Dom pełen konsol
W ciągu kilku tygodni nazbierało się biadolenia na temat kosztów, jakie pecetowi gracze ponoszą przez nadmiar graficznych wodotrysków. Najprawdopodobniej owe wywody czytali i konsolowcy, kiwając protekcjonalnie głowami. Pełni byli nacechowanego pogardą politowania dla biednych posiadaczy pieców. Przecież od dawna powtarzają, że właśnie na tym polega przewaga konsoli, kupując nie martwi się człowiek, czy gra mu śmignie, no i na jakich detalach. Maszynka do grania jest zawsze gotowa. Problem z głowy.
Czy aby jednak na pewno? Konieczność kupienia nowej generacji sprzętu to akurat sprawa marginalna. Zdarza się to co jakiś czas i nie napełnia paniką. Czy jednak nikt nie ma wrażenia, że coś niebezpiecznego dzieje się na rynku, skoro tuż przed wypuszczeniem najnowszej konsoli jej producent zaczyna coś mętnie przebąkiwać na temat kolejnej generacji sprzętu? Dotąd było wszystko jasne - takie Sony na przykład wypuszcza kolejne maszynki co sześć lat. Mili panowie z Redmond skrócili jednak okres wdrożenia generacji do lat czterech. Zabawki te sprzedają się w gigantycznych ilościach, więc z amortyzacją kosztów nie jest dramatycznie...
Może zabrzmi to jak krakanie, ale wszystko wskazuje na to, że żywotność kolejnych generacji konsol będzie coraz mniejsza. Postęp w technologiach graficznych jest spory, a możliwości sprzętu ograniczone. Z konieczności, by być konkurencyjnymi, giganci rynkowi będą zmuszeni ograniczyć okres dojenia danej generacji i szybciej wdrażać kolejne. Konsolowi gracze byli dotąd beneficjentami dość stabilnego rynku i zdrowej chciwości producentów. Do niedawna nie opłacało się inwestować w projektowanie lepszych zabawek, skoro można było spokojnie odcinać kupony od poprzednich. Tym razem jest już trzech twardych zawodników w jednej kategorii wagowej - na dodatek w tle pędzi przemysł komputerowy, wypluwający z siebie coraz to nowe generacje podzespołów i middleware.
Aby nie stracić względem konkurencji i nie oddać z powrotem palmy rozrywkowego pierwszeństwa pecetom, konsole będą musiały walczyć. Nawet, jeśli odstęp czasowy pomiędzy generacjami nie zostanie makabrycznie skrócony (przecież trzeba mieć czas na sprzedaż odpowiedniej ilości egzemplarzy), to walka ta i tak da w kość graczom. Już daje.
Przecież co i rusz słychać, ze dana gra ukaże się na konkretną platformę i koniec. Będzie tak coraz częściej, bo korporacje chętnie sobie kupią odrobinę dodatkowych punktów za posiadanie w pakiecie świetnego tytułu. Zwłaszcza, gdy będą musiały zarabiać jak najszybciej. Inaczej mówiąc, jeśli gracz napali się na dany tytuł, to staje przed koniecznością zakupu konsoli innego producenta. Zważywszy że aktualnie mamy trzy sprzęty aspirujące do miana nowej generacji, koszta mogą się okazać spore. Analogiczne do inwestowania w rozwój czy wymianę peceta, jak nie większe. Najgorsze, że dokupując dodatkową konsolę, nie otrzymuje się lepszej grafiki, nowszej technologii, tylko podobne urządzenie z logo innej korporacji.
Morału z tego żadnego nie będzie, bo i po co? Wystarczy, że przekonany o tym, iż to czyste mrzonki, stwierdzę: zarówno Wam jak i sobie życzę, by okazało się, iż pomyliłem się w analizie sytuacji...