”Syndrom Uwe Bolla”
Jak wiadomo większość filmów jakie trafiają do naszych kin ma przypiętą metkę z napisem „Made in USA”. Podobnie jest i z ekranizacjami gier video, które to w większości produkowane są przez amerykańskich reżyserów w Hollywood. Od tej reguły są jednak wyjątki, których najlepszym przykładem jest postać Uwe Bolla. Ten 41-letni niemiecki reżyser i producent filmowy jest dość dobrze znany większości graczy, którzy czasem odchodzą od komputera, by pójść do kina na film o tym samym tytule co gra. Początkowo Boll znany był jedynie z reklam papierosów i szybkich samochodów, jednak w 2000 roku postanowił zacząć działać na własną rękę i założył firmę Boll KG. Jej groźnie brzmiący slogan – „Weltmarktführer in der Verfilmung von Videospielen” sugeruje nam, że filmy Bolla są najznamienitszymi ekranizacjami gier komputerowych jakie świat na oczy widział. I coś w tym jest...
Jak to się robi w Niemczech? Debiutem Bolla w roli reżysera adaptacji gier był House of the Dead. Dom śmierci (pod taką nazwą film został wydany w Polsce) jest bardzo ambitną próbą zrobienia z bezmyślnej „chodzonej” strzelanki równie bezmyślnego filmu. Uwe pokazał swój talent tworząc półtoragodzinny obraz, w którym grupka młodych ludzi jedzie na imprezkę, z nadzieją na dobrą zabawę, a zastaje stado zombie, z którymi przez 90 minut trwania filmu się rozprawia. To dzieło sztuki kinematografii zostało docenione przez krytyków, którzy umieszczali je w najróżniejszych listach filmowych przebojów na jednych z pierwszych miejsc (co prawda od końca, ale zawsze pierwszych).
Kolejną grą, której licencję zakupił niemiecki geniusz reżyserski był Alone in the Dark. Uwe jest otwartym człowiekiem na wszelkie propozycje i kocha to co robi, dlatego wziął sobie do serca wszelkie uwagi dotyczące dosłownego przeniesienia gry na srebrny ekran. AitD to niemal szczyt możliwości Bolla. Tym razem z rudowłosego, wąsatego detektywa Edwarda Carnby’ego, zawsze występującego w garniturze i muszce zrobiono faceta w podkoszulku, a wiktoriańska sceneria została zamieniona na nowoczesną metropolię. Krytycy oczywiście docenili tę reżyserską „nadinterpretację”, kolejny raz umieszczając film Bolla na „wysokim” miejscu, tym razem na liście najlepszych filmów wydanych w 2005 roku.
Ten niewątpliwy sukces zachęcił Niemca do zekranizowania przygód pewnej znanej dhampirzycy – Krwawej Renaty. Bloodrayne był kolejnym dowodem na geniusz Bolla. Tym razem pokazał, że bez większych trudności potrafi przenieść całą akcję dziejącą się w czasach II Wojny Światowej ponad 240 lat wstecz i trzeba przyznać, że wyszło mu to idealnie. Niestety istnieją źli ludzie, którzy nie doceniają twórczości Bolla. Uwe sam siebie stawia obok takich sław jak Sergio Leone czy David Lynch. Nie wiedzieć czemu poddają go ostrej krytyce głównie na forach internetowych, ale Uwe krótko skomentował takie zachowania na jednym z for pisząc: „Ludzie piszą te wszystkie gówna o mnie, siedząc w domu, gdzie mamusia za wszystko płaci”. Boll to człowiek cierpliwy, nerwy jednak mu w końcu puściły i zaprosił swoich najostrzejszych oponentów na ring. Pierwszy pojedynek już się odbył, a jego zwycięzcą był nie kto inny jak sam czołowy reżyser ekranizacji gier video, który pokazał, że nie tylko ma wrażliwą duszę artysty, ale i ciało bestii. I choć ciało zwyciężyło to i przy okazji dusza skorzystała, ponieważ zapisy najlepszych walk zostaną wklejone do najnowszego obrazu, który wejdzie do kin już w przyszłym roku – ekranizacji gry Postal. Trzeba zatem przyznać, że Uwe Boll to nie tylko człowiek silny i twórczy, ale także i dobroczynny. Ze swych wrogów robić gwiazdy filmowe to postawa godna najwyższej pochwały! Gracz vs. Widz Wyczekiwany przez wielu fanów zarówno komputerowej jak i komiksowej serii film Alien vs. Predator nie wypalił. Twórca Mortal Kombat - Paul W.S. Anderson nie sprostał oczekiwaniom nawet wydawcy, studia 20th Century Fox, które bojąc się przed popełnieniem blamażu w ogóle nie zorganizowało pokazu prasowego. A przecież wydawać by się mogło, że film jest idealnie dopracowany. Jak inaczej miał wyglądać po sześciokrotnej zmianie scenariusza w trakcie realizacji? Widocznie zmiany nie podziałały na ten obraz, ponieważ fabuła wyszła jak zwykle bardzo sztampowo, do czego gracze oglądający tego typu produkcje mogli się już przyzwyczaić. Dla twórców najważniejsza była jednak akcja i efekty specjalne, dzięki czemu film jakoś „dało się obejrzeć”. Nie wszyscy jednak doczekali końca seansu z obcym i predatorem. Pewien trzylatek oglądając AvP zakrztusił się na śmierć, a założyciel jednej z popularniejszych w Stanach Zjednoczonych strony internetowej o Alien Vs. Predator po obejrzeniu filmu załamał się i zawiesił swą działalność...
W ekranizacjach komputerowych shooterów posiadamy także polski akcent. Andrzej Bartkowiak, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich operatorów kamery w Hollywood wyreżyserował filmową adaptację gry, która w 1993 roku zrewolucjonizowała pojęcie „first person shooter”. Tą grą był oczywiście Doom. Akcja filmu jednak toczy się w scenerii pochodzącej nie ze stareńkiego już pierwszego Dooma, ale z wydanej w 2004 roku trzeciej części przygód bezimiennego marines. Nawiązania do Dooma III w filmie widać na każdym kroku, począwszy od scenariusza, poprzez bestiariusz, a na realizacji kończąc. Zresztą realizacja jest naprawdę przyzwoita. Potwory są przerażające dzięki czemu filmowi bliżej jest do horroru niż do zwykłego filmu akcji. Szkoda tylko, że monstra według filmu są wytworem nieudanych eksperymentów, a nie z piekła rodem, jak to miało miejsce w grze. Mimo wszystko Doom jest w miarę przyzwoitym filmem, w sam raz nadającym się do jednokrotnego obejrzenia w ramach walki ze stresem.
Cichy król Kiedy w sieci pojawił się trailer zapowiadający ekranizację Silent Hill, większość osób była pod wrażeniem. 44 sekundy. 44 sekundy nadziei na to, że w końcu uda się zrobić porządną ekranizację gry video. W kwietniu 2006 roku do kin trafił Silent Hill – obraz wybitny, o którym wszyscy gracze marzyli. Fabuła jest stosunkowo luźno oparta na pierwszej części gry, co u niektórych budziło poirytowanie spowodowane zbytnim odejściem od „prawdziwych” zdarzeń. I choć wątek fabularny został potraktowany nieco po macoszemu, to cała reszta, wyreżyserowana przez Christophe’a Gansa, jest wyśmienita. Scenografia, muzyka czy efekty specjalne są genialne i budują klimat filmu. Niestety Silent Hill docenią w pełni jedynie gracze zaznajomieni z akcją toczącą się w grze. Tylko oni dostrzegą w filmowej adaptacji mnóstwo nawiązań i smaczków zaczerpniętych z pierwowzoru. Dla reszty Silent Hill może okazać się tylko co najwyżej dobrym horrorem, w którym nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Dlatego warto najpierw pograć w Ciche Wzgórze, a dopiero potem wybrać się do kina i budować konstruktywną, a nie bezpodstawną krytykę na temat tego filmu.