Andreas Eschbach jest Niemcem. Pisze po niemiecku. Zgodnie z wymienionymi wyżej prawidłami ma utrudnioną drogę do bycia odpowiednio nagłośnionym. Dla kontrastu Dan Brown, który technicznie jest zdecydowanie słabszy od swojego niemieckiego kolegi po piórze, jest Amerykaninem. A więc nie dość, ze pisze po angielsku, to jeszcze wydaje książki na rynku najbardziej rozbuchanym marketingowo. Z tych powodów o „Kodzie Leonarda da Vinci” słyszeli wszyscy, a o „Wideo z Jezusem” mało kto.
Skąd zestawienie ze sobą tych dwóch autorów i ich książek? Nie pojawiło się oczywiście przypadkowo... Obie opowieści łączy kilka cech: przygodowa fabuła, sensacyjna intryga i kontrowersyjne podejście do Kościoła Katolickiego. Tylko tyle i aż tyle. O ile Brown tworząc tło opiera się na własnej, często nieporadnie dokonanej, rekompilacji rozmaitych faktów i plotek historycznych, Eschbach buduje szkielet swej opowieści na zupełnie zmyślonych, choć niezwykle spójnych, podstawach.
Oto podczas wykopalisk na terenie Izraela zostaje odnalezione miejsce pochówku z czasów Chrystusa. W jednym z grobów, obok ciała, archeolodzy odnajdują woreczek, zawierający... torebkę foliową z instrukcją obsługi kamery SONY. Na dodatek ów model kamery nie istnieje, choć firma ma rzeczywiście w planach wprowadzenie czegoś takiego na rynek, ale za parę lat... Jeśli zaś instrukcja znajduje się w grobowcu z czasów Chrystusa, to gdzie jest kamera i co może być na niej nagrane? Trudne pytanie, jednakże jeżeli istniałby zapis uwieczniający Jezusa, jego wartość byłaby rewolucyjna...
Na tych założeniach Eschbach buduje rewelacyjną, wartką opowieść, nie pozbawioną jednak poważniejszych nurtów. Mamy magnata medialnego, opętanego chęcią posiadania i wyemitowania sensacji sprzed dwóch tysięcy lat. Mamy mnóstwo chciwych ludzi i rozdrażniony tematem Watykan. Tajni agenci, próby zatuszowania faktów, a w to wszystko wplątani młodzi uczestnicy wykopalisk. Pojawia się jednak i pisarz, zatrudniony przez medialnego magnata do zanalizowania kwestii związanych z podróżami w czasie. Ma mieć umysł otwarty, pisze przecież książki fantastyczne, okazuje się jednak bardzo mało elastyczny: przecież wie, że jego powieści to fikcja.
Za pomocą postaci pisarza Eschbach kontruje teorie i dogmaty podróży w czasie, świetnie zresztą sformułowane kiedyś przez jego kolegę po piórze, Wolfganga Jeschkego. Fantasta obala kolejne możliwości, ale przecież z drugiej strony istnieją niemal pewne dowody, że miał miejsce paradoks czasowy. Później dochodzi kwestia tego, co może skrywać nagranie. Czy ludzie w naszych czasach przyjęli by prawdę o Jezusie, jakakolwiek by nie była? Wszyscy znający historię wiedzą przecież, że Kościół Katolicki zmieniał się przez wieki, kolejne reformy i Synody dodawały nowe elementy. Kontrast z czystą prawdą mógłby być zabójczy.
Tak więc mamy powieść, którą świetnie się czyta. Jest w niej i przesłanie, i złożona, spójna wizja. Literatura rozrywkowa, mogąca jednak dostarczyć zdrowej pożywki dla szarych komórek. Zupełnie jak książka Browna... ale nikomu nie znana, choć lepsza technicznie i poprzez zastosowanie fikcyjnych założeń nie rażąca błędami merytorycznymi. Bez wątpienia warto przeczytać, zwłaszcza że rzecz jest do dostania, dopiero zaczęła się kurzyć na mojej półce, bo wydano ją w 2004 roku, nakładem wydawnictwa Solaris.