aż chce się sparafrazować kapitana Jacka Wróbla, wypatrującego poręcznej butelki rumu. Czy oni betatestów nie robią, czy jak? A może nigdy nie grają, w to co wytworzą, bo przecież wady tego systemu widać po godzinie zabawy... Ale o co właściwie chodzi – zapytacie, bo przecież jeszcze nie wiecie. Czas wyjaśnić.

Otóż przeważającą część rozgrywki spędza się na przechodzeniu przez kolejne ekrany przy pomocy spacji. A to tawerna (spacja), a to przystań (spacja), a to handlarz (spacja) itd. Niestety, gdy trafiamy do w jakieś miejsce rozmowa wcale nie rozpoczyna się automatycznie. Dlaczego? No cóż, musimy jeszcze podbiec z pięć kroków, ustawić się DOKŁADNIE na wprost interlokutora (notabene: wszyscy mają piekielnie mało do powiedzenia – a to kolejna wada) i wtedy puknąć w spację... Potem następuje wymiana zdań (zawsze tych samych!) i kilka... spacji. Żeby wyjść i pójść gdzie indziej trzeba oczywiście nacisnąć.... bingo!... spację! Toż to kompletne nieporozumienie! Gdy dodać do tego fakt, że poszczególne ekrany ładują się długo, macie już niezły obraz sytuacji: gracza przed monitorem wrzący rum zalewa od tego wciskania podłużnego klawisza...

Wcale nie lepiej jest na innych ekranach zarządzania załogą i handlu. Dajmy na to handlując musimy wybrać ilość każdego dobra osobno i osobno ją zaakceptować. A przecież można było prościej – wybieramy WSZYSTKO, co chcemy sprzedać i dopiero wówczas (RAZ!) wciskamy przycisk akceptacji. Na Posejdona – to przecież banalne! (Zresztą kolesie z Akelli wpadli na to przy innym ekranie – naprawiając statek jakoś da się najpierw wszystko poustawiać, a potem zaakceptować – no zadziwiające...) Bez wdawania się w szczegóły należy stanowczo stwierdzić, że „tfu-rcom” najwyraźniej obce było sformułowanie „funkcjonalność”.

GramTV przedstawia:

Pocztówka z Karaibów

Na zakończenie wypadałoby poświęcić słów kilka grafice. Najogólniej pisząc, prezentuje się całkiem dobrze, choć należy wziąć poprawkę, że mamy do czynienia z tytułem nienowym. Zachwycające są zachody i wschody słońca, a nieba, które bardziej przypominałoby to prawdziwe, po prostu nie ma w innej grze. Dość ładnie wyglądają również bitwy morskie – lecą świszczące kule, z armat wydobywają się kłęby dymu, okręty sypią się w drzazgi, łamią się maszty i płoną żagle. Gorzej jest z samym momentem zejścia na dno zniszczonej łajby. Animacja tegoż jest sztuczna, a marynarze jakby nie zauważali katastrofy i nadal krzątają się po pokładzie. Niezbyt ładnie wyglądają również pojedynki. Raz, że niełatwo się ustawić, bo... nasi ludzie blokują nam drogę, dwa że pojedynkujący są jacyś tacy drętwi...

Mieszane uczucia można mieć także jeśli chodzi o miasta i porty, do których zawijamy. Z jednej strony, pod względem architektonicznym prezentują się ładnie (urocze domki, brukowane uliczki, mostki, pomniki, fontanny itp.). Z drugiej – jest ich dość mało, są niewielkie i właściwie większość budynków to dekoracje. Zresztą grafiki właściwe nie podziwiamy na wyspach, bo zazwyczaj przemieszczamy się klikając... spację.

Pora na podsumowanie i szczere przyznanie, że nawet zawodowego recenzenta gra stawia w kropce. Bez wahania można stwierdzić, że gra wciąga, ale pewnie duża w tym zasługa niezwykle nośnego tematu. Również mnogość możliwości powala na kolana i sprawia, że po prostu fajnie „zarządza” się swoim morskim biznesem. Z drugiej strony gra jest pełna uproszczeń, na dłuższą metę może wydawać się monotonna, a ponadto ma najgorszy interfejs ze wszystkich produkcji „karaibskopochodnych”. I wiecie co... może to niezbyt uprzejme, ale za zakupem przemawia zwłaszcza niska cena. Za porównywalne pieniądze nic lepszego w tym gatunku po prostu nie ma! Albo jeszcze inaczej: to niezła gra, tylko irytująco niedorobiona. Jeśli zacisnąć zęby gra się całkiem fajnie.

Tytuł: Age of Pirates - Opowieści z Karaibów Gatunek: morska/ekonomiczna/przygodowa Wymagania sprzętowe: CPU 2,5GHz, 1 GB RAM, karta graficzna 128 MB Zalety: + rozwój bohatera + rozwój załogi + klimat Wady: - interfejs - może się znudzić - brak przyspieszenia na mapie głównej Czas na opanowanie: 4 godziny Poziom trudności: średni Producent: Akella Wydawca: 1C Polski wydawca: Cenega Poland Cena: 29.90 Wersja: PL (kinowa) Strona www: http://www.playlogicgames.com/aopct/

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!