Clive Barker – „Sakrament” - recenzja

Trashka
2007/01/27 20:00

Odpychanie mroku

Odpychanie mroku

Odpychanie mroku, Clive Barker – „Sakrament” - recenzja

Żywi i umierający podsycamy ogień – mówi jeden z bohaterów „Sakramentu” Clive’a Barkera. Robimy wszystko, by odepchnąć od siebie mrok. Problem w tym, że mieszka on na dnie naszych umysłów, żerując na tym, co najgorsze, i nigdy nie ogląda światła, spychane w głąb podświadomości. Widać go jednak w działaniach tak jednostek, jak i mechanizmów cywilizacji. To temat, który stanowi opus magnum Barkera. W swej najnowszej książce twórca „Hellraisera” posuwa się dalej niż kiedykolwiek, dzieląc się z czytelnikami przemyśleniami wynikającymi z najbardziej osobistych doświadczeń.

Autor porusza szereg kwestii związanych z tak zwanymi „rzeczami ostatecznymi”. Mówi o nieuchronności umierania, odchodzenia w niepamięć, nieodwołalności pewnych czynów i decyzji. Krąży wokół problemu przetrwania gatunków i zasadności tegoż. Zastanawia się nad skomplikowanymi, dalekimi od wyobrażeń oraz ideału, relacjami międzyludzkimi, etykietkami, którymi ludzie tak chętnie obdarzają innych... A wszystko to zdaje się funkcjonować jako pretekst do rozważań na temat istoty życia, na temat Boga. Autor pozwala czytelnikom wysnuwać własne wnioski, nie wyrokując nic ostatecznie, co stanowi ogromną siłę tej powieści, zarazem jednak nie czyni z niej lektury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Obfituje ona w treści, które można różnorako odczytać, a przesłanie zapewne będzie różnie interpretowane.

Osobista wymowa książki przejawia się choćby w kreacji głównego bohatera i reszty postaci. Barker posiada dar do obserwacji, tworzenia wiarygodnych, zapadających w pamięć portretów psychologicznych i ukazywania, jak bardzo nie pasują one do stereotypów płci, zawodów, a wreszcie czarno-białych wyobrażeń o „dobrych” lub „złych” ludziach. Widać zainteresowanie kwestiami Androgyne, relacjami mąż-żona, partnerzy tej samej płci, brat-siostra, czy wreszcie pomiędzy zwykłymi przyjaciółmi, co też stanowi rodzaj miłości... Dywaguje nad pogardą wobec „kobiet i pedałów”, nad „wojną płci”, wynikającą albo z wpasowania się, albo z buntu wobec wyobrażeń na temat kobiet i mężczyzn.

Główny bohater – Will Rabjohns – to osoba intrygująca i jako człowiek, i jako artysta. Stanowi zaprzeczenie wzorca homoseksualisty-artysty, jest konkretny, szaleńczo oddany pracy i pozbawiony bodaj źdźbła egzaltacji. Budzi w otoczeniu wiele sprzecznych uczuć oraz nikomu nie pozwala się do końca poznać (co stanie się zrozumiałe w miarę pokonywania kart powieści). Kontrowersyjny fotograf, który operuje równie kontrowersyjną tematyką: uwiecznia ostatnich przedstawicieli wymierających gatunków, obnażając przy tym dewastację środowiska, ślepotę i obojętność przeciętnych zjadaczy chleba. Jedni widzą w nim geniusza, inni uwielbiającego szokować dyletanta, co to obrał sobie za cel pozbawienie ludzi nadziei i poczucia własnej wartości. Pewnego dnia w jego duszy coś pęka – uświadamia sobie, że w ten sposób nic nie zmienia, to, co robi, nie ma sensu. Czyni najgłupszą możliwą rzecz – podąża za rannym drapieżnikiem – bo nie potrafi już obojętnie rejestrować śmierci istot. Od tego na poły metafizycznego momentu rozpoczyna się prawdziwa podróż czytelnika / czytelniczki. I trzeba przyznać, że autor – jak to ma zresztą w zwyczaju – nie szczędzi klimatu tyleż ciężkiego, momentami dusznego, co zakręconego niczym tory kolejki w Wesołym Miasteczku. Tylko że „miasteczko”, do którego przyjdzie nam trafić, wcale nie jest wesołe.

Poznajemy sekret, którego strzeże Will. Dzieciństwo, które upływało pod znakiem bycia kimś wiecznie gorszym od „idealnego” brata, dopóki nie nauczył się okrucieństwa jako obrony przed odepchnięciem i nie poznał drzemiącej w sobie siły. Magiczne spotkanie z iście upiornymi istotami, Rosą i Jacobem, które go nieodwołalnie zmieniło i ukształtowało... Kiedy zachwyciła go ich tajemniczość i to, że dostrzegli w nim jakiekolwiek zalety, fakt, że jest godzien miłości, czego w jego poczuciu odmówili mu właśni rodzice.

Choć „tory”, jakimi podążamy wraz z bohaterami, wiją się szaleńczo, kolejne zasłony z „normalności” zdejmowane są powoli i spokojnie. Proza Barkera dotyka prawdziwego mroku ludzkiej duszy. Najlepsze, a zarazem najbardziej niepokojące, jest to, iż ukazuje w pełnej krasie, że nawet w gorącym blasku dnia może kryć się groza rodem z sennych koszmarów. Poprzez postacie Jacoba i Rosy autor pokazuje najgorsze rzeczy, jakich ludzie spodziewają się po mężczyznach (brak litości, zimne celowe mordowanie, chęć ranienia) i kobietach (seksualne rozpasanie i krwiożerczość – jak wiadomo, niegdyś powszechnie żywiono przekonanie, że kobieta jest „aniołem”, chyba że wyrwie się spod kontroli, wtedy stanie się „ladacznicą”), jak również sam fakt mitologizacji cech przypisywanych płci. Genialnie ukazuje powolne, uwodzicielskie przeciąganie na stronę „zła”, tak iż ofiara niczego nie podejrzewa, czuje się w pełni bezpieczna, akceptowana i kochana, obdarzona mądrością i sekretami dostępnymi jedynie nielicznym... Bardzo łatwo stać się niewolnikiem charyzmatycznego mentora.

Przez osnowę fabuły przebija ważna, podstawowa myśl: wszystko, co żyje, zostanie kiedyś pochłonięte. To nieuchronne. Nie troskamy się wizją kwiczących, cierpiących prosiąt, gdy jemy pyszną kiełbasę. Spożywamy to, bo lubimy i już. Wszystko jest wydzierane ziemi, naturze bądź po prostu komuś. Większość tego, co ważne, nie przebiega bez walki, bez czyjegoś cierpienia czy choćby dyskomfortu, a istotą egzystencji jest obrona przed mrokiem - otaczanie się złudnym kręgiem światła, rozpalanie bezpiecznych ognisk. Co się jednak stanie, gdy zabraknie rzeczy i istot do spalenia? Cywilizacja nie może polegać na beznamiętnym niszczeniu w imię „tworzenia kultury”, bo w końcu pochłonie sama siebie. Z kwestią przemijalności życia, a zarazem walki o przetrwanie tak w kategoriach jednostkowych, jak i biologicznych całego gatunku wiąże się ściśle kwestia prokreacji, zasadność posiadania potomstwa. Z tym z kolei współgrają dywagacje pośrednio związane z kwestią homoseksualnej orientacji i tożsamości jako człowieka w ogóle.

Pisarz zdaje się nas pytać, czy posiadanie dzieci jest cokolwiek warte? Tak? A może nie? Autor sugeruje, że takie podejrzenie drzemie w niemal każdym człowieku, tylko że niewielu chce się do tego przyznać, gdyż owe myśli uznawane są za rodzaj bluźnierstwa – czy to wobec religii (dziecko = dar Boga), czy wobec tradycji i oczekiwań społeczeństwa. A przecież sami musimy zdecydować, czy jest to warte trudu porodu, a potem wieloletniej pracy obojga rodziców. Barker pokazuje różne podejścia do prokreacji – od całkowitej negacji po zachłanne, chorobliwe, szalone pragnienie posiadania potomstwa. Niejako z tego punktu docieramy również do problemu Boga i tytułowego sakramentu. Czy niewykorzystanie tej możliwości jest wbrew planom i woli Boga? Czy grzeszymy w ten sposób? Czego właściwie oczekuje od nas Stwórcza Siła? A może niczego nie oczekuje? Może za naszym pośrednictwem na nowo poznaje własny świat?

GramTV przedstawia:

Sakrament to widzialny objaw niewidzialnej łaski bożej... Czyż życie i śmierć nie jest najpełniejszym sakramentem? Autor daje do zrozumienia, że śmierć nie musi być ostateczna, a stwórcy świata znajdują się wokół nas – w kamieniach, drzewach, płatku róży, wszędzie. W sercu świata. Może po prostu chodzi o to, żeby każdy nauczył się żyć własnym życiem, żyć w zgodzie z własną naturą i nie pozwalać się osądzać (oczywiście bez demagogii usprawiedliwiających mordowanie i inne tego typu przyjemnostki) albo naginać do stereotypów, do oczekiwań niezgodnych z ową naturą. To nasz własny sakrament.

„Sakrament” jest znakomitą, przemawiającą do wyobraźni i skłaniającą do poważnych rozważań na wiele tematów książką. Należy jednak uprzedzić, że powieść ta nie przemówi do każdego. Jest trudna. Przesiąknięta perwersyjną erotyką, problemem miłości przenikającej się z nienawiścią, co nie wszystkim przypadnie do gustu. Historia chwilami staje się nużąca pomimo niezaprzeczalnego ponurego uroku. Choć za to ostatnie odpowiadają przede wszystkim długie, przeładowane informacjami zdania – rzecz raczej nietypowa (a przynajmniej nie do tego stopnia) dla owego pisarza.

Plusy: + myśl filozoficzna + klimat + pozostawienie przesłania interpretacji czytelników + portrety psychologiczne postaci + upiorny pomysł + ciekawa konstrukcja utworu Minusy: - utrudniające odbiór, nazbyt sążniste zdania, przeładowane informacjami

Autor: Clive Barker Tytuł: Sakrament Przekład: Robert P. Lipski Wydawnictwo: MAG, 2006 Wydanie: oprawa miękka, 576 str. Cena: 35 zł Strona WWW: http://www.mag.com.pl/ksiazka_detale.php?id=229

Komentarze
25
Usunięty
Usunięty
02/02/2007 16:07

heheh...fajny tytuł Wideo z Jezusem ... może kiedyś sobie zakupię ;p

Ballonik
Gramowicz
30/01/2007 22:21
Dnia 30.01.2007 o 22:00, Lucas the Great napisał:

Heh, własnie operujesz już na nowej jakości, stworzonej przez siebie na odległej kanwie mojej wypowiedzi: "Często nie zależy to bynajmniej od ich treści, kunsztu pisarza i tym podobnych, zdawałoby się oczywistych, czynników." - tak napisałem. "Często" to nie " w większości przypadków" :)

Ale w znaczącej ilości :)

Dnia 30.01.2007 o 22:00, Lucas the Great napisał:

Ależ oczywiście że czasem coś zaskoczy, ale raczej nie w skali światowej. Nawet książki uznanych współczesnych twórców, dajmy na to z Peru czy Izraela, nie są w Polsce znane nawet po części tak dobrze, jak produkcyjniaki przeciętnej klasy wyrobników z USA.

W sumie... Zaczynam się przekonywać :DRzeczywiście - rzadnej izraelskiej ksiązki nie znam (nawet nie widziałem ;) ), ale polski Wiedźmin...? Doceniona i uznana... Chociaż to się zalicza do tych "wyjątków"...

Dnia 30.01.2007 o 22:00, Lucas the Great napisał:

Jest dobrym przykładem, ale dla mnie, nie zaś przeciwko. G.P. Taylor to Bryt, czyli autor anglojęzyczny, książka powstała w języku uniwersalnym. Spełniła połowę moich założeń :)

Połowę... A to już dużo :)Przekonałeś mnie, stary! :D

Lucas_the_Great
Redaktor
30/01/2007 22:00
Dnia 30.01.2007 o 21:46, Ballonik napisał:

Bynajmniej nie... Napisałeś, że w większości przypadków kluczowym elementem decydującym o popularności danej książki jest kraj pochodzenia i machina marketingowa.

Heh, własnie operujesz już na nowej jakości, stworzonej przez siebie na odległej kanwie mojej wypowiedzi: "Często nie zależy to bynajmniej od ich treści, kunsztu pisarza i tym podobnych, zdawałoby się oczywistych, czynników." - tak napisałem. "Często" to nie " w większości przypadków" :)

Dnia 30.01.2007 o 21:46, Ballonik napisał:

Nie sądzisz, że to ma znaczenie w początkowej fazie, natomiast później, jeśli książka jest dobra, "napędza" się sama (co jest związane z większą sprzedażą)?

Ależ oczywiście że czasem coś zaskoczy, ale raczej nie w skali światowej. Nawet książki uznanych współczesnych twórców, dajmy na to z Peru czy Izraela, nie są w Polsce znane nawet po części tak dobrze, jak produkcyjniaki przeciętnej klasy wyrobników z USA.

Dnia 30.01.2007 o 21:46, Ballonik napisał:

Nie jestem zbyt w temacie książek, ale dobrym przykładem może być Zaklinacz Cieni - książką, która bez specjalnej reklamy wspięła się na bardzo wysokie miejsca na liście bestsellerów.

Jest dobrym przykładem, ale dla mnie, nie zaś przeciwko. G.P. Taylor to Bryt, czyli autor anglojęzyczny, książka powstała w języku uniwersalnym. Spełniła połowę moich założeń :)




Trwa Wczytywanie