Tytaniczny stan zapalny
Na wstępie przepraszam Czytelników za dwudniowy poślizg w publikacji. Ot, zdarzyło mi się zachorować, oprócz tego, że jestem Naczelnym, jestem także naczelnym, więc dotyczą mnie wszelakie trywialne problemy zdrowotne. Najciekawsze jest to, że z okresem niewydolności intelektualnej, wywołanym ciężkim stanem zapalnym w szczęce, związane będą moje dzisiejsze przemyślenia...
Zdarza się tak, że choróbsko redukuje człowieka do pakietu czynności prostych. Nawet rozrywki zostają drastycznie ograniczone, a jakikolwiek wysiłek intelektualny odpada w przedbiegach. Ci, którzy nie wykonują wolnego zawodu, cierpią wtedy dodatkowe katusze. Oto pojawiło się kilka dni potencjalnie wolnych, a tu za nic nie da się ich poświęcić na jakąkolwiek zabawę. Problem tak naprawdę znany jest każdemu, bo przecież w związku z powszechnym obowiązkiem edukacji analogiczną sytuację łatwo było przeżyć w czasach szkolnych. W wypadku osób, które nie walczą na posadzie etatowej, lecz uzależnione są od własnej wydolności w realizacji zleceń, podobna zapaść zdrowotna może stać się przyczyną poważnych kłopotów finansowych.
Po co taki długi wstęp w temat? Otóż zdarzyło mi się właśnie owo zapalenie, przez które mógłbym zawalić mnóstwo spraw. Zawaliłem nie jedno – chociażby felieton pojawia się dopiero dziś. Udało mi się jednak zrealizować jedno zlecenie – zrecenzować grę. Jak to możliwe, skoro turlałem się pomiędzy zamroczeniem środkami przeciwbólowymi, a atakami cierpienia? Grałem w hack&slash! Oto rozwiązanie problemu dla każdego, komu wydawałoby się, że nie ma sił na rozrywkę. Spośród mniej lub bardziej wymagających intelektualnie gier tylko te spod znaku action-RPG najlepiej nadają się na te ciężkie dni...
Od wymuszonej bezczynności uratował mnie Titan Quest. Radosne bieganie po antycznych krainach i przerzucanie ton mięsa za pomocą wszelakich ostrych narzędzi naprawdę pozwala zapomnieć o bólu. Za moje męki i bezsenność zapłaciło srogą cenę ponad dziesięć tysięcy rozmaitych stworzeń – czy w tej sytuacji można nie czuć satysfakcji? Do gier „diablopodobnych” nie potrzeba umysłu ostrego jak brzytwa, nie ma konieczności bycia sprawnym w jakiejkolwiek części ciała poza dłońmi. Fakt, że przymglony bólem wzrok płata figle… ale przecież śmierć postaci to tylko przejściowy problem i strata pewnej ilości doświadczenia. Polecam każdemu choremu taki sposób rekonwalescencji.
Oczywiście kryje się tu małe oszustwo – doskonale wiedziałem, że to zlecenie dam radę wykonać. To kwestia doświadczenia ma się rozumieć... no i niegdyś częstych problemów zdrowotnych. Pierwsze i drugie Diablo oraz Nox jeszcze za czasów, gdy w gry nie bawiłem się dla pieniędzy, no i Wars and Warriors: Joan of Arc nieco później – krótko mówiąc: byłem przygotowany.
Piszę dziś bardzo prywatnie, bez budzenia kontrowersji i wywoływania burzy w szklance wody… więc mogę pójść jeszcze dalej. Przyznam się, że problemy ze snem nie były jedynym powodem, dla którego grałem przez czterdzieści godzin niemal bez przerw. Mimo niezbyt dopieszczonej wersji prasowej, na której przyszło mi działać, musze stwierdzić, że gra wciąga jak chodzenie po bagnach, albo spuszczanie wody w toalecie... Tak klasycznego, szybkiego i radosnego produktu diablopodobnego chyba jeszcze nie było. Nie jest Titan Quest grą mądrą, co się chyba samo przez się rozumie, lecz to dynamika, ogrom i rozmach liczą się w tym gatunku dużo bardziej, niż intelektualne wyzwania, prawda?
Tak więc, gdy tylko zły los sprawi, że zachorujecie w sposób paskudny i uwsteczniający intelektualnie, prosto od lekarza mknijcie do najbliższego sklepu (albo zamawiajcie przez Internet), by stać się posiadaczem jakiegokolwiek porządnego hack&slasha - doskonałego zapychacza bezproduktywnie wolnego czasu.
Oczywiście ani sobie, ani Wam choroby bynajmniej nie życzę... ot, tak sobie tylko teoretyzuję.