Tłumaczenie Pratchetta - wywiad z Piotrem W. Cholewą

Trashka
2006/09/10 20:00

Diabeł tkwi w szczegółach. Niektóre książki podobają nam się właśnie dlatego, że bombardują pewnymi szczegółami: malowniczymi, inteligentnymi albo humorystycznymi. Terry Pratchett może się poszczycić tym, że jego historie to koktajl z wszystkich trzech składników. Lecz polscy fani i polskie fanki autora – nie licząc, oczywiście, wyedukowanych w mowie zamorskiej - mogą się o tym przekonać, tylko dzięki wytężonej pracy tłumacza... Postanowiliśmy zatem zadać kilka pytań Dobroczyńcy Czytelników Piotrowi W. Cholewie o jego pracę:

Diabeł tkwi w szczegółach. Niektóre książki podobają nam się właśnie dlatego, że bombardują pewnymi szczegółami: malowniczymi, inteligentnymi albo humorystycznymi. Terry Pratchett może się poszczycić tym, że jego historie to koktajl z wszystkich trzech składników. Lecz polscy fani i polskie fanki autora – nie licząc, oczywiście, wyedukowanych w mowie zamorskiej - mogą się o tym przekonać, tylko dzięki wytężonej pracy tłumacza... Postanowiliśmy zatem zadać kilka pytań Dobroczyńcy Czytelników Piotrowi W. Cholewie o jego pracę:

gram.pl: Cykl „Świat Dysku” to nie tylko ciekawe, lekkie historie, wywołujące salwy śmiechu, ale rodzaj krzywego zwierciadła. Są tam i parodie motywów literackich, i krytyka zjawisk społecznych. Na dokładkę Pratchett prezentuje dość specyficzne poczucie humoru… Wydaje nam się, że część żartów może być czytelna dla Anglosasów, lecz nie zawsze dla Polaków. Czy zdarzała się konieczność adaptacji jakiegoś dowcipu, tak żeby polscy czytelnicy w ogóle wiedzieli, o co chodzi, i mogli śmiać się do rozpuku? PWC: Na szczęście te zasadnicze, kluczowe dowcipy są czytelne i dla nas. Oczywiście, pewne sprawy są trudne do przeniesienia, choćby dlatego, że my w szkole uczyliśmy się na pamięć innych wierszy, uprawialiśmy inne gry na podwórku, co innego jadaliśmy na śniadanie. I rzeczywiście czasami muszę dowcip lekko zaadaptować, żeby był czytelny – choć raczej rzadko. Na ogół, szczęśliwie, Pratchett odwołuje się do zjawisk kultury masowej – to znaczy takiej, że i do nas dotarła. Każdy rozpoznaje odwołania do Blues Brothers albo Draculi (mam nadzieję). Ale na przykład dziecięcą wyliczankę musiałem trochę przerobić (a co za tym idzie, rozmowę, która się z nią wiąże) – takie rzeczy się zdarzają. Nawiązania do pewnych cytatów literackich niekiedy trzeba przerobić tak, żeby pasowały do cytatów z polskich tłumaczeń tych dzieł, także nazwy przedmiotów, które po angielsku brzmią inaczej i z czymś innym się kojarzą... I tak dalej. Jak mówię, zdarza się to, ale nie za często.

gram.pl: Idiomy bywają potworną rzeczą w książkach zagranicznych autorów. A jak to jest z ich występowaniem w tekstach Terry’ego Pratchetta? Czy, jako tłumacz, masz wiele pracy z ich adaptacją? Naturalnie, korci nas, by usłyszeć jakieś szczególnie kuriozalne przykłady... PWC: Wbrew powszechnym przekonaniom u Pratchetta nie jest tak źle. To znaczy rozmaite idiomy, gry słów i tego typu rzeczy nie są aż tak częste. Owszem, zdarzają się. Nic szczególnie strasznego akurat nie przychodzi mi do głowy, ale na przykład znane z Carpe Jugulum Igory mają hasło w rodzaju: „We give you a hand when needed” – co powinno oznaczać, że w razie potrzeby pomogą, jednak w przypadku Igorów oznacza to, że dosłownie dadzą rękę (czyjąś rękę, zachowaną w lodzie, do przeszczepu). Przerobiłem na: „podamy rękę, gdy trzeba”, co mniej więcej zachowuje sens i pozwala na bardziej dosłowną interpretację. Prawdziwy problem miałem ze świętym kamieniem krasnoludów (czy raczej świętą bułką krasnoludów), Scone of Stone, na której musi się koronować władca. Scone to taka słodka bułka, ale – jak pewnie wszyscy wiedzą – jest to oczywiste nawiązanie do Stone of Scone, świętego kamienia Szkotów. Kto się na nim koronuje, będzie władcą Szkocji (szkoccy nacjonaliści ukradli Stone of Scone tuż przed koronacją Elżbiety II – znalazł się potem, ale już było za późno). Szukałem jakiegoś elementu pieczywa, który ma jakieś monarchistyczne nawiązania – i stąd się wzięła Kajzerka z Kamienia. Nie oddaje to właściwych skojarzeń, ale chyba nic by nie oddało, bo u nas nie ma Kamienia ze Scone.

gram.pl: Ile czasu zajmuje ci przekład „typowej” książki Pratchetta? PWC: Półtora - dwa miesiące. Czasem trochę dłużej. Można szybciej, ale ja nie wytrzymuję. To znaczy, kiedy za długo siedzę przy tekście, zaczynam kombinować, co tu zrobić, żeby się oderwać. Natomiast owszem, bywa, że zrobię 20 stron albo i więcej w ciągu dnia. Jednak więcej takich dni pod rząd przekracza moje możliwości. gram.pl: Co tłumaczyło ci się najprzyjemniej? PWC: Trudno powiedzieć. Tak jak mówiła na polconowym panelu Agnieszka Sylwanowicz – mam szczęście i naprawdę lubię te książki, które tłumaczę. Świat Dysku mnie bawi. Nadal. Poprzednio tłumaczyłem Pana Światła Zelazny’ego, który z kolei mnie zachwycał. Dlatego tłumaczę z przyjemnością i nie cierpię specjalnie (w większości przypadków). Z Pratchettem jest tak, że on – moim zdaniem – pisze coraz lepiej, więc i ja mam większą przyjemność w tłumaczeniu. Czyli: bardzo przepraszam, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie z sensem.

gram.pl: Skoro autor pisze coraz lepiej, domyślamy się, że każda kolejna książka sprawia coraz większą frajdę. A czy miałeś do czynienia z utworem tego autora, który mógłby aspirować do miana „mrocznego koszmaru tłumacza” albo jeszcze lepiej – „kaźni na samym dnie piekieł”? PWC: To nie tak, że „koszmar”, ale owszem, niektóre teksty sprawiały mi więcej problemów niż inne. Żeby daleko nie szukać – Muzyka duszy, która już w samym tytule miała haczyk. Soul Music powinno oznaczać muzykę soulową, ale dusza była istotna, bo to przecież książka o Śmierci i Susan. Występują w niej zespoły i tytuły piosenek, które znamy – lecz w wersji angielskiej. Jeśli zespół nazywa się Insanity, jest to swego rodzaju żarcik z grupy (realnie istniejącej) Madness. W Polsce powinniśmy znać Madness, ale pod angielską nazwą i można nie skojarzyć, że to właśnie do Madness odnosi się w tłumaczeniu nazwa „Obłęd”. Grupa „Na Pewno Krasnoludy” (We’re Certainly Dwarfs) to żart z They Might Be Giants... I tak dalej. O tytułach piosenek nawet nie wspomnę. Ale jakoś poszło. Inne problemy pojawiły się przy Ostatnim kontynencie. Tekst odwołuje się do licznych stereotypów australijskich, które na ogół są doskonale znane angielskim czytelnikom. Polskim raczej nie. Ale to w końcu do przeżycia. Ostatnio martwiłem się, jak nazwać wieże semaforowe, na które w Ankh-Morpork mówią: „clack towers” – co nawiązuje zarówno do wież zegarowych (clock towers), jaki i do odgłosu klekotania (clack), jaki zapewne wydają ramiona semaforów czy przesłony lamp.

GramTV przedstawia:

gram.pl: Którą książkę Pratchetta lubisz najbardziej jako czytelnik? Tylko i wyłącznie czytelnik. A może już nie jesteś w stanie całkowicie zdystansować się do pracy włożonej w przekład? PWC: Jak już powiedziałem, Pratchett pisze moim zdaniem coraz lepiej. To znaczy: pierwsze jego książki to był zbiór anegdotek i żartów, połączonych dość symboliczną fabułą. Teraz to już porządne i znakomite powieści. I nie dlatego znakomite, że śmieszne, ale raczej dlatego, że to czarny humor, po przeczytaniu wcale człowiekowi nie do śmiechu. One są śmieszne, ale nie są wesołe. A podobały mi się bardzo Pomniejsze bóstwa, ostatnie powieści o Straży...

gram.pl: Czy - jako osoba mająca styczność z oryginałami utworów - nie masz wrażenia, że Pratchett zaczyna powielać swoje pomysły, sformułowania, dowcipy? PWC: Właśnie nie. A przynajmniej robi to rzadko. Nie mylmy przy tym powielania żartów z czymś takim jak „running joke”, gdzie pewna sytuacja się powtarza i to powtarzanie staje się zabawne. Moim zdaniem Pratchett – jak na tyle napisanych książek – powtarza się wyjątkowo rzadko. A jeśli już, zwykle robi to świadomie i czemuś to służy.

gram.pl: A możesz zdradzić, czy obecnie pracujesz nad kolejną pozycją ze Świata Dysku albo może inną książką Pratchetta? PWC: Właśnie skończyłem Piątego elefanta – tym razem Vimes jedzie do Überwaldu (nie sam), a Marchewa zachowuje się jak... no, nie jak Marchewa w każdym razie (nie zdradzam wiele, bo zdarzenie to następuje na samym początku). Zachęcam.

gram.pl: Cóż, narobiłeś nam apetytu… Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy wiele czytelniczej i zawodowej satysfakcji przy kolejnych książkach.

Komentarze
33
Usunięty
Usunięty
13/09/2006 05:30

Bo ma się z nieszczęsnym (w tłumaczeniu) "Piątym elementem" kojarzyć.

Usunięty
Usunięty
12/09/2006 14:18

Ale dlaczogo "piąty elefant", a nie "piąty sło n"?

Usunięty
Usunięty
12/09/2006 10:39

20 stron "pod rząd"?!Chyba żartujecie. Polecam słownik ortograficzny.Oczywiście, powinno być "20 stron z rzędu".Fakt, przy tym nawet dziennikarze wysiadają,ale gram.pl?!




Trwa Wczytywanie