Na trzy dni światem zawładnęła mgła. Otuliła miasta i lasy, gęstym białym oparem. Na trzy dni przenieśliśmy się do innego wymiaru. Wszystko stało się niewyraźne, ciche i oniryczne. Ludzie wyłaniali się z niej jak widma, drzewa wyciągały ku nam swe bezlistne ramiona. Nasza przestrzeń życiowa gwałtownie się skurczyła, przestały istnieć perspektywy, było tylko tu i teraz. Wokół nas działy się dziwne rzeczy, które w innych okolicznościach pewnie staralibyśmy się racjonalizować, ale przecież byliśmy we mgle, a to zupełnie inny świat…
Mój redakcyjny kolega zobaczył niesławnego Piramidogłowego. Zerwałem z nim kontakt, nie chcąc by przyszedł po mnie jego tropem. Po trzech dniach mgła odeszła i wszystko wróciło do normy. Potwory odeszły wraz z nią i wszystko na powrót można było racjonalizować. Ale gdzieś tam pozostało takie nieprzyjemne uczucie, głęboko ukryty, słaby głosik, który szepcze: A jeżeli to naprawdę był Piramidogłowy?
Pamiętacie go jeszcze? Cudowna przerażająca postać. Jeden z tych przeciwników, dzięki którym seria Silent Hill jest wielka. Był prawie tak samo wspaniały jak Nemezis, ale z nim nikt i nic nie może się równać. Pamiętacie jak chodził rzężąc „Staars”. Ech.. to były czasy… Dobry „Bad Guy” jest połową sukcesów wszystkich survival horrorów. Sprawiają, że grę się zapamiętuje a później widzi się ich we mgle.
Niestety wspomnienia o przeciwnikach w tego typu grach dostępne są głównie dla szczęśliwych posiadaczy konsoli, gdyż survivali na PC jak na lekarstwo. Głównie są to kiepskie konwersje znanych konsolowych tytułów lub… Alone in the Dark. To smutne ale to bodajże jedyny tytuł, który można by zaliczyć do tego gatunku. Było jeszcze kilka innych prób, ale żadego z tych tytułów nie można z czystym sercem nazwać survival horrorem. Ot choćby takie Call of Cthulhu. W tym wypadku było już naprawdę blisko (o ile pominąć widok FPP). Wspaniała Lovecraftoska atmosfera, Insmouth, pradawne tajemnice, konieczność uciekania przed swoimi wrogami. Wszystko pięknie aż do momentu kiedy nie dostajemy do ręki broni palnej. Uzbrojeni w rewolwer z zaszczutej zwierzyny zamieniamy się w łowcę, a kiedy dostajemy do rąk broń przedwiecznych, stajemy się bogiem zniszczenia. No i wszystko bierze w łeb. Cala ta kunsztownie budowana atmosfera, efekty strachu i szaleństwa przechodzi na dalszy plan, bo teraz możemy już z mordem w oczach ganiać rybiookich mieszkańców przeklętego miasteczka…
Innym tytułem z którym wiązałem nadzieję był Cold Fear. Wszystkie reklamówki przedstawiały go jako survival horror z prawdziwego zdarzenia. Dlatego też, jako fan gatunku, ostrzyłem sobie na niego zęby. Wszystko wyglądało tak pięknie… Niesamowite efekty sztormu, ogarnięty paniką statek, psychopata z nożem za oknem sterówki no i oczywiście zombie. Czegóż więcej można oczekiwać od porządnego survivala? Otóż poczucia zagrożenia, którego tu nie ma za grosz. Amunicji jest zawsze pod dostatkiem, podobnie jak apteczek, więc największym dylematem jest to czy zastrzeli się potwora z kałacha czy może użyć strzelby. I w ten oto sposób zmarnowano duży potencjał. Nie mówię, że gry te były złe. W obu wypadkach bawiłem się przy nich dobrze, ale niestety mimo wszelkich zapowiedzi nie można nazwać ich survival horrorami.
Przyznam, że nie wiem z czego wynika nieobecność tego gatunku na komputerach osobistych. Nie wierzę, by nie miały one swoich zwolenników wśród użytkowników tej platformy. Być może problem leży gdzie indziej. To typ gier powszechnie kojarzony z konsolami i być może PCtowi twórcy boją się z niego korzystać. Jednakże nie jest to żadna wymówka, wszak granice te przekroczono już dawno. Bądź co bądź produkuje się już FPP a nawet RTS na konsole (choć wciąż nie wyobrażam sobie grania w nie na padzie). Nie może być to również kwestia sterowania. Rozumiem, że bijatyki najlepsze są na padzie, ale przecież survivale to tak naprawdę TPP, więc można je spokojnie zoptymalizować pod granie myszą. Być może to jest jednak kwestia jeszcze czegoś innego. Otóż gatunek ten tworzony jest głównie przez japończyków, którzy bardzo mało gier robią na PC. Być może zatem problem tkwi w twórcach europejskich i amerykańskich… Czyżby brakowało im pomysłów i subtelności potrzebnej do stworzenia zapadającego w pamięć survival horroru? Jeżeli tak to źle to o nich świadczy.
Północ nadciąga wielkimi krokami, mgła już odeszła a nam pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś doczekamy się porządnego survivala na poczciwe blaszaki. No i oczywiście miejmy nadzieję, że to nie Piramidogłowy widziany był w pobliżu warszawskiego metra…
Pozdrawiam was noce marki.